HistoriaKatownia w cieniu kokosowych palm - więzienie Tuol Sleng w Phnom Penh

Katownia w cieniu kokosowych palm - więzienie Tuol Sleng w Phnom Penh

Czerwoni Khmerzy w ciągu czterech lat rządów zabili ok. 21 proc. ludności swojego kraju. Ludzie ginęli nawet za samo posiadanie okularów. Wielu z nich zakatowano w okrutny sposób. Jednym ze sprawców ludobójstwa był Kaing Khek Iev, znany pod pseudonimem Duch - psychopatyczny matematyk, który urządził katownię w szkole średniej. W zachowanych dokumentach znajdują się precyzyjne zapisy nieludzkich eksperymentów, przeprowadzanych na więźniach: "17-letnia dziewczyna. Zatłuczona na śmierć, wrzucona do wody od 7.55 wieczorem, o 9.20 rano jej ciało zaczęło wypływać na powierzchnię, wypłynęła o 11 przed południem".

Katownia w cieniu kokosowych palm - więzienie Tuol Sleng w Phnom Penh
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Adam Carr

16.01.2014 15:55

Poipet, miasto Khmerów na granicy Tajlandii z Kambodżą. Zakurzona droga pełna dziur. Miejscowy autobus pokonuje stukilometrową odległość stąd do Siem Reap w ciągu pięciu godzin. Okolica wygląda jak jedno wielkie pole ryżowe. Gdzieniegdzie wioski z drewnianymi domami na palach. Wokół nich brudnozielone palmy kokosowe i bananowce. Poprzez ryk silnika przebija się głośny koncert cykad i świerszczy, nasilający się wraz ze zbliżającym się zmierzchem. Na postojach zaniedbane dzieci sprzedają za dolara widokówki. Potomkowie tych, którzy przeżyli ludobójstwo krwawego reżimu Czerwonych Khmerów i "Brata Nr 1" - Pol Pota. Ma się jednak nieodparte wrażenie, że widmo Demokratycznej Kampuczy wciąż krąży nad tą krainą.

Dramat rozpoczął się niespodziewanie w czasie obchodów khmerskiego nowego roku. W świetle relacji świadków, mieszkańcy Phnom Penh w nocy z 15 na 16 kwietnia 1975 r. oddawali się beztroskiej rozrywce. 16 kwietnia nocnym niebem na południe od stolicy wstrząsnęły potężne wybuchy rakiet, ognia artyleryjskiego i granatników M-79. O 7.30 rankiem następnego dnia, odziały rządowe, po wyniszczających walkach na przedpolach Phnom Penh, otrzymały rozkaz poddania się do godziny 9.00. Wkrótce na ulicach miasta pojawili się żołnierze Czerwonych Khmerów. Wielu z nich miało zaledwie po kilkanaście lat. Na nogach sandały ze zużytych opon, na ramieniu karabiny AK-47.

Zdobywcy natychmiast przystąpili do akcji wysiedlenia mieszkańców stolicy pod pretekstem zagrożenia amerykańskim bombardowaniem. 2,5 mln. mieszkańców, w tym dzieci, kobiety, ranni i chorzy z opróżnionych szpitali wylegli na drogi wyjazdowe z Phnom Penh, aby znaleźć nowe miejsce "tymczasowego" zamieszkania na wsi. Podobny scenariusz powtórzył się w innych miastach: Battambang, Siem Reap, Kampong Thom... Rozpoczął się kambodżański "Rok Zero". Wydarzenia nowego roku 1975 r. były w rzeczywistości zwieńczeniem całej serii dramatycznych wydarzeń, które umożliwiły komunistycznej klice Pol Pota objęcie władzy w Kambodży.

Państwo khmerskie miało bogatą historię obfitującą w dni chwały. Pierwsze królestwo - Furan, powstało tutaj już w I wieku n.e. Na jego kulturę, religię i życie codzienne, wielki wpływ wywarła cywilizacja hinduska. Około VI w. miejsce lokalnej potęgi zajęło nowe państwo, Czenla, dawny wasal Funanu. Czenla była w zasadzie luźną federacją, co zmieniło się wraz z dojściem do władzy króla Dżajawarmana II w 802 roku, który ogłosił się wcieleniem indyjskiego bóstwa Wisznu. Jego następcy przenieśli stolicę kraju do Angkoru. Do dzisiaj ukryte w dżungli w pobliżu Siem Reap ruiny świątyń miasta królewskiego świadczą o okresie, kiedy miejscowi władcy stanowili największą potęgę Azji Południowo-Wschodniej. Szczyt swoich wpływów przeżył Angkor za panowania Dżajawarnana VII na przełomie XII i XIII stulecia. Potem nastąpił czas degradacji: złupienia miasta przez Syjamczyków w XV w. i wreszcie przejęcia kontroli kolonialnej przez Francję w drugiej poł. XIX w.

Krótkowzroczna polityka USA

Niezależność powróciła w 1953 r., a wraz z nią destabilizacja polityczna. W wyniku zamachu stanu w 1970 r. władzę z rąk księcia Norodoma Sihanouka przjął gen. Lon Nola, protegowany administracji amerykańskiej. Zamieszanie wewnętrzne splotło się z burzliwymi wydarzeniami u wschodniego sąsiada - Wietnamu, gdzie trwała na dobre interwencja wojsk USA. Partyzanci Viet Minhu, rażeni z ziemi i z powietrza przez amerykańskie oddziały, często przekraczali granicę z Kambodżą. W odpowiedzi prezydent Richard Nixon rozkazał naloty dywanowe amerykańskich B-52 na pogranicze khmerskie. Dla swoich celów starał się wykorzystać zaistniałą sytuację Lon Nol, spodziewając się wykrwawienia miejscowych komunistów, coraz bardziej aktywnych Czerwonych Khmerów. Jak sądzi Ben Kiernan, autor monografii o reżimie Pol Pota, ta decyzja zaważyła w największym stopniu na dalszych losach Kambodży. Ofiary pośród niewinnych Khmerów budziły nienawiść zarówno wobec Amerykanów, jak i reżimu Lon Nola. Komuniści zaś potrafili narastającym gniewem
umiejętnie pokierować i wykorzystać dramat dla celów propagandowych. Jednocześnie skutecznie ukrywali swoje rzeczywiste zamiary równie dobrze, jak tożsamość głównych przywódców.

"Rok Zero" rozpoczął prawdziwą gehennę mieszkańców Kambodży, którą przerwała dopiero interwencja Wietnamu w 1979 r. Lata rządów Pol Pota kosztowały życie ponad 1,5 mln. ludzi, czyli 21 proc. populacji z 1975 r. (wg obliczeń B. Kiernana). Ludzi zagłodzonych na "polach śmierci", zastrzelonych za to, że byli oficerami armii Lon Nola, nauczycielami, "sabotażystami", krewnymi "zdrajców ojczyzny", Wietnamczykami, Czamami, Chińczykami, przedsiębiorcami, bądź po prostu nosili okulary. Czerwoni Khmerzy zakazali religii, wycofali z obiegu pieniądze, nakazali zbiorowe posiłki, ujednolicili stroje, zabronili kultywowania nawet tak niewinnych tradycji, jak śpiewnie dawnych piosenek.

Pracownik muzeum Tuol Sleng usuwa z ekspozycji

Pracownik muzeum Tuol Sleng usuwa z ekspozycji "mapę czasze", która znajdowała się tam do 2002 roku fot. AFP

Rewolucja pożerała również własne dzieci. Wielu z nich zamęczonych zostało w złej sławy więzieniu Tuol Sleng ("Zatrute Wzgórze") w Phnom Penh, zwanym również jako S-21. Była to główna katownia zarządzana przez Santebal (Odział Specjalny) - służbę bezpieczeństwa Czerwonych Khmerów podlegającą Son Senowi. W 1975 roku, po zwycięstwie rewolucji w Phnom Penh, w murach prowizorycznego więzienia przetrzymywano 154 więźniów. W styczniu następnego roku S-21 znalazło swoją nową siedzibę na południowych przedmieściach stolicy (Takhmau). Tamtejszy budynek okazał się jednak niewystarczający i już w czerwcu tego roku przeniesiono więzienie do byłej szkoły średniej niedaleko centrum miasta. Bezpieka mogła czuć się usatysfakcjonowana nową lokalizacją. Liczba strażników szybko osiągnęła liczbę 111, rekrutowała się głownie młodych ludzi, często niepiśmiennych wieśniaków. 82 spośród nich mieściło się w przedziale wiekowym od 17 do 21 lat. Królestwo sadystycznego geniusza

Osobą, której powierzono nadzór nad Tuol Sleng, był drobnej budowy Kaing Khek Iev, lepiej znany pod swoim rewolucyjnym pseudonimem Duch. Ten były nauczyciel, wybuchowy, niecierpliwy i agresywny sadysta, w młodości wybitny talent matematyczny, był więziony w latach 1967 - 1970 jako przywódca antyrządowych zamieszek. Protegowany Son Sena, od 1971 roku faktycznie kierował działalnością Santebal i był jednym z ostatnich wyższych rangą przywódców Czerwonych Khmerów, którzy opuścili zaatakowaną przez Wietnamczyków stolicę. Do ostatnich chwil niszczył z matematyczną precyzją gromadzoną dokumentację ludobójstwa i doglądał kaźni ostatnich ofiar S-21, zanim zniknął z miasta. Fotografie ostatnich ofiar Tuol Sleng, zrobionych przez Wietnamskiego fotografa po opanowaniu miasta, wiszą na pożółkłych i odrapanych ścianach cel przesłuchań, gdzie znaleziono ofiary zmasakrowane i przykute do metalowych prycz. Na sumieniu Ducha spoczywa śmierć około 20 tys. więźniów - przesłuchiwanych mężczyzn, kobiet i dzieci, dręczonych i
zakatowanych w Tuol Slen, bądź na oddalonych kilkanaście kilometrów od placówki polach śmierci.

Królestwo Ducha rozpościerało się za wysokim szkolnym płotem, zza którego wyglądają dzisiaj egzotyczne palmy. Metalowy drut pod elektrycznym napięciem odstraszał od prób ucieczek. Dawne budynki szkolne zgrupowane zostały wokół obszernego dziedzińca, niegdyś miejsca zabaw młodzieży szkolnej. Dobudówki służyły jako siedziba administracji, miejsce przesłuchań i tortur. Wszystkie dawne klasy szkolne zostały przekształcone w cele więzienne - murowane bądź drewniane. Klaustrofobiczne i ciemne na parterze - 0,8/2 metry każda. Nieliczne otwory okienne były zakratowane. Dodatkowe zabezpieczenie stanowiły druty kolczaste osłaniające werandę. Ochronę bardziej przed podejmowaniem próby samobójczej niż beznadziejnej ucieczki. Na wyższych piętrach były i większe pomieszczenia - 8/6 metrów. Pierwsze piętro zarezerwowano dla kobiet.

Do królestwa Ducha trafiali głównie przedstawiciele partyjnych kadr podejrzani o sabotaż, zdradę czy też rewizjonizm. Wraz z nimi, więziono często całe rodziny - bliskich i dalszych krewnych, uważanych za współwinnych. Cały proces ludobójstwa był z matematyczną dokładnością dokumentowany przez Ducha. Więźniom robiono fotografie, przechowywano wymuszone torturami autobiografie, w których przyznawali się do współpracy z KGB, CIA, Wietnamem... Ogromna część tej dokumentacji przetrwała, stanowiąc wstrząsający dokument zbrodni i ukazując ogrom ludzkiej tragedii.

Kaing Khek Iev, znany pod pseudonimem "Towarzysz Duch" fot. AFP/Mark Remissa

Personel Tuol Sleng posiadał wiele sposobów na złamanie charakterów więźniów. Poniżenia, strach i ból łamały nawet najtwardszych. Średnio przebywali tutaj od dwóch do czterech miesięcy. Ważniejsi dłużej - nawet do siedmiu miesięcy. Oskarżeni przykuci byli łańcuchami do murów bądź betonowych podłóg. Ci w grupowych celach, za nogi do krótkich kawałków metalu (ok. jeden metr na cztery osoby), bądź długich, sześciometrowych, przewidzianych na 20 do 30 osób. Więźniowie przykuci byli po obu stronach dybów, tak aby zwróceni byli do siebie głowami. Oskarżeni spali w samej bieliźnie na gołym podłożu. Potrzeby fizjologiczne załatwiano do żelaznych bądź plastykowych wiader. Wymagało to pozwolenia ze strony personelu, podobnie jak tak drobne czynności, jak zmiana pozycji podczas snu. Niesubordynacja karana była ciężkim pobiciem. Kąpiel odbywała się w grupowych celach. Na krótko przez okna wlewano bieżącą wodę, raz na 2 lub 3 dni, czasami rzadziej. W tych warunkach więźniowie cierpieli chronicznie na choroby skóry.
Wyspecjalizowanej służby medycznej zaś Tuol Sleng nie zatrudniał.

Najbardziej traumatycznym przeżyciem były tortury. Tymi zajmowała się oddzielna jednostka personelu składająca się z około 50 ludzi. Celem było wymuszenie przyznania się do imputowanych oskarżonym win i spisanie stosownej autobiografii, potwierdzającej działania wrogie rewolucji. Wymagano ponadto nazwisk współuczestników, zazwyczaj z kręgu znajomych, przyjaciół i rodziny. Wśród dziesięciu reguł obowiązujących przesłuchiwanych była i taka, która zakazywała płaczu podczas zadawania elektrycznych wstrząsów. Do wymuszenia stosownych zeznań stosowano szeroko tortury wodne, szarpanie ciała rozgrzanymi metalowymi szczypcami, a także gryzące gady. Te ostatnie przetrzymywano w metalowych pojemnikach, jakie do dzisiaj zobaczyć można w celach Tuol Sleng. Niewielki notes z pięcioma zapisanymi stronami znaleziony w pobliżu więzienia, świadczy o jedenastu makabrycznych eksperymentach na ludziach: żywych i martwych. Na jednej ze stron zapisano: "1. 17-letnia dziewczyna. Zatłuczona na śmierć, wrzucona do wody od 7.55
wieczorem, o 9.20 rano jej ciało zaczęło wypływać na powierzchnię, wypłynęła o 11 przed południem. 2. 17-letnia dziewczyna. Zatłuczona na śmierć, wrzucona do wody, jak poprzednia, ale jej ciało wypłynęło na powierzchnię o 1.17 w południe"...

Dokumentacja zbrodni popełnionych w murach Tuol Sleng przytłacza swymi rozmiarami. Duch nie zdążył zniszczyć, mimo że bardzo się starał, ponad stu tysięcy stron dowodów swojej działalności. Jego działalność przez ponad 30 lat została osądzona. Przed sądem nigdy nie stanął również Pol Pot, który zmarł w ukryciu w 1988 r., jak i wielu anonimowych Khmerów zamieszanych w masowe ludobójstwo. Więzienie Tuol Sleng odwiedzają dzisiaj tysiące turystów z całego świata. Wszyscy wpatrują się w fotografie osób, którzy musieli być pewni swojej śmierci. Znanych jest bowiem zaledwie kilka nazwisk osób, które przeżyły tę straszliwą katownię. Widzą przed sobą twarze zapłakane, przerażone, szeroko otwarte oczy, ponure spojrzenia, gdzieniegdzie nawet uśmiechy, które świadczą być może o pogardzie śmierci, a może o niedojrzałości tych, którzy mieli spojrzeć jej w oczy. * Marcin Sawicki*

Materiał nadesłany do redakcji serwisu "Historia" WP.PL przez Internautę.

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiaKambodżaPol Pot
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)