Komu służy wzrost cen?
Philippe Chalmin, ekonomista francuski, uważa, że droga ropa naftowa ma również swoje dobre strony.
16.06.2008 | aktual.: 16.06.2008 14:19
Rozm. Thierry Philippon, Sophie Fay, Matacha Tatu
Czy obecna zwyżka cen surowców przynosi tym razem korzyść krajom Południa?
Philippe Chalmin: 30 lat po pierwszym kryzysie naftowym „przekleństwo”, które zawsze dotykało producentów surowców, pozostaje niestety aktualne. W latach 70. zwyżka cen miała taki sam rozmach, obejmując źródła energii, produkty rolne, rudy i metale. Ówczesny boom był nie lada gratką dla krajów producentów. Ale zmarnotrawiono te dochody, nie wyciągając z tego żadnych wniosków. Jak wygląda gospodarka tych krajów po 30 latach? Algieria, Kongo, Nigeria, Iran, a nawet Wenezuela – wszystkie te kraje naftowe są dziś na tym samym poziomie rozwoju ekonomicznego co przed rokiem 1973! Tak samo kraje górnicze, jak Zambia, Zimbabwe albo Peru, nie inaczej jest również w przypadku krajów rolniczych, jak Wybrzeże Kości Słoniowej albo Kamerun. Widzę tylko trzy prawdziwe wyjątki, trzy państwa, które dobrze zagospodarowały zyski: Chile, Malezja i Norwegia… Nawet Wielka Brytania nie była wyjątkiem od reguły.
Jak wytłumaczyć to surowcowe „przekleństwo”?
Po raz pierwszy zaobserwowano to zjawisko w Holandii w latach 50. Odkrycie złóż gazu na Morzu Północnym było fantastyczną szansą, ale kompletnie zdestabilizowało gospodarkę holenderską. Gwałtowny napływ kapitału pociągnął za sobą wzrost wydatków publicznych i konsumpcji gospodarstw domowych. Ceny podskoczyły, Holendrzy zaczęli importować produkty. Rolnictwo i przemysł uległy destabilizacji, pogrążając kraj w quasi-recesji, podczas gdy rosło bogactwo w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Właśnie to ekonomiści określają jako Dutch disease, czyli „syndrom holenderski”. Ale można też sięgnąć znacznie dalej w przeszłość. Od XVI wieku, gdy statki wyładowane złotem z Ameryki dotarły do Hiszpanii, gospodarka tego kraju stopniowo słabła, aż do śmierci Franco w 1975 roku.
Czy to znaczy, że kraje wschodzące nie mogą mieć żadnej nadziei na wzrost bogactwa?
Zwyżka cen jest tak gwałtowna, że osiągany dochód przechodzi najśmielsze marzenia. Niektóre kraje próbują więc odłożyć coś na zapas, stworzyć fundusze z myślą o przyszłych pokoleniach (Norwegia, państwa Zatoki Perskiej). Wciąż jednak wydają więcej, niż oszczędzają. Nikt nie jest bez winy. Zgromadzone zasoby służą raczej wzmocnieniu najmniej demokratycznych tendencji, podsycają korupcję, a nawet wzmagają konflikty. Okropny przykład daje Czad. Bank Światowy zgodził się sfinansować ropociąg, aby kraj ten mógł eksportować ropę naftową – pod warunkiem jednak, że dochody nie będą przeznaczone na wydatki militarne, a część zostanie odłożona na zablokowanym koncie. Ale gdy tylko ropociąg został ukończony, prezydent Idriss Déby pospiesznie napiętnował te reguły jako przejaw „neokolonializmu”. Bank Światowy ostatecznie ustąpił i tak oto pieniądze z ropy naftowej finansują wojnę domową…
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".