Kiedyś lider PO, dziś Zbychu ze stenogramów
Ambicje miał ogromne. Wicepremier, minister finansów… W efekcie z rządowych planów nic nie wyszło, ale został szefem klubu PO i zarazem jedną z jej twarzy. Dziś też jest twarzą, tyle, że najgłośniejszej afery ostatnich miesięcy. Jest wyłącznie „Zbychem” ze stenogramów CBA, którego, jak twierdzi część sejmowych śledczych, PO chce rzucić na pożarcie, zrzucając na niego całą winę. Od partyjnego bohatera do politycznego zera. Czy tak właśnie będzie? Wiele zależy od tego co powie dziś przed komisją śledczą - pisze Katarzyna Nowicka w portalu tvp.info.
21.01.2010 | aktual.: 21.01.2010 10:57
Pochodzi z małej miejscowości na Dolnym Śląsku. Po ukończeniu Akademii Rolniczej mógł objąć jakieś ciche urzędnicze stanowisko i tak spokojnie dotrwać do dziś. Ale on chciał czegoś więcej. Wstąpił do Platformy Obywatelskiej i w 2001 r. został posłem z okręgu wałbrzyskiego. I tak już trzecią kadencję.
Sztywny, z ugrzecznionym uśmiechem, mówił sloganami trudno było wyciągnąć od niego ciekawą wypowiedź. Tym bardziej podziw budzi, jak szybko piął się po szczeblach partyjnej kariery. Jak twierdzą, jego znajomi z różnych etapów politycznego życia był chorobliwie ambitny i, zawsze lubił sprawiać wrażenie, że wszystko "da się załatwić". Załatwiactwo to był jego styl bycia.
Miał ambicję i pilnie pracował. Typ wiernego żołnierza. Zawsze w cieniu Tuska i jego najbliższej świty, ale na każde jej zawołanie. Mimo wspomnianego braku charyzmy zyskał sympatię dziennikarzy, bo w przeciwieństwie do innych liderów PO, był zawsze dostępny. Znalazł się też w czołówce rankingu „Polityki”, która co roku wybiera najbardziej pracowitych posłów.
Blisko współpracował jednak z ówczesnym szefem klubu - Janem Rokitą. Dużo pracował, pilnie czytał ustawy. Powoli wyrastał na eksperta PO ds. gospodarczych. Mimo współpracy, w sporze Rokity z Tuskiem jednoznacznie opowiedział się po stronie tego drugiego. To był dobry strzał i zwrot w karierze.
To jemu Tusk zaproponował szefowanie klubowi, ale głosowanie wygrał Bogdan Zdrojewski. Dla Chlebowskiego to był prawdziwy cios. Podobno po posiedzeniu klubu prawie płakał. Po przyspieszonych wyborach w 2007 r. zostaje jednak szefem klubu, a to jedno z ważniejszych sejmowych stanowisk.
Jeden z przytoczonych już znajomych Chlebowskiego wspomina, że lubił imponować, mówić, że załatwi, ale zazwyczaj na słowach się kończyło. Chyba jednak nie do końca tak było. Portal tvp.info jako pierwszy opisał sprawę Roberta Jagły, byłego asystenta Chlebowskiego i członka rodziny żony posła. Trzy lata temu został on prezesem Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego, choć jego kandydatura przepadła w konkursie.
A to nie koniec. W 2009 r. Jagła został prezesem spółki skarbu państwa Rivendell. Nie udało się co prawda w konkursie, ale to udało się obejść. Zmieniono większość z członków rady nadzorczej i to oni wybrali Jagłę na prezesa. Prasa pisała też o Jerzym Kubarze, właścicielu lokalnych tytułów prasowych z regionu Chlebowskiego. Został on członkiem Rady Nadzorczej Totalizatora Sportowego. Inny znajomy Chlebowskiego Tomasz Kurzawa (wtedy szef PO w Świebodzicach) wszedł do Zarządu Zakładów Koksowniczych Victoria w Wałbrzychu, gdzie specjalnie dla niego utworzono stanowisko.
Wszystko to jednak miało wymiar lokalny i nie przeszkadzało Chlebowskiemu w warszawskiej karierze. Jego pozycja w partii była niezachwiana. Gdy wybuchła sprawa Tomasza Misiaka, Chlebowski uparcie powtarzał, że przyjęcie rezygnacji senatora z członkostwa w klubie to "podkreślenie, że dla PO wysokie standardy etyczne i moralne są rzeczą świętą" Afera hazardowa wybuchła zaledwie kilka miesięcy później.