Koronawirus. Niemcy. Twardy lockdown przy polskiej granicy
Twardy lockdown - obowiązujący od środy w całych Niemczech - już wcześniej wprowadzono w Saksonii, która ma najwięcej zakażeń. Czy powodem jest bliskość granicy z Polską i Czechami?
16.12.2020 | aktual.: 02.03.2022 21:28
641 - to dramatyczna liczba, która w małym Budziszynie (niem. Bautzen) na południowo-wschodnim krańcu Niemiec towarzyszyła wprowadzeniu twardego lockdownu już 14 grudnia. Odnotowano tam tego dnia 641 nowych zachorowań na 100 tysięcy mieszkańców (średnia liczona na przestrzeni tygodnia). Niemiecka średnia wynosi 176 – i już to jest dużo za dużo. Dlatego w całym kraju zamykane są sklepy, szkoły i przedszkola. Coraz bardziej ogranicza się kontakty społeczne, wchodzą kolejne zakazy.
Centrum Budziszyna jest puste, w oknach wystawowych jest ciemno, w ciągu dnia tylko niewiele osób przechodzi ulicami.
Wszędzie obowiązuje zasłanianie ust i nosa. Większość osób tego przestrzega, choć czasem z dużą niechęcią. - Nie akceptuję tego - mówi starsza kobieta z maską poniżej nosa, poruszająca się przy pomocy chodzika. O obostrzeniach mówi: "Jeden wielki chaos". Nie może się połapać, co wolno, a czego nie: "Kto kogo może odwiedzać w święta, a kto nie, tego wszystkiego nie rozumiem".
Zobacz też: Szczepionka na COVID. Co zrobi Andrzej Duda? Andrzej Zybertowicz odpowiada
Natomiast starszy mężczyzna z maską ściśle przylegającą do twarzy popiera restrykcje. Jeszcze do niedawna nie bardzo wierzył w pandemię, ale jego córka pracująca w szpitalu opowiedziała mu, co tam się dzieje. - Od tego momentu zmieniłem zdanie. To dobrze, że wszystko teraz pozamykano - mówi.
Koronawirus - Niemcy. Wątpiący w pandemię
Jest wiele teorii, które próbują wyjaśnić, dlaczego akurat w Saksonii jest tak wiele zakażeń. Jedna z nich głosi, że jest tam najwięcej koronasceptyków. To ludzie, którzy regularnie demonstrują przeciw restrykcjom na drodze numer 96 na południe od Budziszyna. Często ramię w ramię z prawicowymi radykałami, którzy przychodzą z czarno-biało-czerwonymi flagami niemieckiego cesarstwa.
Także zegarmistrz Heinz Krahl bardzo niechętnie nosi maskę. Taki "kaganiec" to według niego "upokorzenie". 76-latek należy do osób, które wątpią prawie we wszystko, co słyszą na temat pandemii. W statystyki zakażeń, w powstanie szczepionki, a nawet w samo istnienie koronawirusa.
- Dzieje się wiele rzeczy, których nie sposób pojąć, wobec których muszę zgłaszać swoje wątpliwości - mówi Krahl, który od ponad 30 lat prowadzi sklep z zegarkami i biżuterią. Swoich klientów prosi jednak o noszenie masek. "W ten sposób chronią Państwo siebie i nas przed karą" - głosi napis na drzwiach sklepu. Słowo "kara" zostało napisane czerwonym kolorem.
Koronawirus. Czy AfD przyczynia się do rozwoju pandemii?
Rezygnacji z masek i dystansu domaga się prawicowa, populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD), która w Saksonii ma silną reprezentację. Pełnomocnik SPD ds. wschodnich Niemiec Martin Dulig obarcza tę partię współodpowiedzialnością za aktualną sytuację pandemiczną.
- AfD stała się parlamentarnym ramieniem tych, którzy odmawiają noszenia masek - mówi polityk. - Gdy porówna się mapę poparcia dla AfD z mapą zakażeń, można od razu zauważyć związek - dodaje.
To teoria, która bardzo złości burmistrza Budziszyna Alexandra Ahrensa, także z SPD. Jego zdaniem twierdzenie, że pandemia ma związek z polityką, jest niedorzeczne i absurdalne.
Koronawirus - Niemcy. Pogranicze narażone na zakażenia
Ahrens uważa, że wysoki wskaźnik zakażeń w regionie ma związek z pobliską granicą z Czechami.
- W regionach przygranicznych to było do przewidzenia. Już dwa miesiące temu mówiliśmy, że jeśli granica z Czechami nie zostanie zamknięta, zaleje nas fala zakażeń, bo tu jest bardzo wiele kontaktów międzyludzkich - stwierdza burmistrz Budziszyna.
Dodaje, że Czechy to kraj, który w skali Europy jest najbardziej dotknięty przez pandemię, a 20 tys. Czechów codziennie dojeżdża do pracy w rejonie Budziszyna.
Także z południowej Saksonii wiele osób jeździ regularnie do Czech na zakupy i w odwiedziny do znajomych. To samo dotyczy wschodniej Saksonii i kontaktów z Polską.
- Jest bardzo dużo bliskich kontaktów, które są coraz bardziej intensywne i z czego się zresztą cieszymy -  wyjaśnia Ahrens.
Nikogo nie należy obarczać winą za wysokie wskaźniki zakażeń, jednak trzeba z tym jakoś żyć. Burmistrz martwi się sytuacją w szpitalach. - Nasze kliniki coraz bardziej się zapełniają. Już niedługo dojdziemy do kresu naszych możliwości - ostrzega niemiecki samorządowiec.
Koronawirus. Lockdown przy polskiej granicy. Handel cierpi
Burmistrz mówi, że zdecydowana większość mieszkańców Budziszyna akceptuje twardy lockdown. Przeciwnicy głośno protestują, lecz są w mniejszości.
- Zadają pytanie, czy to fair, że na przykład restauratorzy i drobni sprzedawcy, którzy latem dostali pieniądze, by wprowadzić w życie zasady higieny, teraz tak ciężko są dotknięci przez lockdown - tłumaczy polityk.
Lockdown dotyka na przykład Gundolfa Haensela, który rok temu otworzył kawiarnię w centrum miasta. Już w listopadzie musiał ją zamknąć z powodu restrykcji. Mówi, że w jego rozmowach z innymi przedsiębiorcami dominuje poczucie beznadziei i braku perspektyw.
- Myślę też, że politycy popełnili wiele błędów - mówi były już gastronomik. Także on widzi związek między wysoką liczbą zakażeń a bliskością Czech i Polski.
- Trzeba było wcześniej interweniować i pozamykać granice - przekonuje i narzeka na chaotyczne i niespójne decyzje polityków.
Tę krytykę częściowo podziela burmistrz Ahrens, jednak zna mieszkańców swojego miasta i wie, że nie lubią, by im rozkazywano.
- Gdybyśmy w październiku, gdy liczba zakażeń była jeszcze niska, zarządzili twardy lockdown, nie byłoby akceptacji społecznej. W demokracjach na początku zawsze próbuje się nowych dróg, popełniając pomyłki, ale tylko w ten sposób można dojść do rozwiązań - uważa burmistrz Budziszyna.
Szczepionka to dla niego światło w tunelu. Alexander Ahrens próbuje pozostawać optymistą. - Uważam, że nie ma powodu do histerii - stwierdza.