Koniec naszej Ukrainy
W Kijowie znów kryzys polityczny. Znów najwięcej straci na nim prezydent Juszczenko. Być może straci wszystko. A Polska straci Ukrainę.
22.09.2008 | aktual.: 09.10.2008 18:33
Od czasów pomarańczowej rewolucji ukraińska polityka to taka dziwna gra, w której chodzi głównie o to, kto kogo wyprowadzi z równowagi. Można by nawet pokusić się o zawężenie tej definicji – według „pierwszej zasady ukraińskiej polityki” najważniejszą niewiadomą zawsze jest to, jak szybko Julia Tymoszenko wyprowadzi z równowagi Wiktora Juszczenkę.
Jeszcze w maju tego roku wydawało się, że prezydent zrozumiał tę przykrą dla niego właściwość rodzimej polityki. Wtedy właśnie permanentny konflikt między prezydentem i premier Tymoszenko przybrał drastyczną formę blokowania mównicy na sali obrad Rady Najwyższej, czyli ukraińskiego parlamentu. Blokujący mównicę posłowie z Bloku Julii Tymoszenko (BJuT) nie dopuścili do niej nawet prezydenta, który miał przedstawić doroczny raport o stanie państwa. Dziś posłowie BJuT opowiadają, że robili wtedy zakłady, jak szybko Juszczenko się wścieknie i rozwiąże parlament. Prezydent jednak był twardy jak skała.
Można było oczekiwać, że poprzednia udana prowokacja Tymoszenko (kwiecień 2007 roku) dała mu dużo do myślenia. Wtedy to, gdy pani premier przy wsparciu Partii Regionów Wiktora Janukowycza próbowała ograniczyć konstytucyjne uprawnienia prezydenta, Juszczenko rozwiązał parlament. Na to prawdopodobnie liczyła Tymoszenko, bo w nowych wyborach jej partia znacznie zwiększyła liczbę mandatów. Straciła Partia Regionów, ale przede wszystkim prezydencka Nasza Ukraina. Kto by się więc spodziewał, że Juszczenko znów da się wyprowadzić z równowagi swojej przyjaciółce z czasów pomarańczowej rewolucji?
Juszczenko się przejedzie
Gdy 2 września Rada Najwyższa wróciła z wakacji, posłowie mieli zająć się dwoma palącymi sprawami: deklaracją w sprawie w Gruzji i budżetem. Ku zaskoczeniu Juszczenki posłowie zabrali się jednak za ograniczanie jego kompetencji i upraszczanie procedury jego odwołania. Seria ustaw w tej sprawie została ekspresowo zaakceptowana głosami posłów BJuT (dotychczas w koalicji z Naszą Ukrainą–Ludową Samoobroną) i Partii Regionów. Następnego dnia w telewizyjnym orędziu Juszczenko oświadczył, że koalicja z partią pani premier nie istnieje i że nowi sojusznicy mają 30 dni na zawiązanie koalicji. W przeciwnym razie odbędą się przyspieszone wybory.
Tu sprawdza się „druga zasada ukraińskiej polityki”. – Jeśli Tymoszenko zachowuje się w sposób niezrozumiały lub zupełnie zmienia swoje poglądy, można w ciemno założyć, że wymyśliła nowy sposób na wygranie najbliższych wyborów prezydenc-kich i właśnie zaczyna go realizować – wyjaśnia Roman Kupczyński, ukrainista z waszyngtońskiego instytutu Jamestown Foundation. – W przypadku obecnego kryzysu Juszczence wydaje się, że ją przechytrzył: na kilkanaście miesięcy przed wyborami prezydenckimi wymusza na niej koalicję z prorosyjską Partią Regionów i ma nadzieję, że to odbierze jej głosy w zachodniej Ukrainie.
Zdaniem Kupczyńskiego prezydent „przejedzie się” na takim założeniu, bo zapomniał już chyba o poprzednich prowokacjach premier Tymoszenko wynikających z pierwszej zasady ukraińskiej polityki. – Antyprezydenckie głosowania z początku miesiąca nie były emocjonalnym odwetem pani premier za oskarżenia, które spadły na nią podczas konfliktu gruzińskiego (kancelaria prezydenta oskarżyła ją o branie pieniędzy od Rosjan za milczenie w sprawie Gruzji) – mówi „Przekrojowi” ukrainista. – Ona wie, co robi. * Tylko nie status quo*
Tymoszenko chce zostać następnym prezydentem Ukrainy i dlatego właśnie nie mogła pozwolić na zachowanie status quo. Sytuacja- gospodarcza Ukrainy jest coraz gorsza, co objawia się spadającym tempem wzrostu gospodarczego i rosnącą, już 26-procentową inflacją. Jako urzędujący premier Tymoszenko poniosłaby za to wyborczą odpowiedzialność. Jednakże nawet gdyby chciała zaryzykować i reformować gospodarkę, to nie miałaby szans, bo od trzech miesięcy jest tylko „p.o. premiera” – koalicja BJuT i Naszej Ukrainy od czerwca nie ma większości w parlamencie.
Tymoszenko nie opłaci się również dotrwanie do wyborów prezydenckich (styczeń 2010 roku) w koalicji z Partią Regionów Janukowycza. – Nie z powodu różnicy w poglądach, bo nasza pani premier nie ma stałych poglądów – mówi „Przekrojowi” Swietłana Kononczuk z kijowskiego Niezależnego Centrum Studiów Politycznych. – Po pierwsze, Juszczenko będzie jej wytykał sojusz z „agentami Rosji”, co na zachodzie Ukrainy odbierze jej masę głosów. Po drugie, Janukowycz to jedyna osoba, która może jej odebrać prezydenturę, i Tymoszenko boi się, że jako minister sabotowałby prace jej rządu.
Optymalnym rozwiązaniem dla walczącej o prezydenturę Tymoszenko byłyby przyspieszone wybory parlamentarne. Co więcej, widać, że premier liczy właśnie na taki scenariusz. – Jeśli przegra z Partią Regionów, do wyborów prezydenckich pozostanie w opozycji i będzie krytykować premiera Janukowycza – mówi Kononczuk. – Jeśli wygra, co jest prawdopodobne, zrobi to kosztem Naszej Ukrainy, bo ludzie obarczą prezydenta odpowiedzialnością za obecne zamieszanie. Ci sami wyborcy, którzy przeniosą głosy z Naszej Ukrainy na BJuT w wyborach parlamentarnych, powtórzą zapewne swój ruch w wyborach prezydenckich. Na to liczy Tymoszenko.
To już nie jest "nasza” Ukraina
To właśnie koszt poniesiony przez prezydencką Naszą Ukrainę może być najważniejszym efektem obecnego zamieszania. Jeśli w dodatku pani premier zdąży w tym parlamencie „przepchnąć” podwyższenia progu wyborczego dla partii politycznych z 3 do 10 procent (projekt jest już w komisjach parlamentarnych), to w ciągu najbliższych miesięcy Nasza Ukraina w ogóle zniknie ze sceny politycznej, a w styczniu 2010 roku jej los podzieli prezydent Juszczenko, którego dziś popiera od 5 do 7 procent wyborców.
– W ten sposób Ukraina może stracić jedyne środowisko polityczne, które od początku było za całkowitą integracją z Zachodem – pisze Adrian Karatnycky, ukraiński ekspert z Freedom House, amerykańskiej organizacji zajmującej się oceną wolności politycznej. – Juszczenko w odróżnieniu od Tymoszenko nigdy nie kalkulował, czy w świetle sondaży prozachodnia polityka mu się opłaca. On jest przekonany, że to jedyna droga dla Ukrainy. Ona nie.
Doskonale widać to na przykładzie stosunku do NATO. W 2007 roku w magazynie „Foreign Affairs” Tymoszenko opublikowała tekst pod tytułem „Powstrzymywanie Rosji”. Przekonywała w nim, że członkostwo w NATO- będzie najlepszym gwarantem niepodległości Ukrainy. Jeszcze na początku tego roku złożyła podpis na wniosku o przyznanie Ukrainie planu na rzecz członkostwa w Sojuszu (tak zwany MAP – membership action plan). Dziś już oficjalnie podaje w wątpliwość ewentualne korzyści dla Ukrainy z członkostwa w NATO. Ale w pewnym sensie trudno jej się dziwić – dwie trzecie Ukraińców nie chce, aby ich kraj znalazł się w Sojuszu. A ona chce być prezydentem. * Tani gaz czy Unia?*
Z tego samego powodu (zgodnie z drugą zasadą ukraińskiej polityki) Tymoszenko milczała podczas rosyjskiej inwazji na Gruzję. Być może nie dostała za to pieniędzy, ale trudno przeoczyć fakt, że właśnie w sierpniu pani premier rozmawiała z Rosjanami o cenach gazu ziemnego kupowanego przez Ukrainę. Nowe stawki mają wejść w życie w połowie 2009 roku. Czyli na pół roku przed wyborami prezydenckimi.
Gdy Tymoszenko rozmawiała z Rosjanami o gazie, Juszczenko przekonywał europejskich przywódców, że miejsce Ukrainy jest w Unii Europejskiej. Rezultatem jego starań była oferta złożona Kijowowi na szczycie Unia Europejska–Ukraina w Paryżu 9 września. Unia zaoferowała naszym sąsiadom „umowę stowarzyszeniową”, czyli według optymistów „ostateczne potwierdzenie europejskości Ukrainy” (nie można było tego sprawdzić na mapie?), a według pesymistów – nic nieznaczące porozumienia, które Unia podpisała już między innymi z Marokiem i Chile. Jeśli Tymoszenko załatwi tani gaz z Rosji, wspomnienie „umowy stowarzyszeniowej” z Unią wywoła wśród ukraińskich wyborców co najwyżej wzruszenie ramion.
– „Prezydent Tymoszenko” to doskonałe rozwiązanie dla Kremla – mówi Kupczyński. – W odróżnieniu od Juszczenki zawsze można się z nią dogadać. Jestem niemal pewien, że jeśli ona zostanie prezydentem, przedłuży Rosjanom okres dzierżawy portu w Sewastopolu na Krymie poza 2017 rok, przy którym obstaje Juszczenko.
Wygląda na to, że Rosjanie odkryli właśnie „trzecią zasadę ukraińskiej polityki”: „Stawiaj zawsze na kilku kandydatów”. Gdy okazało się, że Janukowycz nie spełnia pokładanych w nim nadziei, Moskwa postanowiła rozmawiać z Tymoszenko. War-szawa od lat inwestuje wyłącznie w Juszczenkę, który uosabia demokratyczną, pro-zachodnią i antyrosyjską Ukrainę. Taka Ukraina istnieje już chyba tylko w głowach niektórych polskich polityków, a po prawdopodobnym odejściu Juszczenki i jego partii ze sceny politycznej może na jakiś czas zupełnie przestać istnieć w wymiarze politycznym.
Łukasz Wójcik
Punkt zapalny – Krym ten ukraiński półwysep- nad Morzem Czarnym może stać się kolejnym punktem zapalnym na terytorium byłego ZSRR. W czasach zimnej wojny Moskwa rozbudowywała w Sewastopolu na Krymie swój największy port wojenny. Po rozpadzie ZSRR Krym przypadł Ukrainie. Rosja zachowała dzierżawę portu w Sewastopolu, gdzie do dziś stacjonuje Flota Czarnomorska. Ma ona opuścić Sewastopol do 2017 roku. Dla Kijowa największym problemem na Krymie są etniczni Rosjanie (60 procent mieszkańców). Ich liderzy nie ukrywają, że półwysep powinien wrócić do Rosji. Gdy Rosja „przyszła z pomocą swoim obywatelom w Abchazji i Osetii Południowej”, Kijów zaczął poważnie obawiać się, że Moskwa przyjdzie kiedyś „z pomocą” Rosjanom na Krymie. Część ukraińskich posłów domaga się sprawdzenia, ilu mieszkańców półwyspu posiada podwójne obywatelstwo.