Kierowca, który wjechał w ludzi na przystanku, prosi o przebaczenie
Przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga
rozpoczął się w czwartek proces 29-letniego Mikołaja P., który w
styczniu wjechał autem w przystanek autobusowy, zabijając pięć
osób. Oskarżony przyznał się do spowodowania wypadku, przeprosił
rodziny ofiar i osoby, które zostały ranne.
05.10.2006 | aktual.: 05.10.2006 16:42
W ocenie obrońcy Mikołaja P. Tadeusza Wolfowicza, proces może być bardzo krótki i zakończyć się już na kolejnej rozprawie 9 października. Wydaje mi się, że jest mało prawdopodobne, aby zostały złożone wnioski dowodowe, które by skutkowały wyznaczeniem nowego terminu - wyjaśnił mecenas.
Dodał, że nie zgadza się z kwalifikacją prawną, którą przyjęła prokuratura, oskarżając jego klienta o umyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym ze skutkiem śmiertelnym, za co grozi do 12 lat więzienia.
Mikołaj P. nie chciał składać wyjaśnień, ani odpowiadać na pytania, złożył oświadczenie, w którym przyznał się do spowodowania wypadku i przeprosił rodziny ofiar, a także tych, którzy zostali ranni.
Codziennie myślę o tym. Przepraszam za to z całego serca - podkreślił. Dodał, że dla niego to również ogromna tragedia. Jestem świadomy swojej odpowiedzialności karnej, ale największą karą są dla mnie wyrzuty sumienia. Muszę żyć ze świadomością tego, co się stało. Straciłem wolność, rodzinę, normalne życie - powiedział.
Dodał, że najważniejsze będzie dla niego przebaczenie bliskich ofiar. To był wypadek. Ja tego nie chciałem. Gdybym wiedział, że może zdarzyć się coś tak strasznego, nie zrobiłbym prawa jazdy - zaznaczył.
Przebaczenia nie uzyskał. Jeden ze świadków, mężczyzna, który został ranny w wypadku, powiedział: Człowiek od zwierzęcia różni się tym, że ma rozum i powinien się nim posługiwać. Co mi z przeprosin. Żal mi tego pana i nic więcej.
Bliscy ofiar mówili, że przeprosin nie przyjmują. "Syn wyszedł rano i nie wrócił przez tego łobuza, który mi teraz nie chce nawet spojrzeć w oczy. Był od niego młodszy. Nic mi syna nie zastąpi" - mówiła płacząc matka chłopaka, który zginął w wypadku. Ojcu innej ofiary - młodej dziewczyny - po pytaniu sądu o reakcję na przeprosiny oskarżonego załamał się głos. Zdołał tylko powiedzieć, że zbliżały się córki urodziny.
Rodziny osób, które zginęły w wypadku, i ci, którzy zostali ranni, będą domagać się odszkodowań i zadośćuczynień; część z nich złożyła wnioski w tej sprawie już w czwartek, inni zapowiadają procesy cywilne.
Zdaniem adwokata oskarżonego, te odszkodowania będą bardzo duże. Dodał też, że wszystkie te kwoty zostaną zasądzone albo bezpośrednio "z kieszeni" oskarżonego, albo wypłacą je towarzystwa ubezpieczeniowe. Wtedy będziemy mieć do czynienia z postępowaniem regresowym - dodał.
Odnosząc się do kwestii przebaczenia Wolfowicz przyznał, że "ogromnie trudno" oczekiwać tego od osób pokrzywdzonych. Ja w pewnej mierze spodziewałem się takiego stanowiska. Dlatego, że nikt z pokrzywdzonych nie zareagował na list oskarżonego skierowany do nich - dodał.
W procesie zeznawało kilkanaście osób - ranni w wypadku, bliscy ofiar, oraz świadkowie zdarzenia. Podkreślali oni, że warunki atmosferyczne były trudne z powodu niskiej temperatury i wczesnej godziny. Według nich, oskarżony jechał mimo ograniczenia do 40 km/godz., z bardzo dużą prędkością - ponad 100 km/godz.
Zgadzam się z oskarżonym w jednej kwestii - inni jechali równie szybko. Patrzyłem na to i myślałem, że nie mają żadnej wyobraźni, bo jest bardzo ślisko. Ford (którym jechał oskarżony) wyprzedzał inny samochód, wpadł w poślizg i uderzył w przystanek - relacjonował mężczyzna, który razem z innymi czekał na autobus i doznał poważnych obrażeń. Jak podkreślił - jemu udało się odskoczyć, widział jednak, jak samochód "zgarnia osoby z jego prawej strony". Gdy się ocknąłem, zobaczyłem zgiętą tablicę rejestracyjną, plecak chłopaka, który stał obok mnie. Widziałem też, że pod ławką leży ranna kobieta, obok mężczyzna bez nogi - powiedział.
Członkowie rodzin ofiar oraz sami poszkodowani zeznający w charakterze świadków oraz oskarżycieli posiłkowych nie kryją bólu, smutku i emocji związanych z tym tragicznym zdarzeniem. Ze łzami w oczach i drżącym głosem opowiadają o dniu w którym doszło w wypadku.
Jedna z kobiet, która straciła męża mówiła, że wyszedł on jak zwykle rano do pracy i już nigdy nie wrócił. Inna kobieta wspominała syna, którego straciła. W bardzo emocjonalnych słowach zwróciła się do oskarżonego nazywając go łobuzem. Mówiła, że jej syn był w wieku oskarżonego, który teraz nie chce jej spojrzeć w oczy i chowa głowę w piasek jak struś.
Poszkodowani w wypadku oraz rodziny pięciu ofiar śmiertelnych będą składać w procesie cywilnym , a także w tym procesie wnioski o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Na pytanie sądu o wysokość żądanych kwot, nie potrafili ich podać.
Do tragedii doszło w styczniu. Mikołaj P. jechał fordem z prędkością ok. 100 km/godz. wiaduktem Trasy Toruńskiej w Warszawie - gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 40 km/godz. Podczas wyprzedzania auto uderzyło w krawężnik, odbiło się od niego i wpadło na przystanek autobusowy, gdzie stało kilkanaście osób. Dwie z nich spadły z wiaduktu, ginąc na miejscu. Na przystanku zginął inny mężczyzna, a wkrótce po przewiezieniu do szpitala zmarł kolejny. Kilka godzin o życie walczyła młoda dziewczyna - jej również nie udało się uratować. Trzy osoby zostały ranne.
9 października odbędzie się kolejna rozprawa w procesie 29-letniego Mikołaja P..