Komornicy – bezlitośni egzekutorzy
Jest ich 563. Zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Dobytek rodziny potrafią zlicytować za 32 zł. Ze szpitali ściągają miliony
Do pokoju nr 13 kancelarii komornika sądowego rewiru I w Bytowie co piątek pukają ludzie. To dzień otwartych drzwi dla dłużników. Ale ludzie mówią, że nigdy nie wiadomo, czy Wojciech D. zechce rozmawiać. – Nie legitymuje się, nie bierze nakazu, jak puka do drzwi, nie sporządza protokołów. Uważa, że to „kawkowska biurokracja” – ucina Sławomir Witkowski. – Jak przyjdziesz zapytać, gdzie idą pieniądze, bo słyszysz, że wierzyciel ich nie dostał, on patrzy znad biurka: „Pan się nudzi w domu?” – przytakuje Zbigniew Płaczkiewicz, któremu półtora roku egzekutor siedział na wypłacie. – Z dłużnikiem sprawę sam załatwiłem, ale komornikowi się należało, bo już wszczął postępowanie. – Republika kolesi – macha ręką Henryk U. (woli nie podawać nazwiska) na znak, że to skorumpowane miasto. W „żywe oczy” miał usłyszeć kiedyś od Wojciecha D., że go zniszczy. Komornicy. Jest ich w Polsce 563. Zawsze mówiło się o nich źle. Może taki zapukać do drzwi w każdy dzień roboczy i soboty od 7 do 21. Nie ma obowiązku ustalania, czyje
przedmioty licytuje. Nie może zabrać tylko tego, co jest niezbędne do życia w tej chwili: bielizny, odzieży codziennej, zapasu żywności i węgla na miesiąc, pieniędzy na przeżycie dwóch tygodni, przedmiotu kultu religijnego, pamiątki komunijnej dziecka... Lepiej siedzieć cicho. Za utrudnianie mu pracy siłą grozi do trzech lat więzienia.
Rewir Wojciecha D.
O Wojciechu D. w 20-tysięcznym Bytowie krążą legendy. Od dawna ludzie piszą skargi do sądów i urzędów centralnych. Ponieważ nie pomogły, ludzie upomnieli się o sprawiedliwość w telewizji. Cała Polska nie tak dawno słyszała ten dialog zza biurka, nad którym wisi godło Rzeczypospolitej: – Pieniądze poszły, gdzie poszły, nie chce mi się wyjaśniać. Może na poczcie ukradli? Pan truje jak baba. Niech mnie pan nie denerwuje i wypierd...! Gówno prawda, precz! Psuje mi pan atmosferę!
– A ja jestem gorszy od pana? – pytał Witkowski, który wszedł z ukrytą kamerą, gdy nagrywali „Superwizjer TVN”.
– Oj, tak.
– A kto to panu powiedział?
– Ja to powiedziałem.
Witkowski pamięta dokładnie tę rozmowę. – Bluźni, napada, a prawo dalej po jego stronie. Gdy zacząłem szumieć, media nie brały mnie poważnie, nikt trzeźwo myślący nie wierzył, że jeszcze istnieją takie miasta jak nasze. Witkowski już trzy lata walczy o sprawiedliwość, ale na razie dosięgła ona tylko jego matkę, starszą panią, którą wszyscy znają z bytowskiej biblioteki. – Była jesień 2002 r. – opowiada. – Matka usypiała wnuka, nagle natarczywy dzwonek do drzwi. Zleciała otworzyć, rozespana, w skarpetkach. W drzwiach stali Wojciech D. i asesor Krzysztof K. Chcieli zająć samochód lokatora, który dawno tu nie mieszka. Myślała, że to napad w biały dzień, jak jeden zablokował drzwi nogą i wykręcił jej rękę. Tak ją pobili, że dwa tygodnie leżała na kardiologii. Halina Witkowska złożyła zawiadomienie do prokuratury w Bytowie, ale mimo świadków i obdukcji 60-letnią kobietę prokuratura oskarżyła o... pobicie komornika! – Na policji robiono mi odciski palców i zdjęcia jak jakiemuś bandziorowi – wyrzuca. Trzy lata
siedziała na ławie oskarżonych. Niedawno panią Halinę uniewinnił sąd w Gdańsku. – A ten pan nadal pracuje – mówi Witkowski. – Siostra i ojciec, po którym Wojciech D. przejął kancelarię, pracują w centrali Krajowej Rady Komorniczej w Warszawie. Dopiero po ostatniej nagonce w TVN prezes Sądu Okręgowego w Słupsku wystąpił o zawieszenie go w czynnościach w związku z przedstawieniem zarzutów przez lęborską prokuraturę. – Czasami mam już tego dość, wiem jednak, że gdybym konsekwentnie nie doprowadziła tej sprawy do takiego etapu, odwet naszych „stróżów prawa” byłby wcześniej czy później, a teraz jest już na tyle głośna, że nie mogą tak kogoś zeszmacić jak wcześniej – mówi rozgoryczona Witkowska. – Ale boję się o rodzinę, bo zdaję sobie sprawę, że weszłam w otwarty konflikt z „układem”. Gdy rok temu „Gazeta Bytowska” uruchomiła wirtualne forum, ludzie się odważyli: „Wojtasa trzeba powiesić za jaja, nasypać mu do dupy karbitu”, pisali. Już nie piszą. Ze strachu. Na wniosek komornika prokurator, który umorzył
niejedną sprawę przeciw Wojciechowi D., natychmiast zajął się pięcioma osobami z forum, ponieważ nawołują do przestępstwa. – Właściciel sieci internetowej dostał nakaz podania numerów IP komputerów, z których wychodziły rzekome groźby. Musiał podać – Płaczkiewicz mówi, że władza osiągnęła swój cel.
Franciszek S., dawniej właściciel obiektu, w którym była firma budowlana, też obrósł w sterty pism na to, że Wojciech D. działa ponad prawem. – Rok temu komornik wszedł na moją emeryturę, bo człowiek, który odkupił obiekty, założył sprawę, że jesteśmy mu dłużni. W lipcu sąd w Słupsku nakazał wstrzymanie egzekucji, bo może potrwać lata, zanim sprawa się wyjaśni, a 50% emerytury to dużo w Bytowie.
6 lipca zanieśliśmy wyrok do komornika i ZUS. Po pięciu dniach Wojciech D. przysłał pismo, że będzie pobierał pieniądze i przekazywał do depozytu sądowego. ZUS, choć wiedział o wstrzymaniu egzekucji, wypłacił mu jeszcze za lipiec i sierpień – pan Franciszek jest obeznany w paragrafach. – Bo tu samemu trzeba się o prawo upominać. Każdy każdemu na górze myje ręce. A zgodnie z prawem, jeśli komornik bierze gotówkę do depozytu, musi ją przekazać tego samego dnia lub następnego najpóźniej – pan Franciszek na wszystko ma papiery. – A tu komornik brał 16 lipca, przekazywał 26. Czy prawo jest z gumy!? Dopiero 2 września nakazem sądu zwrócił dwie emerytury (potrącając koszty przesyłki). Tak robi urzędnik, który ma godło nad sobą?
Prof. Piotr Kruszyński z Instytutu Prawa Karnego UW zna sprawę Bytowa: – To niewiarygodne, żeby funkcjonariusz publiczny miał glejt na bezkarność. Jak takie rzeczy są tolerowane, nie dziwię się, że PiS wygrywa wybory.
