Kataklizm nawiedził Polskę - czy się powtórzy?
Zdaniem klimatologów, ubiegłoroczna powódź mogła być spowodowana erupcją wulkanu Eyjafjallajokull. Czy kilkudniowa aktywność odległego wulkanu Grimsvotn, jaką obserwowaliśmy niedawno na Islandii, może doprowadzić do powtórzenia się ubiegłorocznego scenariusza i wystąpienia powodzi w Polsce?
Przymrozki w sierpniu oraz burze śnieżne i jeziora zamarzające w czerwcu, a w konsekwencji klęski głodu w Europie i Ameryce Północnej - taki efekt wywołał jeden wybuch odległego wulkanu. Czy również teraz jesteśmy narażeni na tak drastyczną i niespodziewaną zmianę klimatu?
- Najbardziej stałą cechą klimatu jest jego zmienność. Dlatego notowaliśmy okresy w których temperatura globalna obniżała się, a teraz jesteśmy świadkami jej wzrostu. Wybuchy wulkanów należy zaliczyć do naturalnych czynników modyfikujących warunki klimatyczne. Jednak tylko wyjątkowo gwałtowne erupcje wulkaniczne, związane z wyrzuceniem do atmosfery ogromnych ilości materiału wulkanicznego w postaci pyłów i gazów wulkanicznych, przekładały się w sposób wymierny na krótkookresowe zmiany klimatu. Tak było w przypadku wybuchu wulkanu Tambora w 1815, Krakatau w 1883 roku, czy też Pinatubo na Filipinach w 1991. W dwóch pierwszych przykładach szacowana energia erupcji była ponad 100 razy większa od energii bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. Dla przykładu po wybuchu wulkanu Tambora, rok 1816 przeszedł do historii jako “rok bez lata” - mówi dr Marek Błaś z Zakładu Klimatologii i Ochrony Atmosfery Uniwersytetu Wrocławskiego.
Wulkaniczna zima i letni śnieg
Według przytaczanych przez historyków relacji świadków "roku bez lata", w 1816 roku w Europie wylały wszystkie największe rzeki, a na Węgrzech i we Włoszech spadł brązowy i czerwony śnieg (mógł być to efekt zmieszania opadów z popiołem wulkanicznym). Wiosenne i letnie mrozy spowodowały klęski głodu, które stały się przyczyną zamieszek Europie i migracji na zachód w Ameryce Północnej. Przyczyną tych zjawisk był wybuch wulkanu w Indonezji.
Nawet stosunkowo niewielka erupcja wulkanu może spowodować klęski żywiołowe, również w Polsce. Zdaniem części klimatologów, stało się tak w ubiegłym roku. Przyczyną powodzi w naszym kraju mógł być wybuch wulkanu Eyjafjallajokull.
Opinię klimatologów na temat przebiegu zjawiska przytacza dr Mirosław Sobik z Zakładu Klimatologii i Ochrony Atmosfery Uniwersytetu Wrocławskiego. - Wybuch wulkanu Eyjafjallajokull mógł zwiększyć liczbę jąder kondensacji obecnych w atmosferze, które są potrzebne do tego, aby para wodna zmieniła się w kropelki wody w chmurze. Zgodnie z tym poglądem, emisja pyłu wulkanicznego miałaby przyczynić się do tego, że podaż jąder kondensacji w atmosferze byłaby na tyle duża, że do kondensacji pary wodnej dochodziłoby szczególnie w obszarze objętym tym pyłem. To opinia dosyć powszechna wśród klimatologów, ale należy ją uznać za naukową spekulację, z którą osobiście nie do końca się zgadzam. W atmosferze występuje wystarczająca podaż jąder kondensacji pochodzących z innych źródeł, aby procesy opadotwórcze mogły zachodzić. Wulkan mógł wywołać opady, które doprowadziły do powodzi, w mojej opinii stało się to jednak w inny sposób - twierdzi dr Mirosław Sobik.
Tak zaczyna się powódź
Jak wyjaśnia dr Sobik, do powodzi w Polsce dochodzi najczęściej, po tym, jak nad zachodnią częścią morza Śródziemnego formuje się ośrodek niżu atmosferycznego. - Niż pogłębia się wędrując na północny-wschód i na północ, okrąża Alpy od wschodu i wędruje dalej, na obszar pogranicza Polski, Czech i Słowacji. Najintensywniejsze opady są zawsze w górach dlatego, że tam dochodzi do dodatkowego spiętrzania masy powietrznej i większej kondensacji pary wodnej. Tak było właśnie w ubiegłym roku - wyjaśnia dr Sobik.
