Kara przed wyrokiem

Polskie tymczasowe aresztowanie zaczyna się jak w amerykańskim
thrillerze – wyprowadzeniem podejrzanego w kajdankach na oczach tłumu. Gdy tylko zgasną reflektory, film robi się polski – „nic się nie dzieje”. Czasem trzy miesiące, czasem siedem, a czasem sześć lat.

Jacek Stirmer, dyrektor w Polskich Liniach Kolejowych, jeden z 63 aresztowanych w aferze związanej z przetargiem na remont stacji kolejowej w Buku, zapamiętał kawalkadę aut, które transportowały osobno każdego z podejrzanych. Konwojenci już w drodze do sądu wiedzieli, kto do jakiego aresztu trafi.Funkcjonariusz CBŚ, który skuł o 7.20 rano w grudniu dwa lata temu Adama Tyrałę, biznesmena spod Częstochowy, doradził jego żonie Gizeli, żeby zapakowała szczoteczkę, bo to tylko na 48 godzin. Adam Tyrała i jego dwaj bracia podejrzani o wyprodukowanie pięciu kilogramów amfetaminy przesiedzieli dziesięć miesięcy. Grzegorz Czajka i Wojtek Sadkowski, barmani z brzeskiego baru Grot zatrzymani za ciężkie pobicie taksówkarza z Opola i kradzież auta, w drodze do sądu myśleli, że to pomyłka. Czajka czekał na okrzyk: „Jesteś w ukrytej kamerze”. Oprzytomniał, gdy w areszcie dostał koc, zrobiono mu zdjęcia i pobrano odciski palców.

– Aresztowanie to szok – potwierdza profesor Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, do której wielu aresztowanych zwraca się o pomoc. – Zabierają ci rzeczy osobiste i pakują do celi, często z jakimiś oprychami. Nie wiesz, czy rano obudzisz się żywy. Jacek Stirmer przesiedział 2,5 miesiąca z podejrzanym o zabicie brata sierpem. Jeszcze gorzej trafili Paweł i Piotr Ogrodnik, aresztowani w 2002, a po ponad roku aresztu oczyszczeni z zarzutu napadu na policjanta i postrzelenia go. Pawła, który nie chciał grypsować, współlokatorzy przypalali za karę grzałką, bili i kopali. Do celi Mariusza H., psychiatry aresztowanego w grudniu zeszłego roku pod zarzutem prowadzenia fałszywych kartotek gangsterom z „ostrołęckiej ośmiornicy”, trafiają najróżniejsze czubki. – Chyba na terapię – przypuszcza jego adwokat Jędrzej Tracz.

Morfina zamiast aspiryny

– Wiemy, jak strasznym przeżyciem może być areszt, dlatego stosujemy go w ostateczności. O wiele częściej zastępują go łagodniejsze środki: dozór policji, poręczenie majątkowe czy społeczne – przekonuje mnie prokurator Tomasz Tadla z katowickiej prokuratury okręgowej.Statystyki pokazują, że się myli. Tylko w pierwszym półroczu 2005 roku nadzór policji zastosowano 15 tysięcy razy, poręczeń majątkowych było trzy razy mniej, a społecznych zaledwie 63. W tym samym czasie prokuratorzy 20 tysięcy razy wnioskowali do sądu o areszt. W ponad 90% przypadków otrzymali zgodę – aresztowano 18,5 tysiąca osób. Pod koniec czerwca tego roku w aresztach przebywało prawie 14 tysięcy ludzi. – Areszt to silny lek, to morfina, a polskie sądy od lat szafują nim jak aspiryną – ocenia profesor Hołda. Prokuratorzy i sędziowie bronią się przed tym zarzutem. – Areszt się stosuje, gdy dowody są naprawdę mocne, a ponadto zachodzi obawa, że podejrzany na wolności będzie niszczyć dowody, zastraszać świadków lub ucieknie – wylicza sędzia
Jarema Sawiński, członek Krajowej Rady Sądownictwa i wiceprezes poznańskiego sądu okręgowego. – Nawet gdy zachodzi ta obawa, sądy często nam odmawiają – dodaje prokurator Tadla, któremu sąd w 2002 roku nie dał zgody na aresztowanie Józefa Jędrucha, szefa konsorcjum Colloseum, podejrzewanego o wyłudzenie prawie 350 milionów złotych ze spółek Skarbu Państwa. Jego poszukiwania i ekstradycja z Izraela trwały dwa lata. – Zły nie jest przepis, ale jego nadużywanie – broni aresztu profesor Stanisław Waltoś, karnista z Uniwersytetu Jagiellońskiego i współautor kodeksu karnego. – Ale od czasów Colloseum sędziowie wolą przymknąć dziesięciu niewinnych, niż pozwolić uciec jednemu winnemu i narazić się na lincz mediów. Wydają zgodę na areszt mechanicznie, często w błahych przypadkach.Tak do aresztu trafił za sfałszowanie legitymacji dwudziestoletni Radosław Falisz, a małżonkowie Andrzej i Joanna S. – za zakłócanie okrzykami mszy w krakowskim kościele franciszkanów.

Do 1997 roku decyzja o aresztowaniu zależała od prokuratora, teraz na jego wniosek podejmuje ją sąd. – Podział kompetencji sprawił, że ani sąd, ani prokuratura nie czują się odpowiedzialni. W razie wpadki jedni spychają winę na drugich – tłumaczy Waltoś.Na dodatek w 2001 roku ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński zaczął mierzyć jakość pracy prokuratur liczbą aresztowanych. Kaczyński odszedł, zasada została. – Podobno minister Ziobro ją zaostrzył. Zachęca do wnioskowania o areszt i jego przedłużanie do czasu rozprawy i wyroku – mówi jeden z mecenasów. Żaden z prokuratorów nie chce potwierdzić tej informacji. Na pytanie, czy wytyczne ministra Kaczyńskiego są stosowane lub czy uległy zaostrzeniu, nie odpowiada też ministerstwo.

Odrażający też ma prawa

A szkoda. Bo nie tylko zbyt częste stosowanie aresztu, ale też jego wielokrotne, często bezpodstawne przedłużanie są bolączką polskiego wymiaru sprawiedliwości. Rekordzista Marek Z. – w zeszłym roku uniewinniony z zarzutu współudziału w zabójstwie Ukraińca Siergieja G. – w areszcie przebywał osiem lat. – Przypadków, w których areszt trwa powyżej dwóch lat, mamy obecnie 805 – to zaledwie kilka procent aresztowanych – mówi Luiza Sałapa, rzeczniczka Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Ale kolejne trzy tysiące osób siedzi ponad rok. – Często bez jakichkolwiek zarzutów, to kara bez wyroku – ocenia profesor Hołda. Podobnie uważa Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, który od lat wskazuje, że Polska (obok Turcji i Rumunii), przewlekając areszt, łamie prawa człowieka. Państwo przegrało przed Trybunałem przez ostatnie sześć lat 37 spraw wytoczonych przez polskich aresztowanych. – W większości przegranych spraw areszt trwał ponad dwa lata, a w czterech przypadkach przekroczył sześć – wyjaśnia Adam
Bodnar, prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Liczba przegranych spraw rośnie: w 2005 było ich dziewięć, do połowy sierpnia 2006 – 13. Co ciekawe, większość skarżących to nie niewinnie aresztowani, ale faktyczni sprawcy przestępstw. – Trybunał w Strasburgu pokazuje, że nawet najbardziej odrażający przestępca ma prawo do szybkiego procesu i wyroku – mówi Bodnar.

Posiedzi, to zmięknie

Kodeks zakłada, że areszt nie powinien trwać dłużej niż trzy miesiące. Ten czas ma wystarczyć prokuratorowi na zabezpieczenie dowodów, przesłuchanie świadków. – Ale areszt, zamiast mobilizować, spowalnia pracę prokuratora. Podejrzany siedzi, więc nie trzeba się spieszyć – mówi profesor Hołda. – Po trzech miesiącach świadkowie wciąż nie są przesłuchani, a prokurator wnioskuje o przedłużenie aresztu. Jacka Turczyńskiego, byłego szefa Poczty Polskiej, który trafił do aresztu w marcu 2002 roku pod zarzutem przyjęcia 20 tysięcy złotych łapówki, przez trzy miesiące prokuratura nawet nie przesłuchała, za to prokuratorzy prowadzący zmieniali się jak rękawiczki – doliczył się sześciu. Zniszczono także dowód, który mógł oczyścić go z zarzutów – nagranie z telefonu komórkowego, na którym dwóch mężczyzn rozmawia o propozycji korupcyjnej, ale bez udziału Turczyńskiego. Rok później prokurator generalny Karol Napierski przyzna, że była to niedopuszczalna wpadka policji. Jacka Stirmera prokurator wezwała po półtora miesiąca
odsiadki. – Pokazała mi jakieś świstki, jeden to był skład podejrzanej komisji przetargowej. Powiedziałem, że nie ma mnie na tej liście, a ona na to: „Ach, rzeczywiście”. Mąż Gizeli Tyrały i jego bracia z prokuratorem widzieli się dwa razy – raz, gdy po aresztowaniu poinformował ich, że stworzyli grupę przestępczą, i drugi, gdy skonfrontował ich ze świadkiem koronnym. Adwokat psychiatry Mariusza H. Jędrzej Tracz mówi, że ostatnie czynności wobec jego klienta przeprowadzono w lutym. – Od tego czasu cisza, dalej nie mam dostępu do akt, nawet nie wiem, jakie dowody ma prokurator.

