Kontrowersyjna książka Grossa wkrótce w księgarniach
"Złote żniwa" Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross trafią do księgarń w czwartek, 10 marca. Teza autorów, że prześladowanie Żydów było w polskim społeczeństwie czasów okupacji normą, doczekała się wielu głosów polemicznych, jeszcze przed premierą książki.
Polecamy także: Polacy mają krew na rękach?
W książce "Złote żniwa" Jan Tomasz Gross i Irena Grudzińska-Gross stawiają tezę, że Polacy czerpali materialne zyski z Holokaustu: ukrywali Żydów za pieniądze, szantażowali denuncjacją tych, którym udało się zbiec z getta, dopuszczali się mordów na swoich żydowskich sąsiadach, przejmowali ich majątki i posady. Grossowie podkreślają, że grabież żydowskiej własności i mordowanie Żydów były ze sobą ściśle związane. Nie podają, ilu Żydów wymordowali sąsiedzi na terenie rdzennie polskim, zaznaczając, że badania wciąż trwają, ale jak piszą "tymczasem liczbę ofiar można szacować na kilkadziesiąt tysięcy".
Punktem wyjścia do tez stawianych przez Grossów jest analiza zdjęcia opublikowanego trzy lata temu przez "Gazetę Wyborczą". Dziennikarze przygotowujący reportaż z okolic Treblinki dostali je od jednego z rozmówców, wedle którego fotografia przedstawia grupę miejscowych plądrujących zaraz po wojnie okolice byłego obozu zagłady w poszukiwaniu kosztowności i przyłapanych na tym procederze przez milicję. Autorzy "Złotych żniw" wielokrotnie podkreślają, że zdjęcie to doskonale ilustruje zjawisko czerpania przez Polaków korzyści materialnych z Holokaustu i obojętność Polaków wobec Zagłady. Tymczasem inni badacze, jak Martyna Rusinek-Karwat, mają wątpliwości co do okoliczności powstania tego zdjęcia - swobodna atmosfera wśród sfotografowanych osób pozwala przypuszczać, że przedstawia ona raczej prace porządkowe na terenie obozu w Treblince niż przyłapanych "kopaczy".
Grossowie piszą też o bezpośrednim udziale polskiej ludności w mordowaniu Żydów, odwołując się do relacji ocalałych z Zagłady a także badań na ten temat z 2005 roku przeprowadzonych przez Alinę Skibińską i Jakuba Petelewicza, które dotyczyły wszystkich spraw wytoczonych w województwie kieleckim na podstawie dekretu z 31 sierpnia 1944 roku o ściganiu osób współpracujących z okupantem. Oskarżono 250 osób, których ofiarami padło "co najmniej", jak pisze Gross, "kilkuset" Żydów ukrywających się podczas okupacji w kieleckiem. Bezpośrednią przyczyną zabójstw i denuncjacji (co Gross traktuje jak zabójstwo) była chęć przejęcia majątku ukrywających się Żydów. Sprawcami byli polscy granatowi policjanci, członkowie lokalnych oddziałów partyzanckich wszelkich formacji oraz chłopi. W bardzo wielu sprawach oskarżeni piastowali jakieś stanowisko i funkcje w lokalnych władzach - sołtysów, wójtów, naczelników straży pożarnych, członków straży wiejskich itp.
"Z przytoczonych relacji wynika, że mordowanie Żydów podczas okupacji było sprawą publiczną, przedmiotem zainteresowania ogółu. Zwykli członkowie społeczności lokalnej brali w nim udział, nie żadni "ludzie marginesu" łatwo identyfikowalni i świetnie wszystkim znani. Więcej nawet - zaangażowanie przedstawicieli miejscowych elit w opisanych zbrodniach i uczestnictwo zbiorowe miejscowej ludności nadawało mordom imprimatur grupowe, swoistą sankcję. /.../ Bezpośredni wykonawcy, najbardziej aktywni uczestnicy zbrodni, pozostawali często wybitnymi członkami społeczności lokalnych, wieś solidaryzowała się z nimi" - piszą Grossowie.
