Kolejna martwa ustawa
Szyldy sklepów w Bydgoszczy to wyjątkowa atrakcja... dla cudzoziemców. Pewne kłopoty z trafieniem we właściwe miejsce mogą mieć jednak Polacy, którzy nie znają obcych języków - pisze "Gazeta Pomorska".
18.07.2003 | aktual.: 18.07.2003 06:36
Nie każdy musi być poliglotą, ale każdy musi przestrzegać prawa. Ustawa o ochronie języka polskiego z 1999 roku mówi m.in., że posługiwanie się językiem polskim obowiązuje: w nazewnictwie instytucji, towarów i usług, w ofertach, reklamie, instytucjach obsługi, informacjach gwarancyjnych, etykietach towarów, fakturach, rachunkach, pokwitowaniach, itp. oraz w zapisach wystawionych na widok publiczny, szyldach, tablicach urzędów.
Kto narusza przepisy tej ustawy może spędzić rok w więzieniu lub zapłacić grzywnę równoważną rocznemu obrotowi przedsiębiorstwa lub rocznemu dochodowi w przypadku osoby prywatnej. Nie może być to mniej niż 1000 zł. Ściganie następuje z urzędu.
Spacerując ulicami Bydgoszczy nie sposób nie zauważyć obcobrzmiących szyldów. Zjeść można w "grill house", napić się w "pubie", kupić komputer w salonie "computer", a obciąć włosy w "queenfryzie". Po drodze borykamy się z takimi dziwolągami językowymi jak np. "pies and kot".
W bydgoskim urzędzie miasta, inaczej niż jest to np. w Koszalinie, gdzie ustawa też nie jest przestrzegana, ale tylko dlatego, że nie ma do niej przepisów wykonawczych, interpretuje prawo.
"Nasi prawnicy, badając sprawę kontrowersyjnego pubu "Bromberg", uznali, że ustawa nie obejmuje nazw własnych i nazw handlowych. Szyld to właśnie nazwa handlowa" - mówi Beata Kokoszczyńska, rzecznik prezydenta miasta.
Z kolei Wojewódzki Inspektorat Inspekcji Handlowej sprawdza oznaczenia zewnętrzne (to nazwa urzędowa) sklepów i lokali rozrywkowych pod kontem prawa o działalności gospodarczej. "Musi być na nim imię, nazwisko właściciela oraz zwięzłe określenie rodzaju prowadzonej działalności" - mówi Aleksandra Orlicz z WIIH.