Dostępu do akt przez cały proces nie dostał też obrońca aresztowanego w 1998 roku pilota wojskowego Mirosława Hermaszewskiego, syna kosmonauty. O pomoc bandytom, którzy w 1995 zrabowali z jednostki na warszawskim Bemowie 75 pistoletów i amunicję, oskarżono go na podstawie zeznań „świadków incognito”. Prawo zezwalało wtedy na utajnienie nie tylko ich nazwisk, ale i treści zeznań. – To praktycznie wykluczało możliwość obrony. Uwzględnił to dopiero Sąd Najwyższy, który skasował wyrok pięciu lat więzienia dla mojego klienta i pozwolił mu opuścić areszt po półtora roku – opowiada obrońca Radosław Baszuk. Decyzja o przedłużeniu aresztu zapada często nawet wtedy, gdy okazuje się, że dowody, które były podstawą aresztowania, wcale nie są takie mocne. – Działa zasada, że jak facet posiedzi, to zmięknie i sam się przyzna – uważa mecenas Marek Sawczuk, obrońca barmana Grzegorza Czajki. O aresztowaniu barmanów zdecydowały zeznania świadka. – Prokuratury nie interesowało, że w dniu kradzieży taksówki Wojtek świętował ze
znajomymi urodziny, a Grześ stał za kasą w barze – żali się obrońca. W trakcie procesu dowiedziono, że świadek, który rozpoznał barmanów, ma zaburzenia psychiczne, ale ostatecznie sąd uniewinnił podejrzanych dopiero po siedmiu miesiącach aresztu, gdy okazało się, że krew pobrana ze skradzionej taksówki nie jest krwią Czajki. Policyjny laborant dwa miesiące wcześniej, zamiast wpisać „krew nie wykazuje zgodności”, napisał „wykazuje”. Również prokuratora prowadzącego sprawę męża Gizeli Tyrały nie interesowało, że Adam w czasie „produkcji” narkotyków jeździł z córką na konkursy taneczne. Gizela opowiada, że liczyły się tylko zeznania byłego gangstera Macieja G., świadka koronnego, który, jak się później okazało, wsypał wielu lokalnych biznesmenów, by ich potem szantażować.

Harówka Sprawiedliwych

Pomyłki prokuratorzy tłumaczą przeciążeniem pracą. – Są sprawy, w których jest kilkuset świadków, a prokurator ma na głowie nie jedną, ale kilkanaście spraw naraz – tłumaczy Tadla. – Sprawy aresztowanych mają pierwszeństwo i ta reguła jest nagminnie łamana – ripostuje profesor Waltoś.Z mitem o przeciążeniu polskiego wymiaru sprawiedliwości polemizuje doktor Beata Gruszczyńska, współautorka przygotowanego pod auspicjami Rady Europy raportu „Wymiar sprawiedliwości w Europie”, który pokazuje, że dysponujemy armią dziewięciu tysięcy sędziów i 5,5 tysiąca prokuratorów. Więcej jest tylko w Niemczech (ponad 20 tysięcy tych pierwszych i 6 tysięcy drugich). Także obciążenie sprawami jest niezbyt duże – na prokuratora przypada zaledwie 297 spraw rocznie, podczas gdy w Niemczech ponad dwa, a we Francji dziesięć razy więcej. Polski sędzia musi rozpatrzyć średnio 1800 spraw, podczas, gdy jego kolega z Anglii ponad 3000. W czym więc tkwi problem? Gruszczyńska uważa, że nie w liczebności kadry, ale jej efektywności. –
Naszym sędziom i prokuratorom brakuje wykwalifikowanego personelu, komputerów. – Prokuratorzy, którzy sami muszą numerować akta, czy sędziowie pilnujący, żeby protokolantka wszystko zanotowała, to nasza codzienność – przyznaje Sawiński. W Polsce na sędziego przypada 2,5 pracownika administracji, w Hiszpanii 9. – I u nas dominują sekretarki, tam asystenci sędziego – absolwenci prawa. Tacy ludzie dopiero się pojawili w niektórych polskich sądach i tam szybkość rozpatrywania spraw wzrosła – opowiada Sawiński.

