Kolejne protesty w amerykańskich miastach: "Nie mój prezydent"
• W amerykańskich miastach po raz kolejny manifestowano przeciwko wyborowi Donalda Trumpa na prezydenta
• Większość protestów miała pokojowy charakter
Protesty przeciwko wyborowi Donalda Trumpa nie ustają. W sobotę na ulicach amerykańskich miast znów pojawiły się tysiące demonstrantów, wykrzykujących " Nie mój prezydent" i "Love Trumps Hate" czyli "miłość przebije nienawiść". Twierdzą, że Trump jako prezydent to zagrożenie dla dla ich praw obywatelskich i praw człowieka.
Największe demonstracje odbyły się w Nowym Jorku, Los Angeles i Chicago. W Nowym Jorku kilka tysięcy demonstrantów zgromadziło się na Union Square i przemaszerowało pod Trump Tower - 58 piętrowy wieżowiec, w którym znajduje się główna rezydencja Donalda Trumpa oraz siedziba jego firmy.
Manifestacje odbyły się także w Chicago i Los Angeles. Wśród demonstrantów pojawili się przedstawiciele środowisk LGBT, którzy krzyczeli, że "Trump jest faszystą".
Większość manifestacji odbywała się w sposób pokojowy, jednak w Portland w Oregonie znów doszło do strać z policją - 19 osób zostało zatrzymanych.
Protestujący porozumiewają się ze sobą za pośrednictwem portali społecznościowych, takich jak Facebook i Twitter. Aktywiści organizujący akcje mówią, że ich ugrupowania przygotowują już imigrantów na wypadek masowych deportacji.
Organizatorzy protestów zapowiadają ich kontynuację, mówią też o masowej demonstracji w dniu inauguracji Trumpa w styczniu przyszłego roku.
Do protestów odniósł się na Twitterze Donald Trump. "To dobrze, że tym małym grupom protestujących zależy na naszym wspaniałym kraju. Będziemy razem, pełni dumy" - napisał.
Wcześniej oświadczył, że demonstrantów do protestów podżegają media.
Historycy podkreślają, że w dziejach USA podobne protesty przeciw demokratycznemu wyborowi prezydenta nie zdarzyły się w USA od ponad 150 lat. Ostatnio miały miejsce w 1860 r., kiedy wybory wygrał Abraham Lincoln. Przeciw jego elekcji występowali zwolennicy utrzymania niewolnictwa. Lincoln został wybrany zaledwie 40 procentami głosów i zdaniem jego wrogów nie miał legitymacji do rządzenia. Oprac.: Violetta Baran