Komisja: błąd pilota przyczyną katastrofy Sokoła
Przyczyną katastrofy śmigłowca Sokół w Iraku w grudniu ubiegłego roku był błąd pilota, który doprowadził do wyłączenia silników - stwierdziła komisja badająca przyczyny wypadku. W innych okolicznościach - gdyby lot nie odbywał się tak nisko - śmigłowiec mógłby wylądować na autorotacji.
Bezpośrednią przyczyną katastrofy był błąd w technice pilotowania popełniony przez dowódcę załogi podczas wyprowadzania śmigłowca z nurkowania z jednoczesnym gwałtownym wprowadzeniem śmigłowca do górki oraz nieumiejętne poprawienie błędu przez załogę. Błąd dowódcy załogi polegał na zbyt gwałtownym zwiększeniu kąta wznoszenia w bardzo krótkim czasie - około półtorej sekundy i niewłaściwym posługiwaniem się organami sterowania - powiedział w Warszawie przewodniczący 14-osobowej komisji płk pil. Ryszard Michałowski.
Błąd dowódcy załogi polegał na tym, że wykonując manewr gwałtownie ściągnął na siebie drążek sterowy z jednoczesnym całkowitym zwiększeniem skoku wirnika nośnego, a następnie całkowicie oddał drążek sterowy, nieznacznie zmniejszając skok wirnika. To spowodowało rozkręcenie się wirnika nośnego, zmianę opływu, jego odciążenie, wzrost prędkości obrotowej turbin i wyłączenie obu silników przez automat - tłumaczył szef podkomisji lotniczej płk Stanisław Torzyński.
Wywołane tym odciążenie i rozkręcenie wirnika nośnego i rozpędzenie turbin powyżej dopuszczalnych wartości doprowadziło do wyłączenia obu silników przez ograniczniki obrotów - ustaliła komisja.
Michałowski wyjaśnił, że system wyłączający silniki jest konieczny, ponieważ "gdyby automat tego nie zrobił, silnik na skutek przekroczenia obrotów i tak by się rozleciał". Automat jest wprowadzony do konstrukcji po to, by ograniczyć możliwość uszkodzenia innych elementów, które pozwalają na autorotację dodał przewodniczący podkomisji technicznej płk Ryszard Winiarski.
Mała wysokość lotu i zadrzewiony teren oraz zbyt późne wprowadzenie do lotu autorotacyjnego uniemożliwiły bezpieczne lądowanie - dodał Michałowski. Podkreślił, że "nie można wiązać tego zdarzenia ze złym przygotowaniem pilota", ponieważ loty w Iraku odbywają się w specyficznych warunkach - wobec ryzyka ostrzału piloci są zmuszeni latać bardzo nisko, wykonując szybkie manewry utrudniające celowanie, muszą też unikać zderzenia z ptakami.
Jak ustaliła komisja, śmigłowiec lecąc na wysokości 18 metrów wspiął się na 60 m, by przelecieć nad linią wysokiego napięcia, po czym gwałtownie zanurkował. Po tym manewrze nie zdołał wznieść się, by uniknąć zderzenia z drzewami, lecąc z wyłączonymi silnikami zawadził o dwa drzewa, uderzył w ziemię łamiąc belkę ogonową, co wprawiło w ruch wirowy kabinę, która uderzyła o ziemię najpierw jednym, potem drugim bokiem. Od popełnienia pierwszego błędu do uderzenia o ziemię minęło 9 sekund. Gdyby wyłączenie silników nastąpiło na większej wysokości, załoga miałaby dość czasu, by wylądować autorotacją.
Także szef szkolenia Wojsk Lądowych gen. dyw. Andrzej Baran powiedział, że "przygotowanie naszych pilotów jest na najwyższym poziomie, to mistrzowie, perfekcyjnie wykonujący swoje zadania", ale niski pułap bardzo skraca czas, jaki zostaje na reakcję. Baran zaznaczył, że piloci udający się na misję w Iraku mają 500-700 godzin spędzonych w powietrzu, duży nalot mają też technicy pokładowi i strzelcy.
Śmigłowiec W-3 Sokół lecący do Diwanii rozbił się 15 grudnia niedaleko Karbali. W katastrofie zginęli: drugi pilot mł. chor Paweł Jelonek, strzelec pokładowy mł. chor. Karol Szlązak i ppłk lekarz Jacek Kostecki. Dowódca, drugi strzelec i drugi pasażer - także lekarz - zostali ranni.
Polski kontyngent w Iraku dysponuje czterema śmigłowcami Mi-8, pięcioma Sokołami i sześcioma szturmowymi Mi-24.