Kompromistrz - Tomasz Rudomino
Cóż za barwna postać objęła współwładzę w TVP! Tomasz Rudomino to globtroter, wielbiciel rewolucjonistów – Che Guevary i Bronisława Wildsteina – znawca malarstwa, dobrej kuchni i kodeksu spółek handlowych. Gotów niczym Don Kichot walczyć dla dobra widzów... Niestety, już wie, że źle skończy.
Rozmowa odbyła się 16 stycznia 2009 roku w Warszawie
Czy samochody i rowery przestały jeździć?
– ...
Samoloty przestały latać, a statki pływać? Chyba nie.
– Nie.
To dlaczego siedzi pan w tym gabinecie, pan, zapalony podróżnik i obieżyświat?
– Po co podróżujemy? Żeby odbyć przygodę albo doznać czegoś nowego, nie zawsze miłego, ale nowego. To jest w moim życiu przygoda, podróż w jakieś doświadczenie. Mam pełną świadomość tego, że jestem tu tymczasowo, ale podróże mają swój początek i koniec.
„Tymczasowość” zakreśla pan do jakiego czasu?
– Mogę się posłużyć uchwałą rady nadzorczej, że jestem tutaj na trzy miesiące.
Wnętrzem niech pan się posłuży. Co pan czuje w środku?
– Któregoś dnia, niedawno, rzeczywiście zapytałem siebie: co ja tutaj robię...?
I jaka była odpowiedź? Tylko niech pan pominie banalne farmazony podobne do tych, które mi pan przed chwilą opowiadał o podróży przez ten gabinet.
– Oczywiście, trochę tęsknię za Wyspą Wielkanocną albo Amazonką. To nie jest tak, że staram się uromantycznić...
Może próbuje pan sobie zracjonalizować swoje nieciekawe wybory...
– W ludziach, którzy zawodowo podróżują, jest potrzeba ścigania za czymś, taka tęsknota. Więc ja to traktuję jak przygodę. I mam poczucie tymczasowości, nie w tych kontekstach farmazonalnopodobnych, jak pan to określił, ale z racji faktów, które nadejdą.
Czyli?
– Nieuchronnych faktów politycznych.
Mówi pan o nowej ustawie o mediach publicznych.
– Tak, los ustawy jest mi w sensie konkretnych zapisów bliżej nieznany, lecz intencje są jasne.
A może jest pan mężczyzną, który chce poczuć, jak to jest, kiedy ma się władzę, w tym wypadku decydowania o programach, o ludziach? Ma pan 50 lat, dotąd zdarzyło się panu piastować władzę, ale mniejszą. Może to jest taka przygoda 50latka z władzą?
– Pan przywołał spółkę Ad Novum, wydawcę „Trybuny”. Tam nie było żadnej władzy, to było zadanie finansowe zadane mi przez właściciela. I tylko tyle. Miałem jednak okazję być także szefem dużego wtedy tygodnika, mając trzydzieści parę lat, czyli nie jestem pozbawiony doświadczenia władzy. Więc na pewno nie dla samej satysfakcji, próżności, bo o próżność pan pyta – jak sądzę – jestem tutaj. Powiem coś, w co pan nie uwierzy...
Niech pan mnie nie ocenia tak nisko.
– Ja z tą telewizją jestem związany wiele lat, jestem jednym z niewielu członków zarządów, który zna montażystów, kamerzystów, oświetleniowców. Jestem wśród nich rozpoznawalny nie dlatego, że nagle stałem się bohaterem paru gazet. Znam telewizję i znam bolączki tych ludzi. I zawsze chciałem coś w tej telewizji zmienić, żeby było tu – i użyję trywialnego, banalnego słowa – normalnie.
Niech pan zdefiniuje słowo „normalnie”.
– Racjonalnie, dobrze, pożytecznie, niedrogo.
To niech pan zostanie terapeutą negocjatorem na terenie zakładu pracy TVP i rozwiązuje bolączki montażystów, oświetleniowców, redaktorów nawet. TVP nie jest dla pracowników, tylko dla widzów.
– Pewnie ma pan rację. W dzisiejszych czasach w ten sposób nie można myśleć, bo socjalizm dalej w telewizji funkcjonować nie może. W rozumieniu wyłącznie troski o pracowników. A terapeutą nie zostanę, bo nie potrafię leczyć.
Tydzień temu rozmawiałem z Andrzejem Wajdą, między innymi o telewizji publicznej, i on twierdzi, że głównym problemem telewizji są właśnie ci montażyści, oświetleniowcy, redaktorzy, panie w biurach – zatrudnieni w nadmiernej liczbie powodują, że taka telewizja musi się staczać programowo, bo musi więcej zarabiać, żeby na te tłumy zarobić.
– Wajda ma oczywiście rację, ponieważ koszty stałe telewizji wciąż rosną i są gigantyczne. I nikt nie ma na to wpływu, być może poza ustawodawcą, władzą polityczną, która mogłaby rozwiązać taką telewizję publiczną.
Namawiałby pan władzę na to rozwiązanie?
– Mówię to trochę wbrew sobie, bo nie spotka się to z aprobatą ludzi tu zatrudnionych, lecz muszę pamiętać, że żadnemu z zarządów nie udała się taka pełna restrukturyzacja. I nawet mój ulubiony prezes Wildstein rozbił się o rafy tutejszych struktur. Oczywiście nie tylko o nie, ale to jest inny problem. Montażyści, oświetleniowcy, redaktorzy, panie z biur są potrzebni, tylko w jakichś normalnych, zdrowych, funkcjonujących zasadach i ilościach. I chyba nie ma innego rozwiązania, żeby to zmienić.
Tylko zamknąć, a następnego dnia przyjmować od nowa, ale już z sensem?
– To jest stosowany manewr, lecz bardzo bolesny. Ale bolesne jest też stwierdzenie, że ta firma ma przerosty w każdym wymiarze. A musi konsumować coraz więcej, żeby żyć.
I pan nie wsiadł w samolot, na statek, tylko został członkiem zarządu tego czegoś. Wygląda, że ma pan naturę autorefleksyjną. Nie ma pan poczucia, że źle wybrał? Że to było panu niepotrzebne, źle się skończy i nie odejdzie stąd z chwałą, więc po co?
– Sugeruje pan niemożność rozwiązania problemów, które stanęły przed telewizją. No dobrze, to odniosę się do takiej postaci, trochę historycznej, a trochę literackiej, użyję banalnego skojarzenia walki z wiatrakami. Czy ta walka z wiatrakami...
Ale pan jest Sancho Pansa czy Don Kichot?
– Który z nas jest kim... Czekałem na to pytanie...
A może jest pan mułem, na którym ktoś jedzie i próbuje sobie coś załatwić... Dosiadł pana i jedziecie, a muł ma wrażenie, że walczy z wiatrakami?
– Pyta pan na serio?
Na serio.
– Więc wyliczę kilka powodów, dla których możemy mówić o wiatrakach: nieuchronność ustawy, otoczenie i praktycznie brak możliwej do zrealizowania, słusznej drogi restrukturyzacji od strony finansowej, menedżerskiej. Z tego punktu widzenia nie ma żadnego powodu, żebym tu był. Myślę, że moi poprzednicy tylko dlatego tego nie mówili, że mieli komfortową sytuację: duże wpływy, gigantyczny abonament, słabszy rynek w sensie konkurencji, wystawne życie w stylu bogatego i lubiącego swoje uciechy baszy. U mnie tego nie ma. Nie mam ani takich cech, ani takich możliwości. Więc może pozostanie nam walka z wiatrakami.
Z pańskich wywiadów rozumiem, że jednym z wiatraków jest upolitycznienie, uPiSowienie TVP. Pan powiedział, że teraz „Wiadomości” będą robili dziennikarze „Wiadomości”, a nie politrucy. Tak ma być?
