Kobieta? Tak, ale nie w roli dyrektora
Wiemy, że nie wypada być antyfeministą oraz
dostrzegamy zalety reprezentantek płci pięknej, ale i tak nie mamy
do nich zaufania. Taki obraz mentalności naszego społeczeństwa
udało się uchwycić dzięki badaniom przeprowadzonym na początku
stycznia na zlecenie dziennika "Polska".
Badania pokazały, że stereotypy dotyczące potencjalnych ról, jakie mogą w życiu zawodowym pełnić kobiety, są w Polsce silne i dość przewidywalne. Bez problemu definiujemy niektóre branże jako bardziej męskie (wojsko, policja, także polityka), a oświatę i służbę zdrowia oddajemy raczej w posiadanie kobietom. Choć w większości pytań o konkretne cechy wyżej oceniamy potencjał kobiet, ponad dwukrotnie więcej osób woli mieć szefa mężczyznę.
Problem jest poważny, bo zbudowany z takich zahamowań i stereotypów szklany sufit blokuje kobietom dostęp do najwyższych szczebli praktycznie niemal każdej hierarchii. Efekt tego jest następujący: tylko dziewięć spółek giełdowych (2,57%) ma prezesów, którzy nie są skazani na noszenie spodni; kobiety nie kierują żadnym liczącym się bankiem ani opiniotwórczym dziennikiem czy tygodnikiem; tylko jedna ekonomistka znalazła się w dziewięcioosobowej Radzie Polityki Pieniężnej; w zarządach pięciu największych banków pracuje pięć kobiet (na 39 członków zarządu), a w zarządach czterech największych spółek giełdowych - jedna kobieta (na 22 osoby).
Statystykę ratuje Trybunał Konstytucyjny, gdzie kobiety stanowią ponad 1/5 członków. Natomiast w rządzie, choć reprezentacja kobiet jest stosunkowo liczna, zajmują się one przede wszystkim sferami tradycyjnie uznanymi za "babskie". Trochę tak, jakby ministerialne teczki rozdzielano według klucza zbudowanego na podstawie badań socjologicznych, a nie kompetencji, pisze "Polska".
Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, twierdzi, że liczba kobiet na najwyższych stanowiskach spada, bo polityka się "profesjonalizuje". I dodaje, że profesjonalizacja polityki oznacza też jej brutalizację, czego kobiety nie lubią - pisze "Polska". (PAP)