Grube ryby i drobnica
Krzysztof Z. pokazuje dwa okna. Dziesięć lat ciężko pracował na ten metraż w bloku na Ursynowie. 20 lat temu uzbierał do kupki dolary i odkupił mieszkanie od wujka, który uciekł do Australii. W 2000 r. do drzwi zapukał komornik z nakazem eksmisji. Okazało się, że czegoś nie dopilnował i pierwszy właściciel sprzedał je jeszcze raz. Ale komornik nie dyskutował. Bo nie jest od interpretacji, ma wykonać. – Wiadomo, nikt nie chce opuszczać 20-letniego dorobku – usprawiedliwia się Krzysztof Z. (nie podaje nazwiska, bo sprawa o pobicie policjantów przy eksmisji jeszcze trwa). – Wezwał policję. Ze 40 ich przyjechało. Wyważyli drzwi i wywlekali nas z mieszkania po kolei, jak szefów mafii. Córka stawiała się najbardziej, to przeciągnęli ją po schodach i rzucili o asfalt. Przyjechała karetka. Pan komornik stał oparty o piękny samochód i patrzył. Zmienił zamki, zostawił nas na ulicy z kołdrami pod pachą, powiadomił urząd gminy o zagrożeniu bezdomnością i odjechał – Krzysztof Z. już nie pisze skarg na komornika. To, co
miał do powiedzenia, sąd oddalił z braku podstaw. Ale komornik ciągle nad nim wisi, żeby oddał za to, że go wyrzucił. – Nawet pracę strach znaleźć – macha ręką. Do średniej kancelarii wpływa rocznie ok. 50 eksmisji. Ale dla komornika to drobnica. – Zarabia się konkretnie 761,20 zł za każde pomieszczenie, opróżnienie kuchni i łazienek jest za darmo – mówi komornik z pewnego rewiru (zwanego dalej rewirem X). – Ostatnio najwięcej jest drobnych zaciągaczy kredytów w hipermarketach, prostych ludzi, którzy gdzieś złapali pracę, dostali 10 tys. pożyczki, tzw. chwilówki, wzięli telewizor na raty, bo przed świętami skusiła ich promocja „0%”, po świętach tracą pracę i wchodzę. Ściągam miesięcznie 100-200 zł z zasiłku, emerytury czy renty i dzielę to na wierzycieli. Jest ich zwykle kilku: Lukas, Skok, Kredyt Bank. Na tych 100 zł zarabiam 15 zł i jeszcze to wszystko mam zaksięgować osobno. Pani obliczy, jaki to zysk. Naiwnych jest najwięcej: – Na 4 tys. spraw w roku 100 to alimenty, 900 grzywny i opłaty sądowe, 3 tys.
to tzw. wszystkie inne, czyli czynszówki, bankowe, pożyczki ekspresowe, szpitale, eksmisje – liczy komornik rewiru X. – Skuteczność „wszystkich innych” jest największa: 30-40%. Pięć lat temu więcej było spraw z tytułu niezapłaconych faktur. Ale drobna przedsiębiorczość padła, ludzie się zadłużyli, dziś najwięcej jest spraw z tytułu niespłaconych kredytów, debetów, towaru wziętego na raty.
Egzekucje czasem nazywają czochraniem. Poważny komornik drobne sprawy oddaje do czochrania asesorom. Największą stratą są alimenciarze. – Nałożono na nas nowe, nieodpłatne obowiązki – narzeka komornik rewiru X. – Jak to kompletowanie wniosków o zaliczkę alimentacyjną. W mojej kancelarii przez dwa miesiące robi to jedna osoba, wyłączona z jakiejkolwiek innej pracy. Na alimentach się nie zarabia. Ich skuteczność wynosi 10-15%. 85% tych nieskutecznych jest prowadzone na koszt komornika. W ogólnym rozliczeniu do alimentów komornik dopłaca ze szpitali, jak je ma.
Interes w imieniu Rzeczypospolitej
