Kontratak białej rasy

Na Zachodzie tyka bomba geriatryczna. Wkrótce trzy czwarte ludzkości będzie należało do ras innych niż biała, bo inne się mnożą, a biała wymiera. Jeszcze dwa lat temu straszono takimi prognozami. Demografowie, ekonomiści, socjologowie i tzw. ekolodzy, którzy wieścili klęskę białej rasy, nie docenili dwóch fundamentalnych czynników rozwoju: zdolności natury do samoregulacji i mądrości społeczeństw - czytamy we "Wprost".

25.10.2004 | aktual.: 25.10.2004 09:28

Fikcja Malthusa

Już w 1972 r. intelektualiści zebrani w Klubie Rzymskim opracowali raport, według którego ludzkość siedzi na bombie demograficznej. Po 2020 r. na ziemi miało dojść do katastrofalnego przeludnienia - liczba ludności miała wzrosnąć do 15 mld. Straszono niedoborami żywności na wielką skalę: nie tylko z powodu przeludnienia, ale też zniszczenia środowiska naturalnego. Lekarstwem na tę hekatombę miało być drastyczne ograniczenie przyrostu naturalnego - najlepiej do zera.

Pseudomędrcy z Klubu Rzymskiego (praktycznie nie sprawdziła się żadna z ich prognoz) popełnili ten sam błąd, co 200 lat temu Thomas Malthus. Ten anglikański pastor stwierdził, że skoro żywności przybywa w postępie arytmetycznym, a ludzi w postępie geometrycznym, przeludnienie jest nieuchronne. Samozwańczy prorocy na szczęście się mylili: według najnowszych prognoz liczba ludności świata nie powinna przekroczyć 8-9 mld, a potem zacznie spadać. Pozytywnym skutkiem nietrafnych prognoz jest ograniczenie publicznych funduszy na walkę z plagami przyszłości wymyślanymi przez różnych guru, jak ci spod znaku Klubu Rzymskiego. Społeczeństwom krajów wysoko rozwiniętych nie grozi wymarcie - wynika z najnowszych prognoz długoterminowych .

Amerykańskie Population Reference Bureau, jedna z najbardziej renomowanych placówek badań demograficznych na świecie, przewiduje, że za 30 lat dzietność (liczba dzieci na kobietę) w krajach Trzeciego Świata niemal zrówna się z dzietnością na bogatym Zachodzie. W krajach słabiej rozwiniętych będzie wynosić 2,1, podczas gdy w państwach wysoko rozwiniętych - 1,9. Symptomy tej tendencji można już obserwować: w kilku krajach europejskich mamy do czynienia z baby boomem. Dotyczy to też Rosji, gdzie w ostatniej dekadzie ubyło najwięcej ludności (prawie 6 mln), i gdzie od kilku lat jest ujemny przyrost naturalny (-0,3 proc.), a dzietność zmalała do 1,3.

Skandynawski baby boom

Następca tronu książę Haakon, jego żona Mette-Marit i ich dzieci - takie zdjęcia ostatnio najczęściej pokazywano w norweskich mediach. Wbrew pozorom ma to wiele wspólnego z demografią. Norwegia, podobnie jak pozostałe kraje skandynawskie, do niedawna zajmowała jedno z ostatnich miejsc w Europie pod względem wielkości przyrostu naturalnego (ujemny od -0,1 do -0,7) i wskaźnika dzietności (1,0). Obecnie współczynnik dzietności wzrósł w Norwegii do 1,8 (jest wyższy niż w Polsce - 1,28). Co najważniejsze, nie jest to zasługą imigrantów, lecz rdzennych mieszkańców Skandynawii (baby boom obserwujemy także w Danii, Szwecji oraz Finlandii - wszędzie tam wskaźniki dzietności zbliżają się do 2).

Jedną z przyczyn skandynawskiego baby boomu jest najbardziej rozbudowany na świecie system zabezpieczeń socjalnych dla rodziców. W Skandynawii można żyć z tego, że się ma dzieci, zwłaszcza jeśli jest ich więcej niż dwoje. Oferowane są tam bezzwrotne pożyczki, wysokie zasiłki, długie i dobrze płatne urlopy macierzyńskie. Badania dowodzą (m.in. Królewskiego Instytutu Demografii w Sztokholmie), że te bodźce działały niemal wyłącznie na imigrantów z Południa. Kanadyjscy demografowie (m.in. Gauthier) dowiedli, że 25-proc. wzrost świadczeń rodzinnych zwiększa współczynnik dzietności o 0,6 w krótkim okresie i o 0,4 w dłuższym.

W Skandynawii na wzrost dzietności Szwedek czy Norweżek wpłynęły przede wszystkim czynniki socjopolityczne i kulturowe. Wielu Skandynawów, szczególnie z klasy średniej, przestraszyła wizja społeczeństwa zdominowanego przez imigrantów. Poza tym zrozumieli oni znaczenie wielodzietnej rodziny, jako najważniejszego podmiotu na rynku. Jak dowodzi Gary Becker, ekonomista z Chicago, laureat Nagrody Nobla za badania związane z rozwojem rodziny, w rodzinie powstaje najwięcej bogactwa - kapitał ludzki. Becker wykazał, że aż 80 proc. zasobów bogatych krajów stanowi kapitał ludzki, na resztę składają się zasoby materialne, bogactwa naturalne i urządzenia. W "Traktacie o rodzinie" Becker twierdzi, że tylko w rodzinie kształtują się cechy decydujące o żywotności i funkcjonalności społeczeństwa: solidarność, współpraca, poszanowanie dla drugiego człowieka, zdolność do poświęceń, zamiłowanie do porządku czy punktualność. W Skandynawii uznano te argumenty za przekonujące.

Mariusz Cieślik
Współpraca: Rafał Woś

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)