PolskaKoniec szkolnych stołówek; zastąpi je catering

Koniec szkolnych stołówek; zastąpi je catering

Obiady dla dzieci drożeją, bo dyrektorzy szkół nie chcą już prowadzić swoich jadłodajni. Zastępuje je catering.

Zupa z wielkiego garnka? Kisiel w salaterce na deser? To już historia, bo i szkolne stołówki przechodzą do lamusa. Zastępuje je wygodniejszy dla dyrektorów szkół, ale droższy dla rodziców catering. A wraz z nim - dania w styropianowych pudełeczkach jedzone plastikowymi sztućcami. We Wrocławiu obiady gotuje tylko co trzecia podstawówka i co czternaste gimnazjum.

Ostatnio na catering zdecydowało się też Gimnazjum nr 19 z ulicy Dembowskiego. Stołówka zniknęła stąd pod koniec ubiegłego roku szkolnego. - Gdybyśmy chcieli ją wyremontować, musielibyśmy wyłożyć ponad 100 tys. zł. Nie stać nas na to - rozkłada ręce dyrektor Agata Roman. - Przez ostatni rok to właśnie jadłodajnia zaprzątała mi głowę, a myślę, że szkoła powinna się skupić na uczeniu dzieci - dodaje.

Obiecuje przy tym, że obiady się nie zmienią: będzie zupa i drugie danie. No i kompot. Ale posiłki dwukrotnie podrożeją. Zamiast - jak dotąd - 3,20 zł - rodzice będą płacili 6,50 zł za jeden obiad.

Jeśli w szkole, tak jak w gimnazjum przy Dembowskiego, jest pomieszczenie po stołówce (zaplecze ze zlewem i kranem oraz jadalnia), dzieci mogą przynajmniej jeść na tradycyjnych talerzach i metalowymi sztućcami. Jeśli nie, pozostaje im spożywać posiłek prosto z pudełka.
Tak jest już w SP nr 8 przy ul. Kowalskiej. - Przykro mi, że moje dziecko musi jeść w takich warunkach - mówi Alina Miciak, mama 9-letniej Magdy. - Ale nic na to nie poradzę. Pracuję na zmiany i nie mogę córce podać obiadu.

Dlaczego szkoła przy Kowalskiej nie ma swojej kuchni i stołówki? - Przez wyśrubowane normy higieniczne i wysokie koszty remontów. Nie mamy pieniędzy na to, by je utrzymywać - mówi Aleksandra Mikulska, dyrektor tej placówki.

Stołówka to dla szkół uciążliwa sprawa. Placówka musi być przygotowana na kontrole sanepidu, dysponować odpowiednim magazynem i sprzętem do przechowywania żywności. Do tego utrzymać kucharki i intendentki. Z drugiej jednak strony, oszczędności szkoły to większe wydatki rodziców.

Wojciech Marczyński, ojciec Natalki z SP nr 98 przy ul. Sycowskiej, zdecydował, że córka przestanie jeść cateringowe obiady. - Nie są warte swojej ceny. Nic nie może się równać z ciepłym obiadem ze stołówki - dodaje.

Zupa nie zostanie

Likwidacja szkolnych stołówek uderza też w najbiedniejsze dzieci. W wielu szkołach dzieci z niezamożnych rodzin mogły liczyć na darmową zupę czy drugie danie, które zostaje, gdy inne dzieci ich nie zjadły. Tak działo się m.in. w nieistniejącej już stołówce w SP nr 84 przy ul. Górnickiego czy w SP nr 99 przy ul. Głubczyckiej. Teraz, by dzieci z ubogich rodzin mogły dostać coś do zjedzenia, nie wystarczy prośba. Ich rodzice lub nauczyciele muszą się starać o dofinansowanie obiadów w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)