Występujące naturalnie zjawisko, tym razem mogło powstać przez erupcję islandzkiego wulkanu. - Spowodowane wybuchem wulkanu Eyjafjallajokull przebudowanie układu ciśnienia nad Atlantykiem wywołało odmienną niż zazwyczaj cyrkulację atmosferyczną, która zwiększyła prawdopodobieństwo zderzenia dwóch kontrastowych mas powietrznych - arktycznej i zwrotnikowej znad morza Śródziemnego. To w konsekwencji doprowadziło do powstania głębokiego niżu przynoszącego duże opady w Polsce - wyjaśnia dr Sobik. Konsekwencją opadów jest bardzo szybkie wzbieranie małych górskich rzek, które błyskawicznie zalewają najbliższe tereny. Następnie fala powodziowa przemieszcza się największymi rzekami, powodując powodzie w kolejnych regionach. Drugą falę można było przewidzieć?
Swoją hipotezę na temat przyczyn opadów deszczu, które doprowadziły do powodzi, dr Sobik przedstawił, gdy przez polskie rzeki przechodziła pierwsza fala powodziowa. 25 maja 2010 roku, około 10 dni przed pojawieniem się drugiej fali powodziowej, ostrzegał o jej nadejściu w e-mailu do pracownika Centrum Zarządzania Kryzysowego: "wulkan dalej pluje pyłem i istnieje znacznie podwyższone prawdopodobieństwo, że ponownie dojdzie do rozbudowy podobnej struktury w polu barycznym, skutkującej intensywną cyklogenezą, co w konsekwencji podnosi prawdopodobieństwo wystąpienia kolejnej powodzi gdzieś w środkowej Europie jeszcze podczas tego lata. Moim zdaniem możemy się liczyć z zagrożeniem nawet dziesięciokrotnie bardziej prawdopodobnym niż w "zwykłych" latach. A przecież w optimum lata opady będą bardziej intensywne" - pisał dr Sobik.
Otrzymana odpowiednio wcześnie informacja o nadchodzących opadach deszczu, które doprowadzą do powodzi, może pomóc najbardziej zagrożonym terenom przygotować się odpowiednio wcześnie. - Przy stosowanych obecnie modelach pogodowych, można przewidzieć wystąpienie opadów podobnych do ubiegłorocznych, które spowodowały powódź, z wyprzedzeniem 4-5 dni. Wtedy wiadomo już, że wystąpią bardzo duże opady, które będą skutkowały powodzią, nie wiadomo jeszcze jednak, jaka będzie skala powodzi - wyjaśnia dr Sobik.
Ten wulkan nie spowoduje powodzi
Jak informowały islandzkie służby meteorologiczne, pióropusz pyłu nad wulkanem Grimsvotn zniknął 25 maja. Zaledwie kilka dni stosunkowo niewielkiej aktywności, to za mało aby wpłynąć na ziemski klimat. Groźnie wyglądający wulkan nie powinien spowodować żadnego kataklizmu. Na samej Islandii jest jednak 130 wulkanów, w historii odnotowano wybuchy 18 z nich.
- Mniej gwałtowne erupcje, np. Grimsvotn na Islandii, które zdarzają się prawie co roku w różnych częściach świata, mają zasięg lokalny i nie powodują obserwowanych wahań globalnej temperatury. Ilość materiału wyrzuconego przez wulkan Grimsvotn w czasie obserwowanej przez nas krótkiej i średnio intensywnej erupcji była w sumie niewielka i był to przede wszystkim materiał o grubszej frakcji, który opadał w bliskim sąsiedztwie krateru. Poza tym wulkan Grimsvotn jest częściowo przykryty przez lodowiec. W związku z aktywnością wulkaniczną, część lodowca ulegała nadtopieniu, odparowywała i następnie kondensowała w postaci obłoków chmur towarzyszących chmurze materiału wulkanicznego. To powiększało optycznie skalę erupcji. Wybuchowi wulkanu Grimsvotn towarzyszyła dosyć dynamiczna cyrkulacja atmosferyczna, dzięki której chmura pyłu dość szybko została przetransportowana, przede wszystkim nad północną część Europy. W czasie, kiedy notowano obecność pyłu wulkanicznego w przestrzeni powietrznej nad Szkocją, porywy
wiatru notowane w Wielkiej Brytanii przekraczały 100 km/h - wyjaśnia dr Marek Błaś.
Erupcja Grimsvotn nie powinna mieć konsekwencji również dla Polski, nie należy spodziewać się powodzi spowodowanej erupcją wulkanu. - W tym roku zjawisko to nie powinno się powtórzyć. Cząstki stałe emitowane do atmosfery przez przez Grimsvotn były znacznie większe niż podczas ubiegłorocznej erupcji Eyjafjallajokull i opadały po minutach lub godzinach, podczas gdy niewielkie cząstki, takie jak z Eyjafjallajokull, w przypadku braku opadów, mogą unosić się w atmosferze miesiącami lub latami - uspokaja dr Sobik.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska