ŚwiatKonflikt na Ukrainie jak tsunami - fale sięgną Bliskiego Wschodu

Konflikt na Ukrainie jak tsunami - fale sięgną Bliskiego Wschodu

Wydarzenia na Ukrainie mogą mieć strategiczne następstwa wykraczające znacznie dalej niż bezpośredni geograficzny zasięg samego kryzysu krymskiego. Według analityka Tomasza Otłowskiego, trwający na wschodzie Starego Kontynentu konflikt odbije się także na Bliskim Wschodzie i Azji Środkowej, gdzie ścierają się interesy Rosji, USA, Europy i Chin. W Syrii należy się spodziewać ostentacyjnego poparcia reżimu przez Moskwę, Iran może chcieć porzucić "niewygodne" negocjacje ze światem, a koalicyjne wojska w Afganistanie będą mieć problem z wycofanie swojego sprzętu.

Konflikt na Ukrainie jak tsunami - fale sięgną Bliskiego Wschodu
Źródło zdjęć: © AFP | Medo Halab

Eskalacja konfliktu politycznego na Ukrainie, wraz z późniejszymi militarnymi działaniami Rosji na Krymie, doprowadziła do wzrostu napięcia w samej Europie. Wywołała najpoważniejsze od ćwierćwiecza alarmy w stolicach większości państw europejskich, zwłaszcza tych położonych w środkowej i wschodniej części kontynentu. Konflikt ukraiński może mieć bardzo niekorzystne skutki także w pozornie odległej i geopolitycznie odrębnej części świata - na Bliskim Wschodzie.

Gra interesów

Obszar położony między Maghrebem na zachodzie a Mezopotamią i Zatoką Perską na wschodzie, zwany często (choć niezbyt fortunnie) szerokim Bliskim Wschodem, jak mało która część świata stanowi barometr geopolityki światowej. Region ten skupia bowiem, niczym soczewka, większość najważniejszych mechanizmów światowej polityki. To, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, zawsze ma związek z relacjami między Rosją, Stanami Zjednoczonymi, Chinami a Europą. Przy czym te interakcje krzyżują się na miliardy różnych sposobów, w zależności od konkretnej sytuacji, której dotyczą. Ta skomplikowana gra wpływów i interesów mocarstw jest jednocześnie niezwykle delikatna i wrażliwa na wszelkie fluktuacje w globalnych stosunkach międzynarodowych.

W praktyce oznacza to, że nawet pozornie tak odległy kryzys krymski może, ze względu na swą dynamikę, skalę i charakter, poważnie wpłynąć na sytuację na Bliskim Wschodzie. Jeśli tak by się stało, byłby to wpływ negatywny. W regionie bliskowschodnim wszelkie kryzysy i konflikty są bowiem możliwe do zażegnania lub rozwiązania jedynie pod warunkiem w miarę zgodnego współdziałania głównych mocarstw globalnych.

Paradygmat ten najlepiej chyba widać na przykładzie krwawego konfliktu syryjskiego. Wojna w Syrii - od dawna niebędąca już typową wojną domową, lecz raczej pośrednim starciem ("proxy war") kilku rywalizujących ze sobą mocarstw regionalnych, z udziałem aktorów pozapaństwowych i ponadnarodowych (jak Al-Kaida i jej odłamy) - może teraz przekształcić się w jawny konflikt potęg globalnych. Symptomy takiego stanu rzeczy były zresztą zauważalne dużo wcześniej, zanim jeszcze doszło do przesilenia politycznego na Ukrainie i zanim Krym stał się ogniskiem największego od ponad dwóch dekad konfliktu na linii Rosja - Zachód.

Od samego początku wojny w Syrii władze w Damaszku mogły bowiem liczyć na otwarte wsparcie ze strony Rosji (oraz, choć w nieco mniejszym stopniu, Chin). Z kolei zbrojna opozycja syryjska cieszyła się mniej lub bardziej jawnym poparciem USA i Europy. Podział ten miał też konsekwencje geopolityczne - światowi patroni poszczególnych stron tego konfliktu nie mogli dojść do porozumienia w kwestii zakończenia wojny w Syrii, co sprawiało, że trwa on w najlepsze, a skala zniszczeń i ofiar osiągnęła już dramatyczny poziom.

Teraz, gdy Rosja znalazła się w ostrym konflikcie politycznym z USA i Europą na tle Ukrainy, niekorzystny wpływ tego stanu rzeczy na rozwój sytuacji w Syrii może być tylko jeszcze wyraźniejszy. Należy się więc spodziewać, że rosyjskie wsparcie - zarówno polityczne, finansowe, jak i materiałowe - dla reżimu prezydenta Baszara al-Asada znacząco wzrośnie. Moskwa będzie go udzielać bez najmniejszych zahamowań, w sposób jawny i wręcz ostentacyjny. Wszak obecny rząd w Damaszku to ostatni w tej części świata zdeklarowany i sprawdzony sojusznik Rosji, stanowiący dla Kremla strategiczny przyczółek w regionie i zapewniający mu możliwość fizycznego, bezpośredniego zaangażowania w sprawy bliskowschodnie.

Zwłaszcza ten ostatni aspekt, w postaci rosyjskiej obecności militarnej w Syrii, może - w kontekście rysującej się na horyzoncie nowej zimnej wojny między Moskwą a Zachodem - nabrać dla Rosjan szczególnego znaczenia. Punkt wsparcia logistycznego marynarki wojennej Federacji Rosyjskiej w syryjskim Tartusie ma więc duże szanse na "awansowanie" w nieodległej przyszłości do pełnowymiarowej bazy sił morskich Rosji. I choć najpewniej rosyjskie okręty w nim cumujące będą należeć do Floty Bałtyckiej (bo te przynależne do Floty Czarnomorskiej mają już raczej małe szanse na opuszczenie basenu Morza Czarnego), to i tak będzie to dla Kremla ważny atut w bliskowschodniej rozgrywce z Zachodem. Zwłaszcza że zapewne Rosja podejmie także i inne militarne działania w Syrii, takie jak zwiększenie liczby "doradców" (w praktyce operatorów zaawansowanych syryjskich systemów uzbrojenia, głównie OPL) czy dyslokacja na syryjskim terytorium sił specjalnych i elementów wywiadu wojskowego FR. Nie trzeba dodawać, że takie kroki Moskwy
nieuchronnie wywołają reakcję nie tylko Izraela czy Turcji (już i tak mocno poirytowanej działaniami Rosjan na Krymie), lecz także Waszyngtonu i całego NATO.

Wieczna wojna

Jest przy tym oczywiste, że ewentualna eskalacja rywalizacji między Rosją a Zachodem na obszarze Syrii odbywałaby się kosztem tego kraju i jego mieszkańców. Przekształcenie wojny syryjskiej w "proxy war" między USA i Europą a Rosją to chyba najgorszy ze scenariuszy, jakie można sobie wyobrazić dla Syrii. Niestety, perspektywa taka staje się coraz bardziej realna, a jej uniknięcie - coraz mniej możliwe. Dla Syryjczyków - bez względu na wyznanie, pochodzenie etniczne i poglądy polityczne - oznaczałoby to koszmar wiecznej wojny. Coś na kształt 15-letniego brutalnego konfliktu w Libanie; nomen omen trwającego tak długo między innymi właśnie ze względu na destrukcyjne zaangażowanie ówczesnych światowych potęg, wykorzystujących Lewant do własnej gry w ramach zimnej wojny.

Co gorsza, intensyfikacja rosyjskiego zaangażowania w sprawy bliskowschodnie może posunąć się jeszcze dalej, sięgając takich drażliwych kwestii, jak problem irańskiego programu nuklearnego, konflikt izraelsko-palestyński czy kryzysy wewnętrzne w Egipcie, Libii i Jemenie. Wszędzie tam Moskwa ma szeroki wachlarz możliwych do wykorzystania środków. Wszędzie tam istnieje też duże prawdopodobieństwo wybuchu poważnych regionalnych kryzysów, które łatwo mogą wymknąć się spod kontroli. Ich opanowanie nie będzie możliwe bez współpracy światowych mocarstw. Wreszcie, w każdym z tych miejsc występuje "żyzne podglebie" dla ewentualnej rosyjskiej dywersji w postaci silnych antyzachodnich resentymentów. Umiejętne wykorzystanie tych czynników przez Rosję nie będzie trudne, a skutki dla interesów i polityki USA oraz Europy - fatalne.

Jednym z problemów szczególnie wrażliwych na zaostrzenie rosyjsko-zachodniej rywalizacji geopolitycznej na Bliskim Wschodzie jest kwestia irańska. Osiągnięte kilka miesięcy temu porozumienie w Genewie stwarzało szanse na wyjście z nakręcającej się spirali eskalacji. Obecnie Iran może spróbować porzucić niewygodną dla siebie drogę porozumienia ze światem.

Gdy mowa o możliwym wpływie drugiej wojny krymskiej na sytuację szerokiego Bliskiego Wschodu, nie sposób pominąć także zachodniego (w postaci ISAF) zaangażowania w Afganistanie. Choć kraj ten nie należy w ścisłym sensie geograficznym do obszaru bliskowschodniego, to jednak jest z nim związany geopolitycznie i cywilizacyjnie. Siły NATO w Afganistanie szykują się do zakończenia swej misji w tym państwie, co wiąże się z poważnym wysiłkiem logistycznym w postaci konieczności wywiezienia z Afganistanu setek tysięcy ton najróżniejszego sprzętu. Najkrótsza i najtańsza droga do najbliższego pełnomorskiego portu (Karaczi), wiodąca przez Pakistan, jest jednocześnie najniebezpieczniejsza, więc logistycy z NATO mieli zamiar skorzystać z kolejowych połączeń, wiodących z Afganistanu, przez Azję Centralną i Rosję, do Europy.

I tu tkwi sedno problemu, którym narastająca polityczna konfrontacja na linii Zachód (NATO) - Rosja może się stać dla sprawnej i terminowej ewakuacji kontyngentu ISAF z Afganistanu. Czas pokaże, czy właśnie ta kwestia nie będzie stanowić dla USA i większości zachodnioeuropejskich państw NATO obecnych w Afganistanie granicy ich determinacji w zaangażowaniu po stronie Ukrainy w sporze z Rosją.

Tomasz Otłowski, "Polska Zbrojna"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)