Komornik to funkcjonariusz publiczny. Od 1 stycznia 2002 r. zyskał status wolnego zawodu, czyli działa na własny rachunek, choć używa okrągłej pieczęci urzędowej z godłem państwa. Zatem idzie do dłużnika w imieniu RP, ale utrzymuje się z tego, ile ściągnie, a im więcej ściągnie, tym więcej ma do kieszeni. To go różni od firm windykacyjnych – prowadzi interes pod ochroną państwa. Za każdą egzekucję bierze 15% tzw. opłaty stosunkowej (komornicy podkreślają, że to nie jest prowizja). Nie może być wyższa niż 30-krotna wysokość przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego. Te 15% idzie na utrzymanie kancelarii: czynsz, sprzęt biurowy, pensje pracowników, podatki, przejazdy do dłużnika, znaczki czy zapytania do ZUS o dłużnika (jednorazowe kosztuje 32 zł). 15% należy się komornikowi nawet wtedy, gdy dłużnik dobrowolnie zwróci należność. Oprócz organów podatkowych nikt nie wie, ile tak naprawdę zarabiają. Szacuje się, że średnie zarobki kancelarii komorniczej to milion złotych rocznie. Można to określić tylko w
przybliżeniu, na podstawie kwoty przekazywanej co roku wierzycielom. W 2002 r. wyniosła 2,6 mld zł. Po pobraniu od tej sumy 15% opłaty stosunkowej statystyczny komornik zarobił 57 tys. zł miesięcznie. Wiadomo na pewno, że im biedniejszy teren, tym biedniejsi komornicy. Najgorzej w wiejskich rewirach, najlepiej w podwarszawskich. Średnia stołecznej kancelarii to kilkaset tysięcy miesięcznie. Najskuteczniejsi wyciągają około 400 tys. Ale komornik rewiru X poprawia, że to nie pensja, lecz przychód: – W gazetach pisze się, że komornik zarabia fortunę. Nie znam takiego, a siłą rzeczy znam wielu. Moja kancelaria należy do dużych, zatrudniam 16 pracowników i rocznie prowadzę ok. 4 tys. spraw. Mimo to we wrześniu odnotowałem 60 tys. straty. Miesięcznie wydaję 20 tys. na same znaczki. A wszelkie koszty wstępne, jak wysyłka korespondencji, nie podlegają zwrotowi. Kiedyś były zaliczki, które pozwalały na rozruch sprawy. Od 13 listopada 2004 r. Sejm nałożył na komorników obowiązek wszczynania egzekucji na swój koszt i
ryzyko. Nieraz wierzyciel życzy sobie, żeby zająć rachunki dłużnika we wszystkich bankach. To 1,5 tys. zł miesięcznie. Gdybym przy tylu pracownikach miał przychód 100 tys. miesięcznie, nie starczyłoby na suchy chleb.
Szpital to spokojna robota
Najtłustszym kąskiem są kulejące szpitale. Komornicy mówią, że to spokojna, papierkowa robota, bez płaczów, szantażowania samobójstwem i dziećmi, które umrą z głodu. I wykazują tu wielką gorliwość. A wszystko w imieniu Rzeczypospolitej. Gdy dr Roman Szełemej, kardiolog i dyrektor trzech wałbrzyskich szpitali, miał wątpliwą przyjemność obcowania z komornikiem, nie wytrzymał, że tak można „ograbiać” w majestacie prawa: – Nie mogłem pozwolić – mówi – żeby szpital walczył o przetrwanie, a jedna kartka formatu A4 wysłana przez komornika do NFZ przynosi mu kilkadziesiąt tysięcy co miesiąc. Znam, choć nieosobiście, komornika rewiru I w Wałbrzychu (myślę nawet, że być może był pierwowzorem bohatera filmu „Komornik”), który w 2003 r. na egzekucji szpitala zarobił 871 tys. zł. Na samych długach służby zdrowia w 2004 r. zarobili ok. 500 mln zł. To kwota większa niż państwo przeznacza na jej restrukturyzację. Sprytnie obchodzą prawo. Ponieważ 15%, czyli opłata egzekucyjna, którą pobierają, nie może być wyższa niż 57
