Kolaboracja po polsku
Wojciech Chmielewski rozmawia z Maciejem Urbanowskim
–* Swą ostatnią książkę [Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość Jana Emila Skiwskiego, Arcana, Kraków 2003 – przyp. red.] poświęcił Pan Janowi Emilowi Skiwskiemu, pisarzowi i krytykowi literackiemu, który podczas wojny kolaborował z Niemcami. Jak określiłby Pan postawę takich osób, czym się kierowali?*
– W przypadku Skiwskiego w grę wchodziła piorunująca mieszanka antykomunizmu, antysemityzmu, obawy przed Rosją, krytycyzmu wobec chrześcijaństwa i polskiej "słabości", wreszcie, swoiście rozumianego realizmu politycznego zrodzonego pod hasłem "ratowania narodowej substancji". W przypadku jego współpracownika z Przełomu [polskiego dwutygodnika politycznego wydawanego od kwietnia 1944 roku pod auspicjami hitlerowców, w którym Skiwski nawoływał między innymi do zaprzestania akcji terrorystycznych skierowanych przeciwko Niemcom, a nawet sugerował podjęcie współpracy militarnej z hitlerowcami, skierowanej przeciwko nadciągającej ku polskim granicom Armii Czerwonej – przyp. red.] Feliksa Burdeckiego dochodziły do tego fascynacja potęgą Niemiec, wiara w narodowy socjalizm i zjednoczoną Europę. Tak! Gdy czytamy przemówienie Burdeckiego z 1944 do górników w Wieliczce to mamy wrażenie déjŕ vu, tak bardzo przypomina ono chwilami dzisiejszą propagandę proeuropejską. Burdecki podpisywał też w II RP protesty przeciw
akcjom antysemickim w Polsce! Pobudki mogły być więc rozmaite.
– O Skiwskim napisał Pan, że był endekiem i katolikiem, który stał się – i to dość nagle – krytykiem katolickiego i polskiego nacjonalizmu, by następnie stanąć do walki o "polską odmianę totalizmu", a w końcu apelować o współpracę z III Rzeszą. Czy dostrzega Pan w tym jakąkolwiek konsekwentną postawę intelektualną?
– W pierwszej chwili odpowiedziałbym, nieco przekornie, że konsekwencja Skiwskiego polegała na tym, iż był programowo niekonsekwentny. Z drugiej strony, on sam żądał od siebie i innych wytrwałości w myśleniu, a więc doprowadzaniu pewnych myśli do końca, jakiekolwiek by one były. W mojej książce pokazuję jednak pewne stałe punkty w postawie Skiwskiego: indywidualizm, pasję polemiczną, niechęć do dekadencji i polskiego, romantycznego, "cierpiętnictwa", antykomunizm i antyrosyjskość. W moim przekonaniu był to więc człowiek bardzo konsekwentny, może nawet nazbyt. Jak widać, konsekwencja nie zawsze bywa zaletą intelektualisty.
– Inny pisarz kolaborant z okresu II wojny światowej, Pierre Drieu La Rochelle, napisał: "Nie bijemy się ani o dyktaturę proletariatu, ani o dyktaturę prawicową. Nie walczymy o to lub owo. Bijemy się ze wszystkimi. Oto sens faszyzmu". Czy w tym kontekście można Skiwskiego nazwać faszystą?
– W kontekście słów Drieu – tak, choć mało kto zgodziłby się uznać, że istota faszyzmu kryje się w słowach: "bijemy się ze wszystkimi". Wskazują one, być może, na charakterystyczne rysy postawy Skiwskiego, Drieu i faszyzmu, a więc niezgodę na istniejący stan rzeczy w polityce – bo faszyzm nie jest ani lewicą, ani prawicą, jak mówi tytuł znanej książki Zeeva Sternhella [Ani prawica, ani lewica. Faszystowska ideologia we Francji, Paryż 1983 – przyp. red.] – ale i w rzeczywistości pozapolitycznej, stąd ta walka ze światem. Szersze porównanie Skiwskiego z Drieu byłoby zresztą ciekawe, bo poza podobieństwami pokazałoby różnice, na przykład to, że ten pierwszy poparł III Rzeszę dużo później, bo dopiero pod koniec II wojny, i czynił to z pobudek tyleż ideologicznych, co kierując się swoiście rozumianym realizmem politycznym. Drieu był właściwie rówieśnikiem Skiwskiego, obaj czytali namiętnie Nietzschego, wychowali się na Barresie. Ciekawe zresztą, czy frankofil Skiwski znał dorobek Drieu?
– W okresie PRL wokół takich postaci, jak Skiwski, z natury rzeczy nie toczyły się żadne dyskusje. Dziś o przypadkach kolaboracji mówi się więcej. Czy oznacza to powrót zamilczanego w przeszłości Skiwskiego?
