Kłopotliwe "skarby" piratów
Od kilku miesięcy warszawskie sądy zwracają
prokuraturom akty oskarżenia przeciw handlującym pirackimi płytami
i kasetami. Ci czują się bezkarni, a w magazynie zalega 6 mln
nielegalnych płyt, dowodów w sprawach, które stoją w miejscu.
18.05.2003 08:36
"Magazyn zaczął działać w 1993 roku, mieliśmy pomagać policjantom, by tzw. dowody w sprawach nie leżały na korytarzach komisariatów. Tymczasem niektóre z tych spraw leżą w sądzie 5-6 lat. Kiedy zbliża się okres przedawnienia, spychane są do prokuratur, bo ponoć brak jest oceny biegłego niezależnego" - mówi Andrzej Kozłowski, kierownik grupy antypirackiej Związku Producentów Audio Video.
Jeszcze kilka lat temu procedura działania po zatrzymaniu handlarzy była prosta. Członkowie ZPAV-u przeglądali odebrane im płyty i oceniali, na podstawie znaków lub ich braku, czy są pirackie, czy też nie. "Sądom jednak nie wystarcza ani to, że handlarz przyznał się do winy, ani nasza opinia - podkreślił Kozłowski.
Sądy bronią się tym, że członkowie ZPAV-u są stroną w sprawach, więc nie można opierać się na ich ocenach. "Reprezentują poszkodowanych twórców, nie możemy brać pod uwagę ich opinii" - tłumaczy sędzia Wojciech Małek, rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Maciej Kujawski wyjaśnił, że prokuratury korzystały z opinii osób broniących praw autorskich, ponieważ "dysponują one odpowiednią wiedzą i najlepiej potrafią określić, czy rzeczywiście chodzi o piractwo".
Zdaniem Małka, wina leży po stronie prokuratur. "Ich obowiązkiem jest dostarczenie sądowi takich dowodów, by nie było wątpliwości, czy dana płyta jest piracka, czy też nie. Dodał, że może się to wiązać z koniecznością sprawdzenia, co się na niej znajduje.
Nie chciał jednak wyjaśnić, czy wiąże się to z koniecznością przesłuchania każdej płyty lub kasety oddzielnie, a tego właśnie najbardziej obawiają się prokuratorzy. "Wyobraźmy sobie, że np. handlarzowi odebrano 300 płyt. Biegły na ich przesłuchanie musi poświęcić około 300 godzin. Dodatkowym problem jest to, że na liście biegłych sądowych w całej Polsce znajduje się tylko jedna osoba o odpowiednich do takiej opinii kwalifikacjach" - wyjaśnił Kujawski.
Zdaniem Andrzeja Kozłowskiego, prowadzi to do paradoksów. Prokuratury nie mają pieniędzy na opłacenie biegłego, więc jeśli sprawa jest stosunkowo świeża, zrzucają ją na policję. "Bywa, że zatrzymuje się kilka tysięcy płyt, koszty są olbrzymie. Nie stać na to ani prokuratury, ani tym bardziej policji. Nic dziwnego, że zwalczaniem tego procederu zajmują się niechętnie, a piraci i handlarze ich nielegalnych produktów rozwijają działalność" - powiedział.
Dodał, że problem ten zaczyna obejmować całą Polskę. "Niedawno w Lublinie sąd zwrócił akt oskarżenia w sprawie handlu pirackimi kasetami, uzasadniając to faktem, że nie znajdują się na nich opisane na opakowaniach utwory. Kiedy dotarliśmy do kaset, okazało się, że są zafoliowane. To zwykłe spychanie sprawy" - powiedział".