tys., dzielą wierzytelności na mniejsze kwoty i skubią po troszku, oddając w ratach. Gdy się zliczy sumę od tych wszystkich 15%, kwota automatycznie się zwiększa. Prześledzenie tego procederu nie jest proste, bo nie ma przepisów, które to kontrolują. Postanowiłem zmienić to hojne samowynagradzanie się. Gdy dr Szełemej, z pomocą życzliwych osób z kręgów polityki, przemówił w Senacie w 2004 r., kiedy nowelizowano ustawę o komornikach, środowisko komornicze było zaskoczone: – Kontestując moją poprawkę, podawali karkołomny argument, że ściągają daninę dla państwa. Bzdura! Ściągają ją dla siebie. To absurd reprezentować interesy państwa i czerpać z tego korzyści. Te pieniądze nie wracają do systemu, komornik prowadzi przecież działalność gospodarczą! Jednak 13 listopada weszła w życie poprawka Szełemeja, zgodnie z którą dłużnik może zaskarżyć w sądzie 15-procentową opłatę, jeśli uzna, że jest zbyt wysoka w stosunku do nakładu pracy. Wtedy komornik musi przedstawić dowody poniesionych kosztów i na tej podstawie
sąd oszacuje opłatę. – Jeśli dyrektorzy szpitali zrobią z tego przepisu użytek i sądy będą rzetelne, w obrocie gospodarczym zostanie kilkaset milionów rocznie – uważa Szełemej. – Bo mogę policzyć, ile warta ta praca: kartka papieru 1 zł, znaczek 2 zł, telefony – niech będzie 200 zł i nie będę się godzić, by dla siebie brał 800 tys. rocznie. * Państwo bankrutów i komorników*
Od 1989 r. gra poszła o duże pieniądze. Gdy egzekucje od upadających przedsiębiorstw zaczęły im zlecać sądy gospodarcze, komornicy z nieważnych urzędników z dnia na dzień stali się grubymi rybami. W wielu rewirach pokazuje się wille, jakie wyrosły po upadku miejscowego biznesmena, który miał pecha. Gerard Knosowski dziś wstaje o 4 rano i bierze miotłę. Żeby było ładnie, jak ludzie wstaną. Pracy się nie wstydzi. Nawet wtedy, gdy był biznesmenem, nie chodził w białym kołnierzyku. Sprzątaniem osiedla dorabia do leków. Cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, nerwica to skutek 12,5 miesiąca aresztu. Dobrze, że mieszkania w bloku nigdy nie wykupił, bo pewnie i to poszłoby pod komorniczy młotek.
Jak to możliwe? – W Polsce wszystko jest możliwe – ucina. Przez Wrzącą pod Piłą, gdzie stoją okazałe budynki fabryk, nie lubi przejeżdżać. Za każdym razem coś go ściska w gardle. – Słyszałem, że komornik rewiru I w Trzciance gdzieś koło Poznania postawił dom na moim nieszczęściu – gdy mówi o tej licytacji, zaciskają mu się pięści. Jeszcze osiem lat temu był właścicielem trzech fabryk w okolicach Piły.
– Parapety, schody lastrykowe... Pracowałem uczciwie. Po każdą śrubkę jeździło się do Gliwic, takie były czasy. Jeden kredyt, drugi, chciałem budować ludziom domy, liczyłem, że ten rynek ruszy z kopyta. Nagle ludzie zaczęli ubożeć. Z dnia na dzień straciłem odbiorców i płynność. Ci na górze, co mają macki, szybko wymacali, że jest interes. W 1994 r. aresztowano mnie pod zarzutem wyłudzenia kredytów, żebym nie mógł przeszkadzać w postępowaniu komorniczym. Fabrykę wartą 25 mln w majestacie prawa zlicytowano za 716 tys. Po dwóch latach nowy właściciel odsprzedał ją koncernowi Henkel za 20,342 mln.
W kwietniu 1996 r. pan Gerard napisał list do marszałka Zycha. Odpowiedziano, że marszałek nie ma czasu zająć się sprawą z uwagi na duży zakres obowiązków wagi państwowej i ogólnospołecznej. – Ale wicemarszałek Borowski miał czas, żeby po dwóch miesiącach przyjechać i otworzyć osobiście fabrykę Henkel. W tym roku Knosowski dostał 100 tys. odszkodowania za niesłuszne przetrzymywanie w areszcie. Na jego prośbę sąd przesłał pieniądze przekazem pocztowym. Z bankami nie chce mieć nic wspólnego.
