Kobietonomia po polsku
Kobiety odważnie wchodzą na rynek „męskiej” pracy i skutecznie na nim konkurują. Kiedyś na 8 marca panie dostawały goździka, dziś wolą cykliniarkę lub nową łopatę równouprawnienie.
03.03.2008 | aktual.: 03.03.2008 12:59
Beata, Maciejka i Barbara najbardziej lubią układać kostkę brukową – tak jak ostatnio na parkingu nowej fabryki grzejników w Rybniku. Lubią też plantować, czyli wyrównywać ziemię, na przykład po położeniu kanalizacji, nie lubią za to oczyszczać ziemi z kamieni i drutów. Ponieważ ich majster ma na imię Mikołaj, na budowie często mówią na nie „elfy Świętego Mikołaja”, ale jeszcze częściej „brygada na obcasach”.
Do pracy w rybnickiej firmie budowlanej przyszły rok temu skierowane tam przez urząd pracy. Wcześniej Beata była fryzjerką, Maciejka opiekowała się chorym mężem, a Barbara pracowała w kopalni. Najpierw miały jedynie wyrównywać teren, po trzech miesiącach same poprosiły o trudniejsze prace. Gdy jesienią kładły w Żorach kanalizację, szybko stały się lokalną atrakcją. Kierowcy zatrzymywali się, żeby zrobić im zdjęcie, pokazać uniesiony kciuk, czasem ktoś krzyknął: „Do garów!”, ale Maciejka, wygadana babka, od razu krzyczała: „A ty do pieluch, baranie”, i szybko kończyły się komentarze.
Kobiety (nie tylko) na traktory
„Brygady na obcasach” to w Polsce coraz częstsze zjawisko. Po paniach w mundurach czas na kobiety w kombinezonach. Potwierdzają to statystyki. Liczba kobiet zatrudnionych w budownictwie wzrosła w ciągu ostatnich lat ponadtrzykrotnie (do 7,2 procent), a w przemyśle o jedną trzecią. – To jeszcze jeden objaw procesu feminizacji naszej kultury. Powoduje on, że kolejne zawody przestają być tabu i podejmuje je coraz więcej kobiet – tłumaczy doktor Maciej Kryszczuk, socjolog pracy z Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania imienia Leona Koźmińskiego.
Ale zmiany mentalnościowe to niejedyny powód. „Kobiety pracujące, które żadnej pracy się nie boją”, to zjawisko w ostatnich latach coraz częstsze z tego samego powodu co na początku lat 50. Traktorzystki nie pojawiły się dlatego, że socjalizm lansował powszechną równość, ale dlatego, że po wojnie zmniejszyła się liczba męskich rąk do pracy i pomoc kobiet była niezbędna. W polskiej gospodarce w ostatnich latach sytuacja jest podobna. Spustoszenie na rynku pracy spowodowała potężna fala emigracji siły roboczej do Anglii i Irlandii, a lukę po wyjeżdżających mężczyznach zapełniają kobiety. Trend wydaje się jednak dużo szerszy. Wpływowy tygodnik „The Economist” pisze: „Zapomnij o Chinach, Indiach i Internecie. Gospodarka rozwija się dzięki kobietom”, i obwieszcza erę „kobietonomii”.
– Nie wiem, czy to kobietonomia, chwilowa moda, czy po prostu rozsądek, ale wiem, że wolę pracować za 800–1000 złotych miesięcznie, niż dostawać 150 złotych i trochę węgla z opieki społecznej – mówi pani Barbara z rybnickiej ekipy. Z miłości do remontów
Są też jednak kobiety, które męski zawód wybrały niczym nieprzymuszone. Założycielki Redamu, czyli Remontowej Ekipy Damskiej, przez ostatnie trzy lata hobbystycznie wykańczały mieszkania swoim znajomym. Teraz jako profesjonalna firma mają zamówienia z całego Wrocławia już do końca sierpnia. Ostatnio zatrudniły dodatkowe dwie dziewczyny i myślą o kolejnych.
Irena i Alicja, założycielki firmy, poznały się, gdy ta pierwsza „jeździła na autobusach”, a druga była tramwajarką. – Zawsze lubiłam takie dziwne prace nie dlatego, że nie są dla grzecznych dziewczynek, ale dlatego, że są pasjonujące. Dla mnie nie ma nic dziwnego w tym, że fascynuje mnie kładzenie paneli i mogę godzinami rozmawiać o wyższości jednej wiertarki nad drugą. Co więcej, z psychologicznego punktu widzenia nie jest to żadne zboczenie – uśmiecha się Alicja, która w weekendy studiuje psychologię.
– To prawda – przyznaje Konrad Maj, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Kobiety korzystają z tego, że presja społeczna, by siedziały w domu, jest coraz mniejsza. I wykorzystują swoje naturalne cechy, takie jak otwartość na nowe wyzwania, łatwość uczenia się i o wiele większą niż w przypadku mężczyzn gotowość zmiany pracy – wylicza.
– Na początku bałam się jak cholera. Rodzina cały czas mnie pytała, czy jestem pewna, że dobrze robię, a ja miałam spore trudności, żeby odpowiedzieć im twierdząco – wspomina Monika Ważny, 27‑letnia pracowniczka aresztu śledczego w Gdańsku, wcześniej kelnerka i barmanka. Jako strażniczka pracowała na oddziale kobiecym, lecz przeniesiono ją na męski, bo zabrakło pracowników. Zajmuje się przede wszystkim rejestracją widzeń, zapoznaje również aresztantów z ich aktami. – Osadzeni często próbują mnie czarować, ale reguły są jasne: kobiecość zostawiam za bramą. Co prawda częściej niż mężczyźni się uśmiecham, rzadziej używam trybu rozkazującego, zdarza się, że zażartuję, ale dotyczy to kontaktów z kolegami z pracy. Bo tu jest kryminał, twardym trzeba być, a nie z osadzonymi o pogodzie czy polityce rozmawiać – mówi zdecydowanie.
Nie taki puch marny
Z kobiecości nie tak łatwo zrezygnować. – Ale może nie trzeba? To przecież nie tylko makijaż (który u nas odpada, bo przy remontach wszystko pyli) albo spódnica, ale przede wszystkim tak zwana kobieca ręka. Krótko mówiąc, jesteśmy solidne, zostawiamy po sobie porządek, bywa, że doradzimy klientom przy projektach wnętrz. Poza tym nie zaczynamy dnia od kielicha, co często zdarza się panom, których spotykamy rano w osiedlowym sklepie – opowiada Irena z Redamu.
Kobiety są też z reguły lepszymi pracownikami – nie zakładają, że wiedzą, jak coś się robi, tylko najpierw czytają instrukcję. – Nie kłócą się, są dokładne, sumienne i punktualne. No i łagodzą obyczaje. Odkąd je zatrudniłem, mężczyźni dużo mniej przeklinają, mają mniejszy bałagan, a atmosfera na budowie jest dużo sympatyczniejsza – nie może się nachwalić Andrzej Filipowicz, właściciel firmy JAF zatrudniającej „brygadę na obcasach”. Bagatelizuje argumenty, że kobiety w każdej chwili mogą zajść w ciążę i że są dużo słabsze. – Panie, które zatrudniam, akurat nie mają widoku na dzieci, ale nawet jeśli, to tragedii by nie było. A co do słabości, to na szczęście zatrudniam ponad 20 mężczyzn, którzy nierzadko sami rzucają się do pomocy, gdy widzą, że ich koleżanka taszczy cement, więc to też nie problem – podkreśla. Kobietom w „męskich” zawodach sprzyja rozwój technologii. – Ponieważ nie zawsze możemy liczyć na siłę naszych mięśni, zysk przeznaczamy na razie na narzędzia. Marzymy o skrętarce nie dlatego, że takie z
nas gadżeciary, ale dlatego, że będziemy się o wiele mniej męczyć – mówi Alicja z Redamu.
Odciążaniu kobiet sprzyja również polskie prawo pracy. Określa na przykład, że kobieta może dźwigać przy stałej pracy tylko 12 kilogramów, a przy dorywczej 20 kilogramów, czyli około dwóch razy mniej niż mężczyzna. Mało jest przeciwwskazań uniemożliwiających kobietom pracę w uciążliwych zawodach, podstawowy jest tylko taki, że na jednej zmianie kobieta nie może wypracować więcej niż pięć tysięcy kilodżuli, ale tak ciężka to jest praca w kamieniołomach. W przyszłym miesiącu Polska wypowie również międzynarodową konwencję zakazującą kobietom stałej pracy pod ziemią – jest ona niezgodna z prawem unijnym zakazującym dyskryminacji zawodowej.
Coraz mniejsze bariery prawne nie zawsze idą jednak w parze ze zmianami w mentalności. – Co ciekawe, o ile robotnikom dość łatwo przychodzi zaakceptowanie, że kobieta jest kierownikiem budowy albo inspektorem nadzoru budowlanego, o tyle nie zawsze jest to takie oczywiste dla zatrudniających mnie właścicieli firm – opowiada Małgorzata Galant, „kobieta, która zbudowała Bródno”, jak sama o sobie mówi.
Ostatnio jeden z inwestorów, który ją zatrudnił, po dwóch tygodniach przyszedł do baraku zajmowanego przez nią i jeszcze dwóch innych kierowników i kazał jej posprzątać bałagan. – U mnie było czysto, ale on oczekiwał, że posprzątam także za dwóch współpracujących ze mną panów. Gdy zwróciłam mu uwagę, że zatrudnił mnie do kierowania robotami wykończeniowymi, a nie do sprzątania po innych, powiedział: „Ale to pani jest kobietą” – wspomina Małgorzata. Takie uwagi przyjmuje jako smutną pozostałość przeszłości. Swoją pracą cierpliwie wydeptuje ścieżkę, którą sto lat temu poszły sufrażystki. Ścieżkę, która dla polskich kobiet wybierających „męskie” zawody wiedzie teraz przez budowy czy stocznie, a może skończyć się nawet na górniczym przodku.
Milena Rachid Chehab