W lutym Centrum Badań nad Zagładą Żydów opublikowało książki "Jest taki piękny słoneczny dzień" Barbary Engelking oraz "Judenjagd" Jana Grabowskiego. Są one plonem trzyletniego programu badań zachowań na polskiej wsi wobec Żydów podczas okupacji. Engelking pisze o sytuacji Żydów szukających schronienia na wsiach w całej Generalnej Guberni, Grabowski analizuje przypadek jednej gminy - Dąbrowy Tarnowskiej w Małopolsce. Obie książki potwierdzają tezy Grossa o powszechności wydawania Żydów przez wieśniaków Niemcom a także fakt, że w wielu wypadkach dochodziło do morderstw na szukających schronienia Żydach. W obu książkach udokumentowano ponad 3 tys. wypadków, w których Żydzi zostali wydani Niemcom lub też zostali zamordowani bezpośrednio przez Polaków.
Sposobem czerpania zysków z Holokaustu było też - jak piszą Grossowie - przechowywanie Żydów za opłatą, przeważnie bardzo wygórowaną. Zdaniem Grossów, "decyzje o ewentualnym wzięciu Żydów na przechowanie za pieniądze dodatkowo ułatwiała świadomość, że w każdej chwili można ich było wypędzić albo nawet zamordować". Zdaniem historyków IPN prof. Jana Żaryna i prof. Grzegorza Berendta, Grossowie pomijają historyczne okoliczności, w jakich Polacy udzielali pomocy Żydom. Obaj historycy wykluczają tezę, że większość Polaków przy pomaganiu Żydom kierowało się niską motywacją finansową, choć byli również tacy, którzy kierowali się wyłącznie chęcią zysku. Podkreślają też, że za pomoc udzielaną Żydom życie straciło ponad 700 Polaków.
Grossowie kwestionują pogląd, że podczas okupacji niemieckiej w Polsce osoby, u których znaleziono Żydów, były bezwarunkowo karane śmiercią. Grzegorz Berendt, specjalizujący się w relacjach polsko-żydowskich z okresu okupacji niemieckiej, polemizuje z tą tezą: - Ratujący nie mógł wiedzieć, że akurat w jego przypadku Niemcy nie zastosują kary śmierci. Średnio w okresie okupacji niemieckiej ginęło codziennie w okupowanej Polsce kilka tysięcy aryjczyków - 5 lat wojny - około 2,7 mln zabitych. Niemcy nie nagłaśniali tego, że kogoś nie zamordowali za pomoc. Przeciwnie - starali się, aby jak najwięcej ludzi się o tym dowiedziało i strach padał jak najszerzej - mówił Berendt.
- Zaczynamy rozumieć, że normą zachowania w polskim społeczeństwie (...) było tropienie i wynajdywanie ukrywających się Żydów (a więc i Polaków, którzy dawali im schronienie), nie zaś niesienie prześladowanym Żydom pomocy. (...) Dlatego fotografia chłopów z Treblinki - też, oczywiście, normalnych, pracowitych, pobożnych i odznaczających się całą harmonią cnót - oprócz obrzydzenia wywołuje w nas podskórny niepokój: bo nie jesteśmy do końca pewni, czy w ostatecznym rachunku nie patrzymy się aby na zdjęcie z rodzinnego albumu - podsumowują autorzy "Złotych żniw".
Henryk Woźniakowski, prezes wydawnictwa Znak, które publikuje książkę, uważa, że "Złote żniwa" Grossów "rzucają wyzwanie naszej pamięci zbiorowej, naszej chęci zapomnienia". - Spojrzenie autorów koncentruje się na tym, co się działo najstraszniejszego, na rabunku, na związanych z tym rabunkiem mordach i to próbuje zrozumieć na tle podobnych zjawisk w innych częściach okupowanej Europy - mówił Woźniakowski, przyznając jednocześnie, że książka "nie szuka okoliczności łagodzących, pomija wiele wątków historycznego i społecznego kontekstu". - Ambicją tej książki (...) jest wprowadzenie tych okrutnych, często trudnych, faktów do świadomości publicznej, wyprowadzenie ich z pracowni badawczych historyków. I to jest podstawowa przyczyna, dla jakiej Znak wydaje tę książkę - powiedział prezes Znaku.
"Złote żniwa", wydrukowane w 50 tys. egzemplarzy, trafią do księgarń 10 marca. Znak zapowiada, że zyski ze sprzedaży przeznaczy na cele społeczne. Ma też zamiar zebrać i opublikować - podobnie jak było to w przypadku poprzedniej książki Jana Grossa - "Strachu" - najważniejsze głosy polemiczne wobec książki Grossów. Autorzy książki wkrótce przyjadą do Polski. Dla czytelników zaplanowano spotkania 16 marca w warszawskim Teatrze na Woli i 18 marca w krakowskiej PWST.