Kółka rolnicze żyły na koszt Diners Club
Szefowie kółek rolniczych dostali
ekskluzywne karty kredytowe Diners Club i narobili długów na ponad
330 tys. zł - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
19.08.2006 | aktual.: 19.08.2006 09:42
Diners Club jest międzynarodową organizacją finansową oferującą prestiżowe karty kredytowe. W 2004 r. szef Krajowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych Władysław Serafin w imieniu KZKiOR podpisał umowę na wydanie indywidualnych kart dla ścisłego kierownictwa związku i jedną kartę Travel Account na koszty podróży służbowych. Po kilku miesiącach okazało się, że na kartach jest debet, a kółka nie mają pieniędzy, by spłacać kredyt.
Według Diners Club pięć osób ze ścisłego kierownictwa związku zadłużyło się na łączną kwotę 144 tys. zł (w tym Serafin na ponad 52 tys. zł). W związku z wydaniem karty Travel Account dług wyniósł 189 tys. zł - informuje dziennik.
Pozew przeciwko kółkom trafił do warszawskiego sądu. Diners Club wygrał proces, ale komornik z nakazem płatniczym nie dostał ani grosza. Okazało się, że związek pod przewodnictwem Serafina dorobił się ponad milionowego zadłużenia i ma aż 20 wierzycieli z wyrokami sądowymi. Nie ukrywam, że podobnie jak wiele organizacji i instytucji popadliśmy w przejściowe kłopoty finansowe - przyznaje Władysław Serafin.
W lutym Diners Club złożył do sądu wniosek o upadłość KZKiOR i zakazanie Serafinowi prowadzenia jakiejkolwiek działalności gospodarczej.
Sąd oddalił wnioski, ale prawnicy Diners Club nie złożyli broni - odkryli, że Serafin nie miał prawa jednoosobowo podpisywać umowy na karty kredytowe. Zgodnie ze statutem Kółek na umowie z Diners Club musiał widnieć podpis jeszcze jednego z członków zarządu. Wnioskując, że lider związku przekroczył uprawnienia, Diners Club uznał umowę za nieważną i zażądał ponad 330 tys. zł bezpośrednio od Serafina. Proces w tej sprawie rozpoczął się przed częstochowskim sądem okręgowym, bo szef związku mieszka w pobliskim Kłobucku.
Serafin nie zaprzecza, że dług istnieje, a Kółka przegrały proces w tej sprawie. Nie uznaje jednak swojej winy - pisze "Gazeta Wyborcza". (PAP)