Kat zza krat
W słupskim areszcie znęcano się nad
więźniami - twierdzi miejscowa prokuratura. Do sądu wpłynął już
akt oskarżenia przeciwko jednemu z dowódców zmiany. Prokurator
zarzuca młodszemu chorążemu Markowi M., że w sierpniu ubiegłego
roku po wieczornym apelu pobił osadzonego w areszcie śledczym
Roberta G. - pisze "Głos Pomorza".
22.05.2004 | aktual.: 22.05.2004 07:16
Aresztowany rzucił kilka niewybrednych słów pod adresem funkcjonariusza. Strażnik uderzył go parę razy w twarz, kopał w tułów i nogi. Po zajściu Marek M. miał powiedzieć, że nie może patrzeć na zakrwawiony ryj osadzonego i że wsadzi mu go pod kran. Wówczas drugi ze strażników przyniósł Robertowi G. ręcznik. Poszkodowany miał obrażenia na całym ciele i podbite oczy - podaje dziennik.
Z redakcją gazety skontaktował się mężczyzna, który przebywał w Areszcie Śledczym w Słupsku. Z jego relacji wynika, że często dochodziło do znęcania się nad osadzonymi. Więźniowie nazywają Marka M. "cielakiem" lub "katem aresztu". "Ten dowódca zmiany zachowuje się w areszcie jak jego pan i władca" - pisze w liście do redakcji "Głosu Pomorza" jeden z osadzonych. "Często bił, kopał i poniżał osadzonych, pełniąc obowiązki dowódcy zmiany. To co wyczyniał może potwierdzić wiele osób, które przebywały w areszcie". Mężczyzna z imienia i nazwiska wymienia w liście świadków znęcania się nad skazanymi - informuje gazeta.
Sprawę pobicia osadzonego w sierpniu ubiegłego roku badała także dyrekcja Aresztu Śledczego. Jednak ani postępowanie wyjaśniające, ani dyscyplinarne nie wykazały winy funkcjonariusza. "Nasi funkcjonariusze mają prawo do użycia środków przymusu bezpośredniego i w tym przypadku te środki zostały użyte" - wyjaśnia major Janusz Damrat, zastępca dyrektora Aresztu Śledczego w Słupsku. "Całe zdarzenie zostało dokładnie opisane w naszej dokumentacji. Sprawę badał również lekarz. Nie będę komentował rozbieżności między wyjaśnieniami prokuratury i naszymi". Zdaniem Damrata w słupskim areszcie nigdy nie dochodziło do bicia i poniżania osadzonych. "Nie ma takiego problemu" - zapewnia zastępca dyrektora. "Tymczasowo aresztowani i skazani nie zgłaszali nam żadnych skarg. To jednostkowy przypadek" - dodaje - pisze "Głos Pomorza".
Gdy Markowi M. prokuratura postawiła zarzuty, został zawieszony w czynnościach. Teraz pobiera połowę pensji. Ponadto w czasie zawieszenia nie może awansować. Jeśli sąd uniewinni strażnika, dostanie on wynagrodzenie, którego nie otrzymywał przez ten czas. Natomiast jeśli zostanie skazany prawomocnym wyrokiem, będzie dyscyplinarnie zwolniony ze służby. Funkcjonariuszowi grozi kara trzech lat więzienia - podaje dziennik.(PAP)