Kiszczak: nie wyraziłem zgody na użycie broni w "Wujku"
Były szef MSW gen. Czesław Kiszczak
powtórzył przed katowickim sądem okręgowym, że nie
wyraził zgody na użycie broni w czasie pacyfikacji kopalni "Wujek"
w grudniu 1981 r. Jak zeznał, kiedy sytuacja w tym zakładzie
stała się dramatyczna, nakazał wycofanie milicji.
Kiszczak przez blisko cztery godziny zeznawał jako świadek w procesie 17 byłych milicjantów, oskarżonych o strzelanie do górników w kopaniach "Wujek" i "Manifest Lipcowy" na początku stanu wojennego. Zginęło wówczas dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych.
Generał powiedział przed sądem, że 16 grudnia 1981, w dniu pacyfikacji "Wujka", rozmawiał telefonicznie z komendantem wojewódzkim milicji w Katowicach, pułkownikiem Jerzym Grubą. Ten informował o dramatycznej sytuacji w kopalni. Dopiero wówczas dowiedziałem się, że istnieje taka kopalnia, jak kopalnia "Wujek", że jest pacyfikowana, że są ranni milicjanci i że proszą o zgodę na użycie broni - mówił Kiszczak.
Zapewnił, że w rozmowie z Grubą - mimo nalegań komendanta - stanowczo zabronił użycia broni, polecił wycofać z terenu kopalni milicję i wojsko oraz ustalić, w jaki sposób kontynuować akcję. Odmowę miał ponowić w rozmowie z Grubą także wiceminister spraw wewnętrznych gen. Władysław Ciastoń.
W dalszych zeznaniach Kiszczak sprecyzował, że jego zdaniem Gruba chciał zgody na strzelanie "na postrach". Z doświadczenia wiadomo mi, że w innych przypadkach proszono, by móc strzelać w powietrze, a potem okazało się, że są ofiary śmiertelne - w ten sposób wyjaśnił, dlaczego odmówił komendantowi.
Kiszczak dodał, że po godzinie lub dwóch miał kolejny telefon od komendanta i wtedy dowiedział się od niego, że są zabici i ranni. Jak zapewnił, polecił o sprawie powiadomić prokuraturę wojskową i zabezpieczyć wszelkie ślady tragedii. Według Kiszczaka, strzały w "Wujku" padły tuż po jego pierwszej rozmowie z Grubą lub jeszcze w czasie jej trwania. Sam komendant zapewniał go potem, że takiej zgody nie wydał. Pułkownik Gruba już nie żyje.
Świadek przekonywał sąd, że dopiero po pacyfikacji "Wujka" dowiedział się, że dzień wcześniej, 15 grudnia, strzały padły także w kopalni "Manifest Lipcowy", gdzie rany odniosło 4 górników. Kiszczak wykluczył przed sądem, by w kopalniach strzelano w oparciu o wydany przez niego tajny szyfrogram. Jak argumentował, nie powoływał się na ten dokument żaden funkcjonariusz.
Kiszczak przyznał, że choć decyzja o odblokowaniu strajkujących w stanie wojennym zakładów zapadła na szczeblu centralnym, to jednak już prowadzenie poszczególnych operacji należało do struktur wojewódzkich milicji. Jak zaznaczył, ówczesne władze nie spodziewały się, że kopalnie zastrajkują - tak wynikało z doniesień agentury w zakładach pracy. Kiedy jednak doszło do strajków, minister górnictwa alarmował, że wydobycie węgla w 1981 roku znacznie spadło, a elektrociepłownie mają zapasy węgla tylko na dzień-dwa - zeznawał. W odczytanych przed sądem wcześniejszych zeznaniach Kiszczaka wyrażał on opinię, że pociski wyjęte z ciał górników z "Wujka" nie zostały wystrzelone z broni plutonu specjalnego ZOMO. (Zdaniem oskarżenia, to właśnie członkowie plutonu specjalnego oddali wówczas strzały. Tak wynikało też z pierwszego, sterowanego przez władze komunistyczne śledztwa, prowadzonego bezpośrednio po pacyfikacji kopalń przez prokuraturę wojskową).
Pytany przez sędzię Monikę Śliwińską, skąd ma taką wiedzę, Kiszczak odpowiedział, że wynika to z przedstawionych mu po pacyfikacji dokumentów. Nie mógł sprecyzować, o jakie dokumenty chodzi, prawdopodobnie z prokuratury wojskowej lub milicji. Dodał, że po pacyfikacji usiłowano sprawdzić, kto strzelał w kopalniach, ale nie udało się to. Chociaż początkowo mówiło się, że w kopalniach strzelał pluton specjalny, bo czuł się zagrożony - zeznawał Kiszczak - potem pojawiły się wątpliwości: podawano, że mogło strzelać wojsko, nie wykluczano też "prowokacji służb specjalnych państw ościennych".
Obrona dociekała, czy - zdaniem Kiszczaka - strzelanie do górników mogło być efektem prowokacji, czy to obcych służb specjalnych, czy wręcz funkcjonariuszy z jego resortu. Do października 1984 r. myślałem, że panuję nad wszystkimi podległymi mi służbami. Kiedy jednak doszło do porwania i zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki przez SB, zorientowałem się, że są w ten sposób m.in. przeciwko mnie podejmowane prowokacje. Nie wykluczam, że takie sytuacje miały miejsce wcześniej. Nie wykluczam, że taka sytuacja miała miejsce w kopalni "Wujek" - odpowiedział Kiszczak.
Sprawę Kiszczaka, którego także objęło oskarżenie dotyczące pacyfikacji śląskich kopalń, z powodu złego stanu jego zdrowia wyłączono w 1993 r. z katowickiego procesu i skierowano do sądu warszawskiego. Niebawem sprawa ma się rozpocząć ponownie.
Według aktu oskarżenia, Kiszczak "sprowadził powszechne niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia ludzi", wysyłając 13 grudnia 1981 r. tajny szyfrogram do jednostek milicji, mających m.in. pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu tego dnia stanu wojennego przez władze PRL. Zdaniem prokuratury bez żadnej podstawy prawnej Kiszczak przekazywał w szyfrogramie dowódcom poszczególnych oddziałów MO swoje uprawnienia do wydania rozkazu o użyciu broni.
Proces milicjantów, oskarżonych o strzelanie do górników w kopalniach, toczy się przed Sądem Okręgowym w Katowicach już po raz trzeci. Na ławie oskarżonych zasiada 17 osób - b. wiceszef KW MO w Katowicach i 16 byłych członków plutonu specjalnego ZOMO. Dwa pierwsze wyroki uchylał sąd apelacyjny.