Komisja ds. nierozwiązanych problemów
Jeśli władza nie wie, co robić z problemem,
powołuje komisję do jego zbadania. Można odnieść wrażenie, że
Donald Tusk twórczo rozwinął tę strategię. Dziś po raz pierwszy
pod jego troskliwym okiem zebrał się biały szczyt - pisze w
"Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein.
22.01.2008 | aktual.: 22.01.2008 04:21
Przedstawiciele związków zawodowych i organizacji pracodawców, instytucji rządowych i pozarządowych, samorządów oraz prezydenta i kto tam jeszcze się nawinął, kto się ze zdrowiem kojarzy, albo i nie, wystąpił w koncercie życzeń i marudzeń, rewindykacji i apeli, wezwań i zaklęć. Premier w roli konferansjera bardzo poprawnie odczytywał nazwiska kolejnych aktorów, a niekiedy dowcipnie komentował ich kwestie, aby ubarwić nieco nużącą regułę, która powodowała, że wystąpienia choć dotyczyły tego samego, w ogóle się ze sobą nie wiązały.
Oczywiste jest, że "konsultacje" te są spektaklem, który ma przekonać społeczeństwo o zatroskaniu premiera sytuacją w newralgicznej dla większości dziedzinie. Biorąc pod uwagę sympatię mediów, Tusk może oczekiwać, że nie zostanie nadmiernie wyeksponowany propagandowy charakter owego przedsięwzięcia. A zwykli obywatele nie muszą się przecież zastanawiać nad tym, że wszystkie informacje, które w trakcie spotkania pojawiają się bezładnie i przypadkowo, wcześniej już powinny zostać nie tylko uporządkowane, ale i przeanalizowane w resorcie zdrowia w oparciu o debatę z zainteresowanymi i specjalistami. Konsekwencją tego winien być projekt ustawodawczy poddany kolejnym konsultacjom, jednak zupełnie inaczej wyglądającym niż owa wczorajsza improwizacja - uważa Wildstein.
Biały szczyt nie ma, bo mieć nie może, żadnego merytorycznego znaczenia. Fakt, że premier marnuje ileś godzin na uczestnictwo w nim, sugeruje, że polityka dla niego to w ogromnej mierze spektakl. Ten stan rzeczy musi niepokoić, chociaż wpisuje się w coraz powszechniejszą we współczesnych demokracjach tendencję do teatralizacji polityki. Najefektowniejsze jednak gesty i kwestie nie zastąpią projektów reform. W takich sytuacjach widać wyraźnie jałowość owej post-polityki - konkluduje publicysta "Rzeczpospolitej". (PAP)