– Trudno mówić o jakimś powrocie Skiwskiego, choć w 1999 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazał się obszerny wybór jego szkiców krytycznych. Moja książka natomiast nie wzbudziła jednak debaty na temat jego kolaboracji i kolaboracji polskich pisarzy w ogóle. Że takie dyskusje nie toczyły się w PRL, to rzecz oczywista. Natomiast w latach 80. i 90. mieliśmy falę zainteresowania kolaboracją polskich pisarzy ze Związkiem Sowieckim. Znakomitą książkę napisał o tym Jacek Trznadel. Był przez chwilę spór o postawę Boya w okupowanym Lwowie… Ale już gorszono się, gdy wspominano o kolaboracji przy okazji powojennej postawy Dąbrowskiej. Powrót do tych spraw jest jednak czymś niezbędnym – to przecież jeden z kluczowych momentów dwudziestowiecznej "zdrady klerków", który warto przemyśleć, a który miał także polski epizod. Problem dotyczy kwestii zasadniczych i ciekawych, często wybitnych pisarzy. We Francji ciągle roztrząsa się "sprawę" Brasillacha, Drieu, Céline’a czy Sartre’a…
Ale moje zainteresowanie Skiwskim bierze się też z zainteresowania tą częścią polskiego życia intelektualnego, które było "źle obecne" w PRL. Kim byli na przykład Juliusz Znaniecki albo Miłosz Gembarzewski? Co kryje się w zapomnianych książkach i artykułach Artura Górskiego albo Karola Ludwika Konińskiego? Czy coś i co straciliśmy przez odcięcie od owej niechcianej w PRL tradycji…
–* Czy nie poczuł Pan do swego bohatera odrazy, że kiedy likwidowano warszawskie getto, Skiwski pisał artykuły o rzekomej odpowiedzialności Żydów za mord katyński?*
– Na pewno to jeden z najbardziej skandalicznych, oburzających, ale i zastanawiających momentów w biografii Skiwskiego. Ów wojenny antysemityzm najbardziej go kompromituje – jako człowieka i jako intelektualistę. Te wypowiedzi były konsekwencją jego niechęci do Żydów, manifestowanej jeszcze w latach 20., a pewnie i szoku, jaki wywołała u niego wizyta w Katyniu. Była ona przykładem obywatelskiej niesubordynacji Skiwskiego [pojechał tam na zaproszenie Niemców, ale nie uzyskał na ten wyjazd zgody AK – przyp. red.], ale też odwagi cywilnej, niewątpliwej dla niektórych współczesnych (Miłosza na przykład). Dla mnie zresztą też.
Katyń wzmocnił jednak i antykomunizm Skiwskiego, i jego urazy antyżydowskie. Nie było to już ani odważne, ani odkrywcze i współbrzmiało z głosem propagandy niemieckiej. Czy znaczy to jednak, że Skiwski pochwalał likwidację getta i mordowanie Żydów? Nie wiem, nie znalazłem takich jego wypowiedzi, nie ufam do końca opinii Stefana Kisielewskiego, który tuż po wojnie napisał, że Skiwski przyjął likwidację getta z satysfakcją. Sam zainteresowany pisze w którymś z artykułów, że podczas okupacji odwiedzał ukrywających się Żydów. Przed wojną zdarzało mu się zresztą pochlebnie wyrażać o pisarzach pochodzenia żydowskiego. To, oczywiście, go nie usprawiedliwia, raczej przeciwnie…
– Czytając Pana książkę, ma się wrażenie, że kolaboracja dziennikarzy tworzących Przełom nie była koniunkturalna, wynikała z ich głębokich przekonań. Czy w 1944 roku byli oni aż tak naiwni i wierzyli, że Hitler wygra wojnę?
– Po wojnie Skiwski twierdził, że wówczas w to zwycięstwo nie wierzył, a Przełomowi chodziło "tylko" o powstrzymanie AK od walki z III Rzeszą, a tym samym od wspierania ZSRS. Co dzisiaj wydaje się tezą racjonalną, wówczas było chyba jednak w swym racjonalizmie, niestety, szalone. Skiwski pisał też, że nie bardzo wierzył, iż przekona naród, a zwłaszcza podziemie, do takiej postawy, ale tłumaczył, że tak kazało mu sumienie, no i patrzenie w przyszłość, w której – jak sądził – Polska wraz z Niemcami miały odgrywać pierwszoplanową rolę w zjednoczonej, antyamerykańskiej i antysowieckiej Europie. Co znowuż dzisiaj nie brzmi tak absurdalnie. Dzisiaj, ale nie w 1944.
Choć w kilku tekstach drukowanych w Przełomie pojawia się wiara w jakiś nieoczekiwany zwrot, w niemiecką Wunderwaffe, nie wiem oczywiście, w jakim stopniu była ona szczera. Ta kwestia stanowiła jednak w Przełomie margines – generalnie pismo ostrzegało przed komunizmem i krytykowało politykę antyniemieckiego "terroru".
