Kolejna rozprawa ws. tragicznej obławy na tygrysa
Biegły balistyk zeznający jako świadek w procesie 33-letniego policjanta, oskarżonego o nieumyślne spowodowanie śmierci weterynarza podczas obławy na tygrysa 2 lata temu powiedział, że na miejscu tragedii do dzisiaj nie odnaleziono łuski i pocisku, który śmiertelnie ranił weterynarza.
Zdaniem obrońcy oskarżonego, mecenasa Jacka Dubois, ekspertyza przygotowana przez biegłego jest zatem tylko hipotezą, że śmiertelny strzał oddał człowiek zasiadający na ławie oskarżonych. Biegły nie ma kuli, która została wystrzelona ani łuski. W mojej ocenie, śmiertelny postrzał mogła oddać każda inna osoba znajdująca się w pobliżu - powiedział w poniedziałek mecenas Dubois.
Z wyliczeń policyjnych wynika ponadto, że spośród 57 łusek po nabojach wystrzelonych podczas obławy na drapieżnika, na miejscu zdarzenia udało się zabezpieczyć tylko 17 łusek. Tymczasem w akcji brali udział policjanci z wydziału prewencji, antyterroryści, strażnicy miejscy, a także pracownicy cyrku wyposażeni w grabie i widły.
Tam była cała masa gapiów; również przechodniów, dziennikarzy i fotoreporterów - zeznał jeden z policjantów. Biegły balistyk potwierdził, że ekspertyzę sporządził wyłącznie na podstawie nagrania telewizji TVN, która zarejestrowała okoliczności obławy na tygrysa zbiegłego z cyrku "Korona", w marcu 1999 r.
Biegły powiedział, że na tej podstawie może tylko stwierdzić, że strzały padły z miejsca, w którym znajdował się policjant widoczny na taśmie.
Policjant oskarżony o nieumyślną śmierć weterynarza nigdy nie zaprzeczał, że strzelał podczas obławy na tygrysa. Proces ma jednak ustalić, czy to on oddał śmiertelny strzał i czy miał do tego prawo.
Komendant komisariatu w Białołęce zeznał, że to on wydał polecenie strzelania z broni palnej, ale tylko w sytuacji realnego zagrożenia życia ludzi.
Zeznający w poniedziałek przed sądem inni policjanci biorący udział w akcji przyznali, że sytuacja była groźna i ich zdaniem użycie broni było uzasadnione, dlatego oni również strzelali.(miz)