Kiedy Głuchołazy przestaną być zalewane? Ekspert: kluczowe decyzje leżą po stronie Czech
Głuchołazy regularnie zmagają się z podtopieniami po intensywnych opadach deszczu. Zdaniem prof. Janusza Zaleskiego, eksperta w dziedzinie zabezpieczeń przeciwpowodziowych, kluczowe działania muszą zostać podjęte po stronie czeskiej. Do czasu porozumienia rządów Polski i Czech, mieszkańcy Głuchołaz będą żyć w strachu przed każdą większą ulewą.
- Głuchołazy są położone tuż przy granicy polsko-czeskiej, a po stronie czeskiej na rzece Biała Głuchołaska nie ma żadnych działań, które ograniczałyby przepływ wód powodziowych w stronę do Polski. Ryzyko powodziowe zależy przede wszystkim od tego, co dzieje się po drugiej stronie granicy - komentuje dla WP prof. Janusz Zaleski, dyrektor Biura Koordynacji Projektów Banku Światowego i Banku Rozwoju Rady Europy w PGW Wody Polskie.
- Tymczasem niczego tam nie uzyskaliśmy, żadnych rozwiązań technicznych ani inwestycji ochronnych - podkreśla ekspert.
Zdaniem naszego rozmówcy, dopóki nie zostaną podjęte konkretne działania po stronie czeskiej, mieszkańcy Głuchołaz, podobnie jak wielu innych miejscowości przygranicznych, pozostają na łasce pogody. - Jedynie wielkość opadów decyduje dziś o tym, jak mocno Głuchołazy będą zalane. Działania lub ich brak w Czechach decydują o poziomie zagrożenia w Głuchołazach - podsumowuje profesor.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wielkie ulewy na południu Polski. Nagrania z przejścia żywiołu
W miniony weekend Głuchołazy zostały zalane po intensywnych opadach deszczu, które gwałtownie podniosły poziom wód w lokalnych rzekach. Woda zalała m.in. piwnice, ulice i posesje w dolnej części miasta, powodując straty materialne i interwencje służb, zablokowanie mostu. Burmistrz miasta na bieżąco śledził dane opadowe i hydrologiczne właśnie z Czech, skąd - jak się okazuje - napłynęła znaczna część fali wezbraniowej.
Jak uchronić Głuchołazy przed powodzią?
Jednym z proponowanych rozwiązań jest pomysł budowy tzw. sztolni przeciwpowodziowych - podziemnych tuneli odprowadzających nadmiar wody z regionu miasta aż do przeciwpowodziowego zbiornika Nysa. Koncepcję opracowali profesorowie Józef Sawicki (hydrolog) z Politechniki Wrocławskiej i Bogusław Szuba (architekt) z Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Nysie.
Pomysł zakłada budowę zbiornika filtrującego przy granicy z Czechami, który zatrzymywałby niesione przez wodę kłody i kamienie, a następnie rozdział rzeki: część wody miałaby popłynąć naturalnym korytem, a nadmiar trafić do podziemnego kanału pod Górą Wisielców i dalej do suchego zbiornika retencyjnego za Bodzanowem.
Jak podkreślają autorzy, tylko takie rozwiązanie może skutecznie ograniczyć ryzyko zalania centrum miasta w przyszłości. Wstępne szacunki mówią o kosztach takiego zabezpieczenia rzędu 900 mln zł - powiedzieli pomysłodawcy w wywiadzie dla Nowin Nyskich.
- To bardzo poważne inwestycje, które wymagają fachowej oceny, czy są możliwe do zastosowania. Jedna z koncepcji zakłada budowę sztolni o średnicy siedmiu metrów. To byłoby coś na kształt metra dla wody powodziowej. Ale to też rozwiązanie bardzo kosztowne i czasochłonne, którego zaprojektowanie i budowa liczona jest w latach - opisuje prof. Zaleski, który był współautorem Projektu Ochrony Przeciwpowodziowej w Dorzeczu Odry i Wisły.
Rozmówca dodaje, że choć powstały już zespoły eksperckie powołane przez MSWiA, to oceny dla rozwiązań dopiero powstają. Do 10 sierpnia zespoły ekspertów powinny się wypowiedzieć w sprawie proponowanych pomysłów. - Ale nawet jeśli coś zostanie zaakceptowane, realizacja zajmie kilka lat - ocenia prof. Zaleski.
Czesi nie chcą podejmować decyzji przed wyborami
Według prof. Zaleskiego, rozmowy polskiego rządu z czeskimi partnerami napotykają na mur obojętności i politycznej kalkulacji. Wiceminister infrastruktury Przemysław Koperski dwukrotnie rozmawiał ze swoimi czeskimi odpowiednikami. - Ale oni żyją wyborami, które mają odbyć się we wrześniu. Nie ma klimatu do podejmowania zobowiązań i decyzji dotyczących okresu po wyborach - twierdzi nasz rozmówca.
Ekspert uważa, że konieczne są rozmowy międzyrządowe z udziałem Polski lub pomoc Unii Europejskiej w finansowaniu inwestycji przeciwpowodziowych po stronie czeskiej.
- Trzeba przekonać Czechów do działań, bo to oni kontrolują źródło problemu. My i tak bylibyśmy głównym beneficjentem, ale bez współpracy sytuacja w Głuchołazach się radykalnie nie zmieni - podsumowuje.
W Głuchołazach zjawiska pogodowe przestają być neutralne, stając się paliwem dla politycznych sporów. Ostatnie zalania, które zaskoczyły mieszkańców po intensywnych opadach deszczu, wywołały falę oskarżeń, choć burmistrz tłumaczył, że od rana śledził dane hydrologiczne napływające z Czech i reagował na bieżąco.
Każde większe zalanie staje się dziś pretekstem do komentarzy i wzajemnych pretensji - przykładem może być decyzja o zamknięciu mostu, która - choć wynikała z prowadzonych prac remontowych - szybko została przedstawiona jako kolejna katastrofa.
- To było politycznie wykorzystywane przez polityków z Warszawy. Wśród mieszkańców też narastają emocje, padają oskarżenia: "wina Tuska, niech ten rudy się weźmie do roboty" - mówi WP jeden z mieszkańców. Sam jednak największy żal kieruje do władz lokalnych: - Jestem mieszkańcem tego miasta od ponad 64 lat. Po powodzi zawsze mówiono, że pieniądze są, pieniądze są, a potem okazuje się, że jednak ich nie ma.
Jako przykład podaje ulicę Powstańców Śląskich, gdzie - mimo zapewnień o oczyszczonych studzienkach - woda w ostatnich dniach znów zalała drogę. - Zatkane studzienki, woda się leje. To jest górna część Głuchołaz. Cztery czy pięć studzienek jedna po drugiej zapchane. Tak to wygląda - podsumowuje z goryczą.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski