"Kanibal z Rotenburga" ponownie przed sądem
Armin Meiwes, 44-letni informatyk z Rotenburga
w Hesji skazany na osiem i pół roku więzienia za zabicie i
zjedzenie mężczyzny poznanego za pośrednictwem Internetu, stanął ponownie przed sądem.
12.01.2006 15:15
Niemiecki Sąd Najwyższy (BGH) unieważnił wyrok wydany dwa lata temu przez sąd krajowy w Kassel i nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. BGH polecił sędziom we Frankfurcie nad Menem ponowne zbadanie wszystkich okoliczności zbrodni, które mogą wskazywać na to, iż czyn Meiwesa był zabójstwem kwalifikowanym, a nie zabójstwem zwykłym. Zabójstwo kwalifikowane (po niemiecku Mord) karane jest wyłącznie dożywotnim więzieniem, a za zabójstwo zwykłe (Totschlag) sankcja taka grozi tylko w "szczególnie ciężkich przypadkach".
Adwokat oskarżonego Joachim Bremer powiedział w pierwszym wystąpieniu, że jego klient zabił swoją ofiarę na jej wyraźne życzenie, dlatego nie może być mowy o zabójstwie kwalifikowanym.
Okrzyczany przez media "Kanibalem z Rotenburga" Meiwes poznał swoją ofiarę, inżyniera Bernda B. z Berlina, za pośrednictwem internetu. Zaprosił go do swego położonego na odludziu domu na peryferiach Rotenburga. Wieczorem 9 marca 2001 r. Meiwes odciął będącemu pod wpływem alkoholu i lekarstw mężczyźnie członka, a kilka godzin później poderżnął mu gardło. Przebieg zbrodni nagrał na kasetę wideo. Ciało zabitego poćwiartował i częściowo zjadł.
Sąd w Kassel zakwalifikował czyn "kanibala" jako zwykłe, nie kwalifikowane zabójstwo. Sędziowie uznali, że zabicie i zjedzenie zwłok było "częścią porozumienia" między sprawcą zbrodni a ofiarą. "Dla obu stron druga osoba była instrumentem do spełnienia własnych dążeń" - stwierdzono w uzasadnieniu. Sam oskarżony twierdził podczas procesu, że wyrządził swej ofierze przysługę.
Agencja dpa podała, że Meiwes wykazywał pierwszego dnia rozprawy, podobnie jak w czasie poprzedniego procesu, gotowość do współpracy z sądem. Zapowiedział, że złoży wyczerpujące wyjaśnienia. Na sali sądowej pojawił się w nienagannym stroju - garniturze, koszuli i krawacie. Gdy zdjęto mu kajdanki, zaczął dowcipkować ze swoimi obrońcami.
Jacek Lepiarz