– Tak.
To nie rozumiem pańskiego upodobania w Bronisławie Wildsteinie, który w sposób zdecydowany upolitycznił, a właściwie zideologizował tę telewizję.
– Ale to moje upodobanie nie dotyczy polityki, tylko człowieka.
To człowiek Bronisław Wildstein był prezesem telewizji i ją zideologizował. Pan w swoim czasie jako jedyny członek rady nadzorczej nie głosował za jego odwołaniem, bo się panu podobał taki prezes, który robił coś, z czym pan – jak dziś deklaruje – będzie walczył?
– W Wildsteinie dostrzegłem coś innego. Nie do końca się zgadzam, a może w ogóle się nie zgadzam z jego światopoglądem, choć mamy na przykład wspólne upodobania literackie czy podobny gust kulinarny. Ale Wildstein chciał rozbić skostniałą strukturę, układy, układziki polegające głównie na zależnościach towarzyskofinansowych, które jak pajęczyna, że użyję tej zgrabnej metafory, tę firmę oplątały. On chciał to rozbić zarówno od strony producenckiej, wewnętrznej, jak i biurokratycznej. Pan pyta o to, na ile jego poglądy czy upodobania polityczne miały odbicie w programie... A ja nie o tym mówiłem. Podobała mi się jego bezkompromisowość.
Pierwszy raz w życiu mimo podróży spotkał pan rewolucjonistę i się w nim zakochał?
– Kocham się też w Che Guevarze, choć to śmiesznie dzisiaj brzmi...
Mnie to nie bawi.
– W takich rewolucyjnych odruchach jest coś romantycznego. Kiedy jeżdżę po Ameryce Południowej, a uwielbiam ten kontynent, zwłaszcza mojego gwatemalskiego bohatera, czyli Andrzeja Bobkowskiego, to szukam takich bohaterów dla siebie, takich właśnie trochę niespełnionych marzycieli czy rewolucjonistów.
A tu proszę, na Woronicza pan znalazł.
– Ideały są różne, ale typ rewolucjonisty jest podobny. To mnie ujęło w Wildsteinie.
Jak już jesteśmy przy wyrazistych bohaterach i przygodach... Nie brzydzi pana to, że pana przełożony przeżył przygodę z neofaszyzmem, ze skrajnym nacjonalizmem? A potem nie zrobił nic, co by temu jasno zaprzeczyło? Że nie przeszedł nigdy na stronę demokracji w taki sposób, żeby być uznanym za człowieka dla niej bezpiecznego?
– Gdyby to wszystko, co pan powiedział, było prawdą, toby mnie brzydziło, ale ja nie wiem, czy tak jest. Czy ten background jest prawdziwy, czy jest tylko złym PRem, czy przyklejoną łatką. W Polsce przedwojennej jest postać, o której chcę zrobić film. To Mieczysław Lepecki, adiutant Piłsudskiego. Kiedy marszałek umarł, Lepecki zaangażował się w coś, co można nazwać patriotyzmem. Chciał, żeby Polska miała kolonie, ale nie wiązało się to z myśleniem kretyńskomocarstwowym. Polska utraciła po traktacie wersalskim obszary, o których myślała, że jej przypadną, a zostały po stronie niemieckiej. Niemcy z kolei straciły kolonie, które otrzymały wtedy mandat Ligi Narodów. I Polska chciała mieć udział w przyszłym podziale mandatowym kolonii, a Lepecki się w to zaangażował. Chciał, żeby Polska była mocna, silna, zdrowa, bogata. Był patriotą. Dzisiaj jest symbolem głupiego Polaka, pamiętamy tylko hasło: „Żydzi na Madagaskar”, bo to był też element tej kampanii, jego rozmowy z Francuzami i próba przesiedlania tam
obywateli polskich. Ale przecież nie o to chodziło w tym wszystkim. Chciał coś osiągnąć, twierdząc, że to jest dobre dla jego kraju. Nie wiem, czy Farfał, bo ta metafora może jest zbyt daleka...