Co się licytuje, kiedy, gdzie i za ile, wiedzą ci, co powinni wiedzieć. Choć każda licytacja winna mieć charakter publiczny, poprzez obwieszczenie w sądzie, gminie, a na wniosek wierzyciela lub według uznania komornika także w prasie, są na to wybiegi. Informację przyczepia się na tablicy sądowych ogłoszeń między tysiącem innych, zwykle jedna jest na drugiej. Albo nigdy się jej nie wiesza, tylko robi dziurki pineską, że wisiała. W gazetach mały akapit o licytacji zwykle pojawia się gdzieś na końcu, i tak tego nikt nie czyta. Niektórzy bankruci w tym czasie się wieszają albo, jak Roman Sklepowicz, dostają zawału. Do byłego właściciela pasażu handlowego w Poznaniu, dziś prezesa Stowarzyszenia Pokrzywdzonych przez System Bankowy, trafiają przedsiębiorcy, którym zlicytowano życie. W tym roku około tysiąca. – Dawniej ambitni, energiczni, dziś z depresją, obłędem w oczach albo po próbie samobójczej. Żyjemy w gospodarce rynkowej, gdzie wszyscy są komuś coś winni, a bank to jedyny podmiot gospodarczy, który nic
sądowi nie musi udowadniać. Komornik wchodzi bezpośrednio na jego wniosek. Jest jak pies gończy przeciw obywatelom, który dorabia się fortun na tym, że się komuś nie udało. Za chwilę będziemy mieć państwo bankrutów, komorników i firm windykacyjnych, których jest znacznie więcej niż komorników. Po 1989 r. odnotowały niespotykany w skali Europy wzrost ilościowy. * Gdy dłużnikom puszczają nerwy*
Krzysztof Z. czasem myśli, co taki człowiek robi w domu, do którego wraca po eksmisji. Czy kocha dzieci, je kolację z żoną? Czy dobrze śpi? – Musi mieć podwójną psychikę – analizuje. – Kończy robotę, wsiada do alfy romeo i jest spokojny, kochający tatuś. Rano znów zmienia się w potwora... Wyglądają zwyczajnie. – Ja też ich nie lubiłam – przyznaje Ewa Serocka, senator i członek Krajowej Rady Sądownictwa. – To korporacja zamknięta, której nie rozumiemy od średniowiecza, zawsze traktowana jak wściekłe psy. Ale przyglądałam im się z bliska, gdy pracowałam nad ustawami związanymi z tym zawodem i próbowałam trochę wejść w ich psychikę. To normalni ludzie, mają normalne poglądy... Pewnie trzeba mieś specyficzny charakter, żeby móc wykonywać ten trudny zawód. Z jednej strony, komornik musi się utrzymać, z drugiej ma bezwzględny ustawowy obowiązek egzekwowania długów, inaczej zostanie odwołany z funkcji jako bezskuteczny. Na każdym etapie egzekucji wierzyciel może go zaskarżyć do sądu za to, że nie dołożył starań.
Według ustawy, komornikiem może być osoba po studiach prawniczych lub administracyjnych i dwuletniej aplikacji zakończonej egzaminem. Na stanowisko powołuje go minister sprawiedliwości. Ślubuje uroczyście, że będzie postępować „zgodnie z prawem i sumieniem”, a „w postępowaniu swym kierować się zasadami uczciwości, godności i honoru”. Musi być nieskazitelny. I skuteczny. Ustawą z 2004 r. Sejm jeszcze zaostrzył odpowiedzialność komornika za przewlekłe działanie ze szkodą dla wierzyciela.
Emocje są wkalkulowane w tę pracę. Dłużnikom często puszczają nerwy. Gdy Bartłomiej Duda, komornik z Gliwic, eksmitował właścicielkę sklepu, która nie płaciła czynszu, kilka godzin groziła, że popełni samobójstwo, aż trzeba było ściągać lekarza. Ostatnio jeden z eksmitowanych z gliwickiego mieszkania dostał takiego ciśnienia, że wezwany lekarz kazał przełożyć czynności. Bywa groźniej. Dwa lata temu do domu pewnego komornika wrzucono bombę i zginęła żona, inny kilka dni był przetrzymywany w piwnicy i bity przez dłużnika. Przed kilkoma tygodniami w Niemczech dłużnik postrzelił komornika z okna. – Przeżyłem groźby wysadzenia, rzucano we mnie siekierą, widłami, drapano po twarzy do krwi, w maju naciągnięto przyczep mięśnia przy szarpaninie w trakcie przeszukania – mówi komornik rewiru X. – Chleb ciężki, ale powszedni. Poza tym zmorą komorników jest to, że nie możemy opędzić się od prokuratur. Bywają tygodnie, że trzy, cztery razy jestem wzywany do sądu. Głównie chodzi o sprawy alimentacyjne, doniesienia na
komornika albo czynne napaści na niego. Obecnie mam sprawę z możliwością postawienia zarzutów, bo ludzie, których eksmitowałem, oskarżają mnie, że ukradłem dwie paczki papierosów. Prawo się zmienia w takim kierunku, by było więcej biurokracji, a mniej skuteczności. Kiedyś mogłem cały tydzień chodzić w teren. Dziś muszę siedzieć w kancelarii i mleć papiery. Nie ma żadnej ustawy usprawniającej egzekucję. Czego trzeba? Niewiele: immunitetu, by nie być szarganym z byle fałszywego doniesienia i dostępu do baz danych: PESEL, CEPIK, ZUS. Te dostępy są, ale utrudnione i czasochłonne. Niech pani zapyta prezesa ZUS, z czego matka ma wyżywić dziecko, skoro jego pracownicy tak długo odpisują komornikowi na zapytanie.
Bezwzględny, ale skuteczny
Działają przy sądach rejonowych i poruszają się po swoich rewirach. Dopóki sąd nie utworzy nowego rewiru, nikt nie otworzy sobie kancelarii. A sąd, żeby taką utworzyć, musi mieć zgodę środowisk komorniczych. Zamknęli się na ludzi z zewnątrz, bo gra idzie o zbyt duże pieniądze. Bez układów znalezienie kogoś, kto przyjmie na aplikację, jest niemożliwe. Najłatwiej rodzinom komorników i sędziów. – U mnie trzy gminy przypadają na jednego komornika – mówi komornik rewiru X. – Rotacja jest wtedy, gdy odchodzimy na emerytury albo z powodu zgonów. Z powodów etycznych znam jeden przypadek ze Słupska. Ale on sam w sumie odszedł.
Jest wiele instancji, które mają nad nimi kontrolę. Postępowanie dyscyplinarne przeciw nim wszcząć mogą prezes sądu rejonowego i Rada Komornicza. Odwołać może tylko minister sprawiedliwości. Jak komornik zajdzie za skórę, dłużnik ma prawo napisać pismo procesowe do sądu, przy którym działa. Jest na to siedem dni od egzekucji. Skutek? Zwykle żaden. Janusz B., o którym było głośno w gazetach, dobrze znany mieszkańcom Choszczna i okolic, nadal pracuje.
– To osobowość dość kontrowersyjna – przyznaje Małgorzata Wojciechowicz, rzecznik prokuratury w Szczecinie. – Prokuratura Rejonowa w Choszcznie prowadziła około dziesięciu postępowań z doniesienia dłużników, dotyczących działań tego pana. W żadnym nie został postawiony zarzut. Leon Konopelski z Golczy pod Choszcznem nie zakładał sprawy. – Ludzie straszyli, że to dużo kosztuje, a i tak nie wygram z tym panem – opowiada przygaszonym głosem. – Był sierpień 2003 r. Akurat byłem w mieście z synami. Wpadł na podwórko jak bandzior. Przyleciał szukać zboża, że niby jakiś dłużnik wykosił i schował w mojej stodole. W domu zostały żona chora na raka piersi i córka. Kawał wariata, tak ryczał. Zanim żeśmy przyjechali, przyprowadził policjanta. Czy to tak można? – pytałem. Nawet mu uwagi nie zwrócił. Kobieta w płacz, córka ją zaprowadziła do domu. Zmarła po kilku miesiącach – pan Leon mówi, że nerwy zrobiły swoje. – Córka do dziś budzi się w nocy.
Media od lat opisują „skuteczne” metody, które w normalnym państwie wystarczyłyby chociaż do zawieszenia w pracy, jeśli nie do kary cywilnej. Oto przykłady z prasy: Maciej B. z Przemyśla zajmował auta za niezapłacenie mandatu za jazdę bez biletu; Andrzej C., słynny „kat ze Słupska”, majątek pewnej rodziny zlicytował na 32 zł (pralki, telewizory, lodówki wyceniał po złotówce); Tadeusz B. z Bydgoszczy pobił kobietę w ciąży; komornik z Jarocina zabrał staruszce aparat słuchowy, bo nie zdążyła go spłacić...
– W ciągu siedmiu lat – mówi Iwona Karpiuk-Suchecka, prezes Krajowej Rady Komorniczej – z powodów innych aniżeli osiągnięcie wieku emerytalnego z zawodu odeszło dziesięciu komorników, a czterech zostało zawieszonych w czynnościach. Do sądów co rusz wpływają zawiadomienia o przestępstwie. Prokuratury argumentują, że skuteczność egzekucji nie oznacza naruszenia prawa.
Edyta Gietka