Katalonia ogłosi niepodległość? Oto, co może stać się później
We wtorkowe popołudnie premier Katalonii Carles Puigdemont stanie przed szansą na zrobienie tego, o co walczył przez całe swoje polityczne życie: ogłosić niepodległość regionu. Ale jeśli to zrobi, ściągnie na siebie i na region katastrofę.
09.10.2017 | aktual.: 09.10.2017 16:14
- Carles Puigdemont ma niepodległość w swojej duszy. To część tego, kim jest - w ten sposób katalońskiego lidera opisał w telewizji CNN jego przyjaciel Jami Matamala. We wtorek o 18 zadecyduje, czy niepodległość regionu będzie też częścią rzeczywistości. To właśnie wtedy ma wygłosić przemówienie - i jeśli wierzyć jego zapowiedziom - ogłosić secesję.
Co stanie się potem? Niewiadomych jest wiele, ale pewne jest jedno: rząd w Madrycie nie pozostawi tego aktu bez odpowiedzi.
- Państwo hiszpańskie zostanie zmuszone zareagować uruchamiając słynny art. 155 konstytucji, mówiący o użyciu przez władze centralne stosownych środków, by samodzielnie przywrócić porządek konstytucyjny - powiedział WP Ignasi Guardans, były eurodeputowany partii Convergencia i Unió, ugrupowania, z którego wywodzi się Puigdemont. - Co stanie się potem, zobaczymy, bo to jest przycisk nuklearny. To jest w gruncie rzeczy demolowanie domu, by ugasić pożar. Tego się obawiam, bo potem wszystko jest możliwe - dodał.
Madryt nie odpuści
Co oznacza wciśnięcie "przycisku nuklearnego"? To zawieszenie autonomii regionu. Formalnie rząd w Madrycie przejmie pełną władzę nad regionem. Będzie mógł nie tylko usunąć premiera, ale i nominować jego tymczasowego następcę, wyznaczyć, jak długo będzie sprawował swoją funkcję oraz ustalić datę nowych wyborów w Katalonii. Jak przewidują eksperci, może to również oznaczać areszt dla samego Puigdemonta i innych przedstawicieli władz regionu.
- Trudno będzie tego uniknąć. To oczywiście przy założeniu, że katalońscy nacjonaliści się nie cofną. Ale nic nie wskazuje na to, by mieli to zrobić - powiedział WP Francisco de Borja Lasheras, ekspert Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych w Madrycie.
Taki radykalny krok może jednak sprawić, że sceny przemocy z referendum mogą okazać się tylko przygrywką do tego, co będzie się dziać po wkroczeniu sił porządkowych do siedziby katalońskiego rządu.
- Tutaj wszyscy są przygotowani na to, że Madryt nie odpuści. Nikt nie oczekuje, że będzie gładko. Ale dla wielu Katalończyków, Hiszpania już się tu skończyła - powiedział Kamil Zaskórski, Polak mieszkający w Barcelonie.
Czarne scenariusze
Sytuacji nie łagodzą władze w Madrycie, które posuwają się bardzo daleko by zniechęcić katalońskie władze do ogłoszenia niepodległości. Rzecznik rządzącej Partii Ludowej Pablo Casado w poniedziałek powiedział, że jeśli Puigdemont ogłosi niepodległość, może skończyć jak Lluis Companys, przedwojenny premier Katalonii. Nie wiadomo do końca, czy miał na myśli 30-letni wyrok, jaki Companys dostał za proklamowanie autonomii w 1934 roku, czy jego rozstrzelanie przez reżim Franco sześć lat później.
Chaos i potencjał do niepokojów jest tym większy, że nie wiadomo jak w tej sytuacji zachowa się katalońska policja, przede wszystkim tzw. Mossos. Podczas niedzielnego referendum, formacja wbrew rozkazom nie zapobiegła głosowaniu, biernie się jemu przyglądając. W niektórych miejscach doszło nawet do spięć między funkcjonariuszami. Teraz problem się tylko nasili, bo pogłoski mówią o głębokich podziałach wewnątrz katalońskich służb.
- Wszystko może się zdarzyć. Ja ze swojej strony spodziewam się wielkich zamieszek z dużym prawdopodobieństwem strzelanin między lojalistami z Mossos oraz innych służb i separatystami - mówi WP były oficer hiszpańskich służb bezpieczeństwa. - Słyszałem o bardzo napiętych rozmowach na posterunkach Mossos. Ludzie spodziewają się, że jeśli wybuchnie przemoc, to lojalni Mossos zajmą posterunki, a separatyści sięgną po broń - dodaje.
Wysoka cena niepodległości
Ale niebezpieczeństwo rozlewu krwi to niejedyne ryzyko związane z jednostronnym ogłoszeniem niepodległości. Secesja może okazać się dla Katalonii - najbogatszego regionu Hiszpanii - bardzo kosztowna. Już teraz 15 z największych firm zapowiedziało przeniesienie swoich siedzib z Katalonii. Wśród tych, które mogą opuścić region są m.in. wielkie banki CaixaBank i Sabadell. Ten drugi już ogłosił przeniesienie się do Alicante w regionie Walencji. Ale za nimi mogą pójśc tacy giganci jak Seat, czy największa w Hiszpanii sieć supermarketów Mercadona. Tymczasem w piątek hiszpański rząd wydał rozporządzenie, które ma dodatkowo ułatwić przenoszenie siedzib firm z regionu.
Ale władze mogą pójść jeszcze dalej, by uczynić secesję jeszcze boleśniejszą dla katalońskiej gospodarki. Alvaro Nadal, minister gospodarki w rządzie Mariano Rajoya, zasugerował, że Katalonia - która pod względem zapotrzebowania na energię elektryczną jest w dużej mierze uzależniona od reszty kraju - może zostać odłączona od prądu.
- Wszystko może przestać działać od momentu ogłoszenia niepodległości - powiedział telewizji Bloomberg Nadal - Będzie problem w sektorze energetycznym, w telekomunikacji i oczywiście w sektorze finansowym - groził.
Co zrobi Puigdemont
Właśnie dlatego, mimo deklaracji katalońskiego premiera, wcale nie jest pewne, że we wtorek rzeczywiście ogłosi on secesję Katalonii. Według pogłosek, Puigdemont planuje jedynie symboliczny gest uznający referendum niepodległościowe, lecz powstrzyma się przed deklaracją niepodległości.
Taki krok, mimo że prawdopodobnie uratuje region od katastrofy, może nie uratować jego kariery politycznej. Postulat secesji to jedyny element spajający rządzącą koalicję, która łączy ugrupowania prawicowe z ultralewicowymi. W rezultacie, koniec końców efekt może być taki sam: rozwiązanie parlamentu, nowe wybory i porażka separatystów.