Każde wojskowe lotnisko ma procedury na wypadek katastrofy
Każde lotnisko wojskowe ma określone procedury działania w sytuacji katastrofy; o tym czy i jakie cywilne służby ratownicze są potrzebne decyduje dowódca akcji - powiedział zastępca dyrektora ds. ratownictwa medycznego Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Robert Gałązkowski.
24.01.2008 | aktual.: 24.01.2008 12:57
W środę wieczorem w pobliżu lotniska w Mirosławcu (Zachodniopomorskie) rozbił się wojskowy samolot transportowy CASA C-295M. W katastrofie zginęło 20 osób - 16 pasażerów (wysokich rangą oficerów)
i czterech członków załogi.
Tuż po tragedii w mediach pojawiły się informacje o trudnościach w działaniu na linii służb cywilnych i wojskowych. Dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie Roman Pałka zapowiedział nawet, że w czwartek złoży na ręce wojewody zachodniopomorskiego oficjalne pismo w tej sprawie.
Pytany o to Gałązkowski podkreślił w czwartek, że nie można zapominać o tym, iż Polska jest w NATO i obowiązują ją natowskie procedury.
Każde lotnisko wojskowe ma własne procedury na wypadek katastrofy - zarówno w obszarze pasa startowego, jak i poza pasem czy poza lotniskiem. Na terenie każdego lotniska wojskowego są służby ratownicze, które zabezpieczają każde lądowanie samolotu. Są to zarówno wojskowa straż pożarna jak i wojskowe karetki i naziemna grupa poszukiwawczo-ratownicza - wyjaśnił.
Służby te przygotowują się na różne scenariusze. Nawet ci, którzy nie są medykami, mają przeszkolenie ratownicze pozwalające na działanie w czasie takiej katastrofy - dodał Gałązkowski. Podkreślił, że to dowódca akcji decyduje czy i jakie dodatkowe cywilne służby są potrzebne.
W momencie gdy doszło do tej tragedii na miejscu pojawiła się zarówno wojskowa straż pożarna, jak i wojskowa służba poszukiwawczo-ratownicza. Na miejscu były dwie karetki wojskowe na wysokim zawieszeniu, co umożliwiało im swobodne poruszanie się po lesie - mówił Gałązkowski. Jestem przekonany, że gdyby istniała konieczność użycia zewnętrznych sił, dowódca akcji podjąłby taką decyzję - podkreślił.
Przypomniał też, że na miejsce skierowano dziewięć cywilnych karetek pogotowia. Ze względu na zagrożenie - po rozbiciu się samolotu wybuchł pożar; jak i kwestie techniczne (niskie zawieszenie) - nie mogły one jednak dojechać w samo miejsce katastrofy.
Należało prowadzić akcję w ten sposób, że jeśli ktoś by rzeczywiście przeżył, karetki wojskowe ewakuowałby go ze strefy zagrożenia i przekazały w bezpiecznym miejscu służbom cywilnym - zaznaczył Gałązkowski.
Dodał, że dopuszczenie w miejsce katastrofy dodatkowych, nieprzygotowanych osób mogłoby doprowadzić m.in. do zatarcia śladów potrzebnych do wyjaśnienia przyczyn tragedii.