Zbyt.
– Nie wiem, czy Farfał jest neofaszystą, czy był neofaszystą. Moim ulubionym malarzem jest między innymi Anselm Kiefer. Kiefer na biennale weneckim w 1983 roku namalował obraz, na którym pokazał faszystowskie symbole. I został okrzyknięty tym, który przywołuje je na nowo, a on je przywoływał w swoim dialogu z historią, ale oczywiście ich nie propagował. A dzisiaj jest zaszufladkowany jako neofaszysta w znaczeniu artystycznym. Więc nie wiem, czy prawdą jest to, co pan powiedział o Farfale...
To dużo prostsze niż zawiłości krytyki sztuki. Zapytał pan kiedyś o to Piotra Farfała?
– Nie, nigdy.
Dlaczego?
– Bo rozdzielam...
Cóż pan rozdziela? Przecież przed chwilą mi pan powiedział, że gdyby się okazało, że w młodości był neofaszystą...
– Ale tego nie wiem.
Toby pan musiał uznać, oprócz wywołanego tą wiedzą deklarowanego obrzydzenia, że nie powinien kierować taką instytucją publiczną. Dlaczego go pan o to nie zapytał? Nie rozumiem.
– Nie wiem, może nie chciałem się dowiedzieć prawdy.
A może bał się pan, że nie będzie mógł być tu, gdzie jest, jak usłyszy odpowiedź? Bo może pan tu być tylko z nim.
– Nie. Trzeba rozdzielić pewne rzeczy: jego osobę, mój życiorys i naszą pracę razem. My jesteśmy tutaj biznesowo, łączy nas pewien program prac w telewizji i nic więcej. Kierujemy tą spółką tak, jak rozum nam podpowiada, starając się wyjść z trudnych sytuacji. Jesteśmy partnerami w zarządzie bez zaglądania sobie do etykiet. Gdyby pan zapytał Romana Giertycha lub Piotra Farfała z ich historią polityczną, bo mojej nie ma żadnej, choć widać, że człowiek z moją biografią ma jakieś związki z lewicą, takie fakty w moim życiu były...
I wyraźnie na nie wskazują.
– Bo tak jest. Więc oni też nigdy ze mną nie usiedliby do rozmów, ponieważ nas strasznie wiele dzieli. A tu jest biznes. I nic więcej.
Kiedy rada nadzorcza przegłosowała, że jesteście członkami zarządu, on prezesem, pan członkiem, a prezes Urbański wisi na wieszaku, to pomyślał pan: ale ich zrobiliśmy!
– Oczywiście wiedziałem to wcześniej, satysfakcja, o której pan mówi, była wynikiem przewidywania i realizacji pewnego planu. Wydarzenie z 19 grudnia przyjęte było przez media jako zaskoczenie. Podobnie reagowali zawieszeni...
A wy spiskowaliście już od jakiegoś czasu i po prostu spisek zrealizował swoje cele.
– Mówiliśmy o rewolucjonistach, więc pewne rzeczy też robimy z odruchu serca, ale nie uwierzy mi pan oczywiście, gdybym powiedział...
Znowu mnie pan nisko ocenia, ale tym razem słusznie.
– Że to, co się wydarzyło na posiedzeniu rady, było wynikiem fali entuzjazmu czy porywu serca, w którym przejęliśmy inicjatywę. Nie, to był dobrze rozrysowany plan.
I pan, taki romantyczny podróżnik, zakochujący się w rewolucjonistach, jak przychodzi co do czego gra jak zimny szachista, z kodeksem spółki pod pachą?
– Podróże kształcą. Po prostu chodzi o kodeks. A ja go przeczytałem, bo musiałem zdać egzamin na członka rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Zdałem go zresztą bardzo słabo, chociaż pozytywnie, ale dostałem dyplom. I starczyło wiedzy.
Na Woronicza szepczą, że to pan naprawdę rządzi, a Farfał jest tylko figurantem...
– Czyżbyśmy wracali do problemu Sancho Pansy...? Nie zgadzam się z taką szeptanką. Myśmy podzielili między siebie bardzo wyraźnie odpowiedzialność i tego przestrzegamy.
Pan odpowiada za program?
– Tak, z wyjątkiem Agencji Informacji. Farfał odpowiada za swoje jednostki, ja za swoje, przy czym on, jako prezes zarządu, ma atuty: kadry, finanse i jeden głos więcej w zarządzie, więc może mnie przegłosować. Na razie nie zaszła taka sytuacja, ponieważ pewne cele są wspólne, niezależnie od straszliwych różnic w poglądach.
O które się nawzajem nie pytacie.
– W dziedzinie zarządzania kadrami czy administrowania poglądy nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Natomiast w dziedzinie kształtowania wizji programowej do tej pory nie dał mi cienia sugestii, że chce się w to wtrącać. I tak samo ja zadeklarowałem wszystkim dyrektorom anten i szefom poszczególnych jednostek pełną swobodę kształtowania programowego. Sam też się usuwam, bo nie chciałbym, żeby moje z kolei – nie wiem – sugestie czy wskazówki były uznawane za poglądy.
To są ludzie dzisiaj „pełniący obowiązki”.
– To wynika z procedur kodeksowych.
Więc nie będą podejmowali żadnych radykalnych decyzji, nawet jeżeli w coś wierzą. Czytałem pana wypowiedzi o ostatnich nominacjach prezesa, kolegów z Młodzieży Wszechpolskiej. Pan mówi, że to są jego nominacje, pan by ich nie zrobił. A ta ostatnia, meliorant na wysokie stanowisko w zarządzie...
– Ale skąd pan wie, że meliorant nie może być dobrym zarządzającym w biurze zarządu? Ja tego nie wiem.
Bliscy pewnie pana cenią za poczucie humoru. Jednak nie godzę się na pomysł, że szefem wielkiego koncernu chemicznego, spółki Skarbu Państwa, może być były pełniący obowiązki prezydenta Warszawy, bo jest kolegą partyjnym tych, którzy dają te posady, by bibliotekarz był szefem wielkiej spółki energetycznej. Meliorant nie jest przygotowany do tego, żeby pracować w takiej spółce. I pan bierze w tym udział...
– Największy malarz w dziejach świata Paul Gauguin...
To nie jest prawda, ale niech pan mówi dalej.
– Był maklerem giełdowym, niezłym. Nie wiem, jakie tkwią w ludziach talenty, i przekreślać to tylko dlatego, że jest jakaś historia partyjna... Mnie to nie obchodzi.
Został malarzem w wieku około 40 lat, więc jednak miał pewnego rodzaju doświadczenie, chociażby życiowe...
– I umarł w nędzy, nie mając na buty czy spodnie.
Co meliorantowi na razie nie grozi. Ma pan jakieś swoje marzenia programowe, które pan będzie chciał realizować?
– Bardzo bym chciał, żeby w Telewizji Polskiej pojawiło się dobre, mocne, kształtujące rzeczywistość odbiorcy pasmo, od strony estetyki i roboty filmowotelewizyjnej lepsze niż Arte.
To jest bardzo ambitne zadanie.
– Chciałbym, żeby społeczeństwo oglądające telewizję publiczną cieszyło się z dobrych filmów o Rembrandcie, o Turnerze czy impresjonistach, czy nawet serialem o życiu Paula Gauguina, żeby ludzie chcieli to oglądać i żeby to było zrobione zawodowo, profesjonalnie, pełną gębą.
Ale tego pan nie zdąży zrobić.
– Dlatego mnie stąd wyrzucą, jak pan powiedział.
Nie dlatego pana wyrzucą, ale wyrzucą.
– Wiem i nie mam żadnej wątpliwości. Chętnie się temu poddam, to jest jak kupić bilet powrotny z podróży z Buenos Aires do Iguazú. Po prostu wrócę do innej bajki.
A jeśli chodzi o publicystykę polityczną – bo wzmiankował pan w wywiadach, że chce jej przywrócić normalność, wyważenie – to jaka ona powinna być?
– Mnie mało obchodzi to, kto wygra wybory, mało obchodzi to, kto jest u władzy.
Porzućmy męskie przechwałki.
– Chciałbym, żeby w tej części programowej ludzie byli dobrze informowani, bez żadnych preferencji, sugestii ze strony dziennikarzy. Żeby to było z dystansem, bez emocji, bez wmawiania komukolwiek, że ten jest dobry, ten jest lepszy, a innego nie ma. Nie wiem, czy ten ideał uda mi się wprowadzić...
Nie.
– Dziękuję bardzo, to w takim razie opowiadajmy o czymś, co się uda wprowadzić, może lepsze menu w stołówce, bo chyba na to mam wpływ?
Chyba raczej prezes Farfał, jeśli dobrze zrozumiałem podział waszych kompetencji. Pan kibicował IV RP?
– Chyba nie do końca.
Więc trochę. Czyli czemu pan kibicował?
– Chyba nie do końca kibicowałem, bo jestem chyba człowiekiem niewłaściwym do tego typu pytania.
Bo?
– Jestem zawodowo globtroterem.
I co z tego wynika, jeśli chodzi o IV RP?
– Byłem za daleko od IV RP. Nie uczestniczyłem aktywnie w jej obserwacji, jej opiniowaniu.
Ale był pan obywatelem tego kraju, władza tego kraju mówiła to, co mówiła, zachowywała się tak, jak się zachowywała. Panu się to podobało?
– Mnie złe zachowania władzy nie dotknęły. Zawodowo mogłem robić to, co chciałem. I tyle. Ale to samo dotyczyło III RP. Ani III, ani IV RP nie zagrażała mojej egzystencji czy mojemu poczuciu obywatelskiemu, chociaż lubię Gombrowicza.
Czyli kibicuje pan Palikotowi?
(tu prezes zaśmiał się radośnie, ale i chytrze) – Odsyłam do klasyka Andrzeja Bobkowskiego, do takiego cytatu, którego nie powtórzę w całości, ale brzmi jakoś tak: „sram na cały ziemski padół rzadkim gównem z góry na dół, sram na miasta i na wioski, na ulice oraz kioski”. Ja kibicuję wszystkim, którzy są fajni, weseli, otwarci, nie mają żadnych kompleksów. I nie jestem antysemitą, nie jestem homofobem, jestem rozwodnikiem, piję, uprawiam seks, gotuję, fotografuję, mam milion wad, które nie pasują do symbolu ani IV RP, ani poważnego biznesmena, członka zarządu TVP.
I źle pan skończy.
– Tak, wiem, źle skończę.
rozmawiał Piotr Najsztub
Tomasz Rudomino skończył 50 lat. Absolwent Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Autor „Małego leksykonu sztuki współczesnej. Od abstrakcji amerykańskiej do postmodernizmu”. Laureat Nagrody I stopnia imienia Stanisława Wyspiańskiego. Podróżnik i dziennikarz. Były naczelny tygodnika „Kobieta i Życie” oraz miesięcznika "Pani”. Autor blisko 300 programów podróżniczych i filmów dokumentalnych. Od roku 2006 roku członek rady nadzorczej TVP z rekomendacji Samoobrony (choć nie jest i nie był członkiem tej partii), a od grudnia 2008 roku pełniący obowiązki członka zarządu. Ma doświadczenie na kierowniczych stanowiskach, bo w przeszłości był prezesem spółki Ad Novum, wydawcy „Trybuny”. Ma też uprawnienia pilota wycieczek zagranicznych.