Kiedy elektryczne domino dotrze do Polski?
Każdego dnia kilkudziesięciu milionom Polaków grozi odcięcie prądu. - Gigantyczna awaria systemu energetycznego w Polsce to tylko kwestia czasu. Wyłączenie prądu w połowie kraju może się zdarzyć w każdej chwili - ostrzega prof. Andrzej Wiszniewski, jeden z największych w Polsce autorytetów w dziedzinie elektroenergetyki. "Powinniśmy się liczyć z możliwością utraty zasilania w części kraju" - enigmatycznie przyznali pracownicy Departamentu Usług Operatorskich Polskich Sieci Elektroenergetycznych w raporcie oceniającym zagrożenie awarią. Czy po mieszkańcach USA, Duńczykach, Szwedach, Włochach, a ostatnio Czechach, również i my pogrążymy się nagle w egipskich ciemnościach?
06.10.2003 07:24
Tonące w mroku ulice Ochoty, Mokotowa, Ursynowa i Woli, woda dowożona mieszkańcom beczkowozami, brak prądu w szpitalach, gdzie wstrzymano operacje, i na dworcach kolejowych - to bilans burzy, która 13 września 2000 r. przeszła nad Warszawą. Stołeczny system energetyczny błyskawicznie padł pod jej naporem. 2 września tego roku brak prądu na trzy godziny w centrum Łodzi doprowadził do paraliżu miasta. Kilkadziesiąt osób utknęło w windach, przestała działać sygnalizacja świetlna, sklepy i instytucje publiczne pogrążyły się w mroku. W ostatnich miesiącach dłuższe, kilkugodzinne przerwy w dostawie prądu zdarzyły się też w Radomiu, Rzeszowie i Toruniu. W całym kraju codziennie dochodzi przynajmniej do jednej poważnej awarii energetycznej, skazującej na ciemność dziesiątki tysięcy ludzi, nie mówiąc o setkach awarii w mniejszych miejscowościach.
To tylko przedsmak tego, co może się zdarzyć, gdy w 2004 r. zlikwidujemy system tzw. kontraktów długoterminowych na dostawy energii i rynek zostanie uwolniony. Każdy odbiorca będzie mógł wówczas kupować prąd tam, gdzie chce, czyli tam, gdzie jest najtaniej. Jeśli jednak zbyt wielu chętnych zamówi jednocześnie - dosłownie w ciągu dnia, a będą mieli taką możliwość - energię w tej samej elektrowni, nasze przestarzałe linie przesyłowe nie wytrzymają przeciążenia. Wtedy odmówi posłuszeństwa system energetyczny nie w mieście czy nawet województwie, ale w całej Polsce! Polskie Sieci Elektroenergetyczne, odpowiedzialne za przesyłanie energii, nie są na takie sytuacje w żaden sposób przygotowane, podobnie jak Ministerstwo Skarbu i Ministerstwo Gospodarki, pospołu formalnie odpowiedzialne za bezpieczeństwo energetyczne kraju. To, że nie mieliśmy do tej pory awarii na taką skalę jak w USA czy we Włoszech, należy przypisać niewiarygodnemu wręcz szczęściu.
Nieokiełznana moc, czyli noc
15 sierpnia dostaw prądu na ponad dobę zostało pozbawionych około 50 mln mieszkańców Ameryki Północnej, od Nowego Jorku po Detroit i Toronto w Kanadzie. 23 sierpnia na godzinę łączność z cywilizacją straciła stolica Finlandii, pięć dni później - 28 sierpnia - niemal na godzinę zamarło życie w Londynie, gdzie milion osób utknęło w metrze, a kolejnych kilkadziesiąt tysięcy w samochodach i pociągach. 25 września prąd wyłączono ponad 3 mln Szwedów i Duńczyków, a 28 września ponad 40 mln Włochów. Przywracanie dostaw energii w Italii trwało dwa dni. W ubiegłym tygodniu (2 października) przez godzinę bez elektryczności pozostawała znaczna część Pragi (z dzielnicą rządową włącznie). Skąd wzięła się ta lawina awarii?
Według prof. Wiszniewskiego, "zaciemnienia" w USA, Włoszech czy Skandynawii są rezultatem uwolnienia rynku energii przy jednoczesnym zaniechaniu powołania tzw. operatora systemu, który miałby nieograniczone kompetencje w sytuacjach kryzysowych. Prawa ekonomii i arytmetyki mówią w tym wypadku - nomen omen - wprost: energia "na wejściu" musi się równać energii "na wyjściu". Tak zwana moc wchodząca do systemu z elektrowni musi płynąć do odbiorów i nie ma możliwości, aby nawet przez chwilę "przechować" gdzieś prąd. Gdy następuje awaria linii przesyłowej bądź jej przeciążenie - na przykład dlatego, że większość odbiorców postanawia nagle kupić prąd od tej samej elektrowni - system musi odłączać pewne generatory lub miejsca poboru energii, by utrzymać równowagę. Jeżeli operacja nie jest zsynchronizowana, zaczynają się nagłe zmiany napięcia i częstotliwości, czyli tzw. kołysanie systemu, prowadzące do jego załamania. Podczas ostatniej awarii w USA wystarczyła 9-sekundowa destabilizacja, by odciąć sto elektrowni!
Czekając na zaćmienie Rzeczypospolitej
Polska sieć przesyłowa energii elektrycznej jest w znacznie gorszym stanie technicznym niż amerykańska, szwedzka czy włoska. We Włoszech zabrakło nagle 10-15 proc. mocy i tylu użytkowników należało na godzinę lub kilka godzin pozbawić prądu, by ocalić dostawy dla reszty kraju. Z podjęciem decyzji zwlekano zbyt długo. U nas może być znacznie gorzej - Polskie Sieci Elektroenergetyczne w ogóle nie są przygotowane na taki czarny scenariusz. Nie ponoszą praktycznie żadnej odpowiedzialności ani za zaniedbania w tworzeniu systemów awaryjnych, ani - wobec klientów - za przerwy w dostawach energii. Zgodnie z rozporządzeniem ministra gospodarki z 21 października 1998 r. użytkownicy mogą się domagać odszkodowania, jeśli nie mieli prądu... co najmniej przez dwa dni. Krajowa Dyspozycja Mocy, tzw. operator systemu, czyli instytucja odpowiedzialna za bezpieczeństwo energetyczne kraju (jest częścią PSE, czyli kontroluje swego pracodawcę!), nie ma de facto uprawnień pozwalających na kontrolowanie całego systemu
energetycznego Polski, który przypomina tzw. wieczną prowizorkę.
Kiedy w przyszłym roku zacznie się u nas gra na wolnym rynku, zwiększony transport energii na niektórych odcinkach będzie powodował ogromne przeciążenia linii i - w konsekwencji - awarie na skalę nie mniejszą niż w USA czy we Włoszech. - Katastrofą byłaby już kilkudniowa przerwa w dostawach prądu do Warszawy w środku mroźnej zimy - mówi prof. Zbigniew Szczerba z Wydziału Elektrotechniki i Automatyki Politechniki Gdańskiej. Wystarczy, że na trasie pokonywanej przez zakupioną przez odbiorców energię przestanie spełniać swe funkcje jedna linia - akurat najwyższego napięcia - aby zapoczątkowany został efekt koszmarnego domina. W Polsce do takich "wąskich gardeł" należą głównie tzw. linie wyprowadzające z elektrowni, jak choćby w Turowie i Bełchatowie. Co by się stało, gdyby w ciemnościach pogrążyła się cała Polska?
Najdroższy prąd świata
Nie dość, że siedzimy na tykającej bombie zegarowej, to płacimy za prąd trzy razy tyle co Norwegowie i dwa razy tyle co Amerykanie, a to wszystko przy cztery razy mniejszych zarobkach! Przeciętna czteroosobowa rodzina Kowalskich wydaje na energię tysiąc złotych rocznie. Połowa rachunku to haracz pobierany przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne, finansujące w ten sposób przerost zatrudnienia w sektorze energetycznym (około 60 tys. osób), koszty węgla o 15 proc. większe niż na rynkach światowych (chroniony cłami rynek) oraz zawyżone ceny transportu (monopol PKP)
. Wśród 30 krajów należących do OECD Polacy - obok Węgrów - płacą, według siły nabywczej waluty, najwyższe rachunki.
Jeszcze bardziej drenowane są kasy polskich przedsiębiorców, którzy kupują najdroższy prąd na świecie! Między innymi dlatego średnia rentowność polskich firm wynosi mniej niż procent. - Jeżeli mielibyśmy płacić za energię tyle, ile kosztuje ona na świecie, według siły nabywczej naszego pieniądza, gwałtownie wzrosłoby jej zużycie i energii zaczęłoby brakować - twierdzi Wiesław Wójcik, wiceprezes Urzędu Regulacji Energetyki. - Stosujemy normy światowe, a to kosztuje - dodaje. Jego zdaniem, gospodarstwa domowe czekają stopniowe podwyżki "wraz ze wzrostem zamożności ludności", bo dziś prywatnych odbiorców subsydiują pośrednio zakłady przemysłowe. To jednak zaciemnianie problemu. Prawda jest inna - przedsiębiorcy nie płacą za spełnianie światowych norm, lecz za nieliczenie się z realiami rynkowymi zarządów państwowych firm energetycznych, kopalni i kolei.
Jan Piński
Współpraca: Aleksander Piński, Krzysztof Trębski