Koreańskich niewolników jest w Polsce więcej
Minister skarbu i Państwowa Inspekcja Pracy
już badają sprawę zatrudnienia koreańskich robotników w Stoczni
Gdańskiej. "Gazeta Wyborcza" znalazła kolejne miejsce, do którego
reżim Kim Dzong Ila wysłał ludzi
Minister skarbu Wojciech Jasiński polecił swej delegaturze na Pomorzu sprawdzić, co można zrobić dla szóstki koreańskich spawaczy pracujących po kilkanaście godzin dziennie pod nadzorem partyjnego politruka. - Już pracujemy nad rozwiązaniami- zapewnia rzecznik ministerstwa Marcin Mazurek.
Po piątkowym artykule "Gazety Wyborczej" sprawą zajęła się też Państwowa Inspekcja Pracy. W poniedziałek poda wyniki kontroli przeprowadzonej w Stoczni jeszcze w piątek.
Wstępne ustalenia potwierdziły doniesienia gazety: spawacze nie mają umowy o pracę ani o dzieło i nie dostają do ręki pieniędzy, które stocznia wypłaca za ich pracę.
Pensje prawie w całości zabiera nominalny pracodawca Koreańczyków - państwowa fabryka Pyongyang General Construction, która "wypożycza" robotników w ramach "usługi eksportowej".
- Taka organizacja "kontraktu" związuje nam ręce i nie pozwala na nałożenie kary komukolwiek odpowiedzialnemu za tych ludzi- przyznaje Mieczysław Szczepański, zastępca okręgowego inspektora pracy w Gdańsku.
Spawacze z Gdańska to nie jedyni Koreańczycy, których reżim Kim Dzong Ila wysłał do naszego kraju.
We wsi Kleczanów od kilku lat kolejne grupy robotników pracują w sadzie Stanisława Dobka, prezesa miejscowego oddziału Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Koreańskiej.
Dobek - w Polsce nieznany poza swoją gminą Obrazów w woj. świętokrzyskim - w KRLD przyjmowany jest jak członek rządu. Kim Dzong Il nadał mu najwyższe odznaczenie koreańskie dla cudzoziemców. Dobek pokazywany był w północnokoreańskiej telewizji i rządowej prasie. Od 2002 roku reżim przysyła mu do Kleczanowa darmową siłę roboczą.
Robotnicy rolni z Koreańskiej Republiki Ludowej mieszkają i pracują u Dobka, a gdy trzeba, również w świniarni sąsiada - także działacza TPPK.
Formalnie Koreańczycy są "praktykantami". Ich "praktyka" to ciężka praca od rana do wieczora - za jedzenie i dach nad głową oraz skromne kieszonkowe.
Czas wolny od pracy wypełnia im partyjny nadzorca. Co robią? Głównie czytają słuszną ideologicznie literaturę.
O zatrudnieniu koreańskich robotników w Kleczanowie nie wiedzą ani wójt gminy, ani starosta powiatowy, ani Urząd Wojewódzki w Kielcach, który prowadzi rejestr wszystkich zatrudnionych na terenie województwa obcokrajowców. To prywatny gułag - podkreśla "Gazeta Wyborcza". (PAP)