Karolina Korwin-Piotrowska: Bezbarwny jak influencer
Nie ma ich w akcjach społecznych. Nie ma na Paradzie Równości. Co więc robią polscy influencerzy? Gromadzą prezenty od sponsorów. Im bardziej neutralny influencer, tym jest ich więcej. Prezentów.
Co oznacza słowo "influencer"? Nota bene słowo ohydne, brzmiące jak wizja ze snu pijanego językoznawcy... Influencer to osoba wpływowa, która wpływa na decyzję innych, głównie przez to, że ma silną relację ze swoimi odbiorcami, którzy silnie się z nim utożsamiają, głównie w mediach społecznościowych. Na whitepress.pl czytam wręcz, że: "Zamiennie możemy określać taką osobę również przywódcą bądź liderem opinii". Czyli jest to ktoś, kto ma realny wpływ na otaczająca nas rzeczywistość. Ktoś, przynajmniej teoretycznie, ważny. Dawniej mówiono na takich "autorytety".
Bez kołaczy nie ma pracy
Jesienią zeszłego roku opowiadano mi o tym, jak to wysłano do wielu influencerów propozycje udziału w pewnej kampanii społecznej. Jak wiadomo, w takich kampaniach bierze się udział za darmo. Czyli nie ma prezentów od sponsorów. W odpowiedzi połowa wysłała swoje cenniki reklamowe i wyceny poszczególnych postów w mediach społecznościowych. Połowa nawet nie odpowiedziała. Oby to było tylko dlatego, że zrozumienie kilku zdań złożonych przerasta ich możliwości. Oby.
Niedawno słyszałam historię o pewnym influencerze (oficjalnie zaangażowanym w walkę o prawa zwierząt, choć jego psem, z którym ładnie wygląda czasami na zdjęciach, opiekuje się albo jego manager, albo asystent), który w odpowiedzi na propozycję zaangażowania w pewną akcję związaną z prawami zwierząt wysłał komunikat, że za post reklamowy na Facebooku bierze 5 tysięcy złotych. W przypadku większych zleceń, cena jest do negocjacji.
Pogarda bez śniadaniówki
Moja znajoma chciała zrobić akcję społeczną związana z prawami kobiet. Napisała do większości polskich młodych, tak zwanych influencerek. Większość nawet nie odpowiedziała, jedna wysłała cennik, inna zaś zapytała, czy będzie w tym telewizja, bo jeśli tak, to ona chętnie do telewizji pójdzie. To znamienne. Influencerzy bowiem, szczególnie z sieci, oficjalnie telewizją gardzą, mówią, że to medium dla starców, ale, co potwierdzą wszyscy pracujący w telewizjach śniadaniowych albo castingach do programów telewizyjnych, zrobią wiele, gotowi są na wszystko, byleby jednak, mimo oficjalnie głoszonej pogardy, w okienku się pokazać. Wtedy akcja mogłaby dotyczyć nawet uwolnienia kosmitów albo praw dla marchewki. Wtedy też chętnie przyjdą i coś tam opowiedzą, ale przede wszystkim pokażą się na szklanym ekranie.
Zasięgi wzrosną, lajków przybędzie, prezentów będzie więcej, bo jak wiadomo nigdy nie jest ich za mało. Będzie z czym nagrywać unboxing (otwieranie prezentów – przyp. red.) na Snapie. Owszem, są wyjątki. W czarny protest zaangażowana była min. Jessica Mercedes, Macademian Girl, Chujowa Pani Domu czy Maffashion, których realnego wpływu na swoich fanów nie sposób nie docenić, a ich wpisy zrobiły kolosalną karierę w sieci i nie tylko. To był chyba jedyny moment w ostatnich miesiącach, kiedy wpływowe postacie ze świata sieci zaangażowały się w ogólnopolską akcję społeczną. Kiedy oficjalnie stanęły po jakiejś ze stron coraz bardziej wyraźnego ideologicznego sporu o prawa człowieka w Polsce. Poza tym... No, właśnie.
"Reklamodawcom to się nie spodoba"
Teraz, po paradzie równości, zrobiło się ostro, nie tylko w sieci. Bowiem parada to w naszych, coraz bardziej nietolerancyjnych i ksenofobicznych czasach, w których słowo "wojna" odmieniane jest przypadki od rana do wieczora, nie tylko jest poparciem dla odmiennej orientacji, ale praw człowieka w ogóle i równości w ogóle, bez względu na to, kto z kim i w jakiej konfiguracji sypia. Byłam na samej paradzie krótko - kto jest alergikiem, ten wie, o czym mówię - ale przyglądałam się, kto ze znanych osób, także z sieci, zdecydował się poprzeć tę inicjatywę. Sprawdziłam potem dokładnie media społecznościowe owych "znanych, lubianych i wpływowych". I co? Ano słabo. Ano literalna dupa. Była Ostaszewska, był Piróg, jeszcze kilka osób... mało.
Na sprawę zwrócił uwagę min. bloger Piotr Grabarczyk, który był na całej paradzie i zamieścił w sieci emocjonalny, acz prawdziwy do bólu wpis. I tam pada bardzo istotne dla całości zdanie: "Jak słyszę, z jakich powodów niektórzy blogerzy, influencerzy, instacelebryci odpuścili paradę ("reklamodawcom się to nie spodoba"), to mam tylko jedna myśl: pierdolcie się, lajkami nie kupicie szacunku. Wolałbym chyba usłyszeć, że po prostu się wam nie chciało, bo do lenistwa prawo ma każdy. Do ignorancji - tylko głupcy".
Otóż to - influencer tańczy tak, jak mu zagra sponsor dający buty za darmo, krem za pięć zeta, koszulkę do zrobienia foci na Insta, sok, garnek albo rabat. Stan konta ma się zgadzać. I zgadza się. To nie są żadne osoby wpływowe, chyba że mają wpływ na sprzedaż kolejnych fetyszów z kościoła materializmu, chorobowych zakupów i kolejnych torebek Chanel. W większości, co jest smutną konstatacją, są to żywe słupy reklamowe, pozbawione własnych poglądów na cokolwiek, wyprane z jakiegokolwiek zaangażowania w cokolwiek, poza emocjami związanymi ze stylówką na event albo wydarciem kolejnego barteru od kolejnego sponsora...
Są prezenty, kasa się zgadza
Własne poglądy? A co to takiego? Najlepiej w nic się nie mieszać, chyba że, jak napisałam na początku, za kasę. To mój cennik. Za tyle i tyle będę ekologiem, za tyle pokocham małe ładne pieski, a za tyle będę walczył o prawa kobiet, ciemnoskórych, rudych, łysych albo gejów. Moje zaangażowanie w akcję X kosztuje tyle i tyle, możemy negocjować rabacik. Proste? Jak konstrukcja cepa. Im bardziej bezbarwny influencer, im mniej zaangażowany w jakąkolwiek sprawę wychodzącą poza promocję kremu na hemoroidy, szamponu na łupież, dezodorantu albo super diety, tym lepiej. Lajki same sobie lecą, jest po prostu cudnie. Sponsorzy też stoją w kolejce, bo nieważne, czy obiekt przewidziany do reklamowania myśli, czy ma poglądy - ważne że ma lajki, szery i zasięgi, bo tylko i wyłącznie to się liczy. Mózg? Wyobraźnia? Zaangażowanie? Co to jest? Kasa się zgadza, są prezenty i można nagrywać miłe dla oka otwieranie kolejnej paczki. Sumienie i mózg kosztują tyle co ów krem, szampon, buty albo gacie w promocji od sponsora. Taka jest prawda.
A szacunek? Co to takiego? Owi lansowani przez internet, władcy sieci, influencerzy, jak zwał tak zwał, nie wiedzą jednak jeszcze jednej rzeczy. Że owego szacunku za podarki od sponsora nie kupisz. Że ich, gwiazd wpływowych na snapie, data przydatności do spożycia też się kiedyś skończy. Że nic nie jest dane na zawsze. Ani sponsor, ani pudełko z prezentami ani tym bardziej buty Gucci. Kiedyś dupsko zaboli, bo fani nauczeni, że liczy się przecież jedynie atrakcyjne opakowanie, pójdą sobie precz, do kolejnego influencera, który będzie miał fajniejsze i bardziej kretyńskie snapy, konkursy za free, a unboxing to zrobi taki, że gacie wszystkim spadną, o szczęce nawet nie wspomnę.
Tego owym "wpływowym" influencerom życzę. Żeby ich zabolało. Ale do tego chyba jednak nie wystarczy być jedynie influencerem. Może do zrozumienia tej prostej prawdy trzeba jednak być swojsko i staromodnie brzmiącym autorytetem? Który pudełek z prezentami przed kamerą nie rozpakowuje, selfie w nowej bluzie nie robi, ani nie goli publicznie nóg?
Karolina Korwin-Piotrowska dla WP Opinie