– Jednak na niekorzyść tej grupki świadczy postawa innych pisarzy antykomunistów: Józefa Mackiewicza i Ferdynanda Goetla, którzy – choć zagrożenie widzieli przede wszystkim w bolszewizmie – nie posunęli się aż do bezkrytycznej akceptacji i aktywnego wspierania polityki Hansa Franka w Generalnym Gubernatorstwie.
– Oczywiście, mimo że – jak wiadomo – nie ocaliło to ani Goetla, ani Mackiewicza od oskarżeń o kolaborację. Znamienne też, jak mocno przykleiła się łatka kolaboranta do Mackiewiecza, choć zdawało się, że sprawę dawno wyjaśnił Włodzimierz Bolecki. Gdy Niemcy zwrócili się w 1944 do Goetla z propozycją współpracy, ten jako warunek wstępny podał między innymi zwolnienie więźniów obozów koncentracyjnych. Trudno jednak mówić o "bezkrytycznej akceptacji" polityki Franka w przypadku Skiwskiego, zwłaszcza jeśli porównać teksty z Przełomu z polskojęzyczną prasą na terenach okupowanych przez Stalina. Żadnych peanów na cześć Hitlera i III Rzeszy, można nawet doszukać się zawoalowanej krytyki wobec polityki niemieckiej w Polsce. W sensie politycznym nic to zresztą nie dało ani Niemcom, ani Polakom, ani samemu Skiwskiemu.
– Czy podjęty przez Pana wątek polskiej kolaboracji podczas okupacji, wcześniej wspaniale literacko rozwinięty przez Stanisława Rembeka w powieści Wyrok na Franciszka Kłosa, może przyczynić się do zmiany patrzenia na Polaków podczas wojny? Przecież już dzisiaj otwarcie mówi się na przykład o polskiej współodpowiedzialności za Holocaust. Czy jutro nie będziemy musieli przepraszać za kolaborację z Niemcami?
– Dodałbym tu jeszcze Józefa Mackiewicza, który w Drodze donikąd oraz Nie trzeba głośno mówić znakomicie opisał obie twarze wojennej kolaboracji, pokazując też, jak szybko samo pojęcie stało się inwektywą, zaciemniającą sens opisywanych przez nią postaw. Co do patrzenia na II wojnę, to ono, oczywiście, będzie się cały czas zmieniało, będzie chyba coraz mniej biało-czarnym schematem, mniej demonicznym, mniej zinstrumentalizowanym, co przecież nie zmieni generalnej oceny tamtych wydarzeń, w tym roli Polski i Polaków. Z mojej przygody ze Skiwskim wynika to, co było poniekąd znane: że w okupowanej przez hitlerowców Polsce nie było istotnych faktów świadczących o kolaboracji politycznej, ani nie było takiej woli ze strony polityków polskich i narodu, ani też większej aktywności w tym kierunku Niemców. Skiwski i Przełom to chyba najgłośniejszy przykład, charakterystyczny też ze względu na powszechne potępienie, z jakim jego działania się spotkały. Nie ma tu żadnego porównania na przykład z ówczesną Francją czy
Belgią. Nie ma więc za co przepraszać. I kogo.
– Trwają matury. Czego dzisiaj możemy nauczyć się, śledząc losy takich postaci, jak Jan Emil Skiwski?
– Mnie najbardziej ciekawi krytyka literacka Skiwskiego. Wydaje mi się do dzisiaj aktualna, ciekawa, żywa, tak jak zresztą cała krytyka Dwudziestolecia. Maturzyście Skiwski przydałby się może jako autor szkiców o Żeromskim, Boyu-Żeleńskim albo Nałkowskiej. Choć nie wiem, czy tę wiedzę doceniliby nauczyciele, bo i tutaj Skiwski daleki jest od "ortodoksji". Można by go "wykorzystać" jako przykład intelektualisty romansującego z totalizmem. Albo jako pretekst do namysłu nad możliwymi konsekwencjami postawy antyromantycznej lub "oikofobicznej", to znaczy takiej, która traktuje własny naród w kategoriach "ulicy", w przekonaniu, że "ulica" nie ma racji. Dzieje Skiwskiego każą też zastanowić się nad granicą między nonkonformizmem i oportunizmem intelektualnym… Pytań sporo, większość wciąż chyba aktualnych.
Maciej Urbanowski (ur. 1965), doktor habilitowany, pracuje w Instytucie Polonistyki UJ. Specjalizuje się w historii literatury Dwudziestolecia. Opublikował m.in. Nacjonalistyczna krytyka literacka – próba rekonstrukcji i opisu nurtu w II Rzeczypospolitej (1997). Ostatnio (wraz z Wojciechem Turkiem) antologię Myśl Polska na emigracji 1941-1976. Książka o Skiwskim była nominowana do Nagrody im. Mackiewicza.