Nowe Życie po areszcie

W jakim kierunku powinny iść zmiany, pokazuje ostatni wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który uznał za niekonstytucyjną jedną z przesłanek umożliwiających przedłużenie aresztu do ponad dwóch lat. - Stwierdzono, że „inne istotne przeszkody, których usunięcie było niemożliwe”, to sformułowanie nieprecyzyjne i nadużywane, które narusza prawo do wolności – objaśnia Zbigniew Hołda. Trybunał zauważył, że inne przesłanki – takie jak oczekiwanie na spóźnioną opinię biegłego czy obserwację psychiatryczną – to wina złej organizacji wymiaru sprawiedliwości, a nie aresztowanego. Skrytykował też zbyt pochopne stosowanie aresztu zamiast kaucji czy dozoru. Helsińska Fundacja Praw Człowieka proponuje wprowadzenie maksymalnego okresu aresztu. Limit taki obowiązuje na przykład w Portugalii i na Węgrzech, gdzie tymczasowe aresztowanie wygasa automatycznie, jeśli osiągnie łączny okres trzech lat. Mobilizująco na polski wymiar sprawiedliwości zaczynają wpływać rosnące koszty jego błędów i opieszałości. Wprawdzie kary nałożone
dotąd przez Europejski Trybunał Praw Człowieka kosztowały budżet tylko 380 tysięcy złotych, ale kwoty odszkodowań wywalczonych przed polskimi sądami wyniosły w 2004 roku już prawie cztery miliony złotych. Choć statystycznie za miesiąc niesłusznego aresztu przyznaje się około 1,5 tysiąca złotych, padają już i kwoty rzędu kilkuset tysięcy. Rekordowe 273 tysiące za 26 miesięcy aresztu przyznał w marcu tego roku warszawski sąd 29-letniemu Dariuszowi oskarżonemu w 1999 roku o napad na dwa tiry. Odszkodowania, jak podkreślają byli aresztanci, nie zwrócą utraconej pracy, nie skleją rozbitej rodziny, nie zmażą w oczach sąsiadów piętna podejrzanego. Czasem jednak, jak w przypadku Hermaszewskiego, pomagają zacząć nowe życie. – Gdy wróciłem do jednostki, okazało się, że mnie zdegradowano. Przywrócili mi stopień, ale nie pozwalali latać, wreszcie zwolnili – opowiada. Docinki znosiła jego córka. – Jeszcze rok po moim uniewinnieniu jej koleżanki w szkole mówiły: „Twój ojciec nie przyjdzie na wywiadówkę, bo siedzi”. Żona
nie mogła mnie znieść. Rozstaliśmy się. 100 tysięcy odszkodowania wystarczyło na ucieczkę z Warszawy i gospodarstwo agroturystyczne na Sądecczyźnie. – Dziś myślę, czy dopiszą turyści i czy starczy pieniędzy, by dokupić parę koni.

Jacek Turczyński, były szef Poczty Polskiej, dzięki staraniom adwokata wyszedł na wolność za kaucją po pięciu miesiącach aresztu. Zajął się prywatnym biznesem i czeka na wyznaczenie daty rozprawy. Na czekaniu mija mu już czwarty rok.Mąż Gizeli Tyrały i jego dwaj bracia czekają tak od listopada, gdy wyszli za kaucją. Zabrano im paszporty, co trzy dni meldują się policji. Mówią, że wykańcza ich życie w ciągłym zawieszeniu, w strachu, że znów po nich przyjdą i zakują w kajdanki. To gorsze niż wyrok.

Agnieszka Jędrzejczak, współpraca Paweł Czartoryski

karasądwięzienie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)