Kandydaci SLD płacą za miejsca na listach wyborczych
Kandydaci SLD na radnych szeroko uśmiechają się z plakatów wyborczych. Ale to może być śmiech przez łzy. Powód? Pierwsze miejsce na liście do łódzkiej Rady Miejskiej kosztowało tam aż 10 tys. zł. Połowę kwoty zabiera Dariusz Joński, kandydat na prezydenta Łodzi, połowę kandydat na radnego może wykorzystać na własną kampanię.
22.10.2010 | aktual.: 03.11.2010 12:03
Jak ustaliła gazeta, wykosztowali się też startujący z kolejnych miejsc. Dwójka kosztowała w Sojuszu 6 tys. zł, trójka 4 tys. zł, kolejne miejsca - 500 zł. Podział tak jak za pierwsze miejsce, z wyjątkiem tych, którzy płacą najmniej.
Łatwo policzyć, że szef Sojuszu w Łódzkiem od ludzi z list w ośmiu okręgach dostanie na swą kampanię 90 tys. zł. Do tego część kampanii sponsoruje mu centrala partii z subwencji partyjnej. Są też dobrowolne wpłaty osób fizycznych - maksymalnie 32 tys. zł. Ale kandydaci SLD też mieli z czego wydawać, przynajmniej niektórzy. Małgorzata Niewiadomska- Cudak, która otwiera jedną z list Sojuszu, we wrześniu miała na koncie 154 tys. zł oszczędności.
W SLD nie wszyscy uznają system opłat za sprawiedliwy. - Można się wykrwawić, by kampania była skuteczna - mówi jeden z polityków SLD. - Ale ostatnie miejsce na liście, które też się wyróżnia, powinno być droższe niż 500 zł, bo te osoby mają większe szanse niż czwórki czy nawet trójki.
Ile na kampanię wyborczą można wydać według ordynacji? W miastach na prawach powiatu kwota bazowa to 3 tys. zł. Mnoży się ją przez liczbę mandatów do wzięcia w okręgu (w Łodzi pięć okręgów jest pięciomandatowych, a trzy sześciomandatowe) i dzieli przez liczbę kandydatów na liście, czyli zazwyczaj 10. Wychodzi kwota 1,5 tys. zł, tyle że komitety przeliczają je statystycznie. Musi się zgadzać suma wydana na listę, a nie na jednego radnego, dlatego Sojusz mieści się w limitach. Tyle że system pokazuje, iż partia nie chce, by do rady weszli kandydaci z tylnych miejsc.
Inaczej jest w PO. Tam każdy z kandydatów otrzymał limity wydatków. Ich wysokość zależy od miejsca na liście. Każdy płaci za siebie bez zrzutki na kandydata na prezydenta, choć oczywiście pieniądze musi wpłacić do komitetu wyborczego, bo to on rozlicza się z PKW.
- O ile dobrze pamiętam jedynka może wydać na kampanię 2,7 tys. zł, dwójka 1,9 tys. zł, trójka chyba 900 zł - mówi Bartosz Domaszewicz z PO w Łodzi. Większe możliwości daje start do sejmiku z list PO. Jedynki w Łodzi mogą wydać 6 tys. zł, a większym okręgu nawet 8 tys.
A w PiS? Szef okręgu Jarosław Jagiełło twierdzi, że tego jeszcze nie ustalono. On sam zaznacza, że będzie rekomendował pomysł, by kandydaci wpłacali do komitetu tyle samo, niezależnie od miejsca na listach.
- Myślę, że kandydaci do rady będą mogli wydać na kampanię po 1,5 tys. zł, kandydaci do sejmiku 2,5 tys. zł - mówi Jagiełło. Za przekroczenie limitu grozi kara finansowa, ale takie przekroczenia formalnie w kampaniach się nie zdarzają. Formalnie. Bo gdyby któryś z kandydatów przekroczył limit, wystarczy, że znajdzie innego, który go nie wykorzystał i pożyczy niedobór. Różnicę oddaje się w gotówce. Poseł Jagiełło przyznał, że sam kiedyś udzielił w ten sposób dwustuzłotowej pożyczki.
Polecamy w internetowym wydaniu: www.lodz.naszemiasto.pl