Komorowski: nic nie wiem o takiej umowie
Prezydent Bronisław Komorowski powiedział, że nie słyszał o żadnej umowie, wedle której na arenie międzynarodowej rząd miałby zajmować się kwestiami związanymi z Unią Europejską, a prezydent sprawami NATO i wojskowymi.
- Prezydent podejmuje decyzje poprzez wyrażenie zgody albo odmowy zgody na udział żołnierzy w operacjach militarnych. Ale na wniosek rządu - powiedział Komorowski w wywiadzie dla poniedziałkowego "Wprost".
- Trzeba przestrzegać Konstytucji. Jestem cały czas w kontakcie z premierem. I przekonują mnie dotychczasowe decyzje podejmowane w tej sprawie przez państwo polskie. Widzę w nich niechęć do łatwego wysyłania kolejnych polskich żołnierzy na wojnę z dala od Europy. Nie chcemy ustawiać się w roli nadgorliwca jadącego chętnie na antypody świata - podkreślił prezydent.
Według Komorowskiego spory o to, kto i gdzie ma reprezentować Polskę nie służyły dobrze krajowi. - To było swoiste polityczne dziwactwo - dążenie do reprezentowania Polski w tandemie prezydent-premier - podkreślił.
Na pytanie, czy dzięki tematowi smoleńskiemu Jarosław Kaczyński może wrócić do kancelarii premiera, prezydent odpowiedział: nie sądzę, by Polacy byli do tego stopnia zainteresowani utrzymaniem permanentnej żałoby narodowej.
Zdaniem Komorowskiego, prezes PiS doszedł do wniosku, że "eksploatowanie żałoby smoleńskiej nie jest drogą do sukcesu politycznego". A to z punktu widzenia państwa polskiego - jak podkreślił prezydent - "jest pewna korzyść". "Wolę widzieć Jarosława Kaczyńskiego w sklepiku, niż na demonstracjach politycznych eksploatujących dramat smoleński" - dodał prezydent, nawiązując do konferencji prezesa PiS, zorganizowanej w jednym z warszawskich sklepów spożywczych.
Pytany o słowa Donalda Tuska przed wyborami prezydenckimi o tym, że prezydentura to tylko żyrandol, Komorowski odparł, że "życie temu zaprzeczyło". - Zostawiam ocenę mojej prezydentury. Trudno się samemu chwalić... i trudno samemu się ganić. Chętnie odsyłam do wyników badań zaufania... - powiedział.
Komorowski podkreślił też, że mówiąc o tym, że lider partii wygrywającej wybory nie ma gwarancji na zostanie premierem, bo to prezydent desygnuje szefa rządu - miał na myśli konkretną osobę. Pytany dalej nie chciał zdradzić, o kogo mu chodzi i odpowiedział: niech to zostanie moją słodką tajemnicą.