Kampania tylko dla bogatych

Wybory są jak Formuła 1. Trzeba mieć pieniądze, żeby wygrać kolejne pieniądze. I coraz trudniej wejść do ścisłej czołówki.

Kampania tylko dla bogatych

11.10.2007 | aktual.: 16.10.2007 15:40

Przy takich rekinach jak PO czy PiS nie jesteśmy nawet płotką – mówi Anna Rudnicka, pełnomocnik finansowy i członkini Partii Kobiet. To jedna z najmłodszych polskich formacji politycznych założona niecały rok temu przez pisarkę Manuelę Gretkowską. 200 tysięcy złotych, które PK spodziewa się dostać na kampanię od sympatyczek, wystarczyłoby na pięć 30‑sekundowych spotów po głównym wydaniu „Wiadomości” TVP.

Dlatego partia chce raczej przyciągać media skandalizującymi projektami, na przykład plakatem wyborczym z nagimi działaczkami PK. – Pokazały go gazety od Kalifornii po Katar – chwali się Manuela Gretkowska. Tyle że poparcie dla Partii Kobiet z 11 procent przed wakacjami spadło ostatnio do trzech.

Działająca od 2003 roku Polska Partia Pracy uzbierała od kandydatów i sympatyków 250 tysięcy złotych. Ma większe szanse dotarcia do wyborców niż Kobiety – dzięki zarejestrowaniu list kandydatów we wszystkich 41 okręgach wyborczych może emitować reklamówki w bezpłatnym paśmie wyborczym publicznej telewizji. 250 tysięcy wystarczy i na nakręcenie reklamówek, i na wydrukowanie ulotek.

Skąd pieniądze dla partii

Różnice w możliwościach finansowych między partiami parlamentarnymi a tymi spoza głównego nurtu polityki pogłębia system finansowania wyborów. Jego zasady określa uchwalona w 2001 roku ordynacja wyborcza. Zgodnie z nią pieniądze na kampanię mogą pochodzić właściwie tylko z dwóch źródeł.

Po pierwsze, niegotówkowe wpłaty od
osób fizycznych mieszkających w Polsce i mających polskie obywatelstwo. Suma wpłat od osoby- jest ograniczona rocznie do 15‑krotności najniższej płacy brutto – teraz jest to 14 040 złotych.

W sumie ugrupowania startujące w wyborach nie mogą wydać na kampanię więcej niż złotówkę na osobę uprawnioną do głosowania, czyli trochę ponad 30 milionów złotych. Taki przelicznik zapisany został w ordynacji wyborczej. Przekroczenie limitu lub przyjęcie wyższych wpłat indywidualnych może oznaczać utratę państwowych pieniędzy. Bo subwencje i dotacje to drugie, za to potężne, źródło finansowania partii. Otrzymują je te ugrupowania, które w wyborach zdobyły co najmniej trzy procent głosów. Dotacja jest jednorazowa – to zwrot kosztów kampanii, subwencja zaś wypłacana jest przez całą kadencję w ratach kwartalnych, a jej suma zależy od wysokości poparcia. Dlatego przez ostatnie dwa lata najwięcej, bo 24 miliony złotych rocznie, dostał PiS, najmniej zaś SdPl – pięć milionów.

W sumie od wyborów 2005 roku na subwencje i dotacje dla siedmiu partii politycznych budżet państwa wydał ponad 200 milionów złotych. Dla niektórych ugrupowań te pieniądze to dziś główne źródło finansowania kampanii.

Dozwolone jest też finansowanie kampanii ze sprzedaży partyjnego majątku, ale w ostatnich 17 latach na takie rozwiązanie zdecydowało się jedynie PSL.

PSL na kampanię chce wydać 21 milionów złotych. W porównaniu z kampaniami sprzed dwóch lat wydatki ludowców wzrosły ponaddwukrotnie. 14 milionów złotych pochodzić będzie z partyjnej kasy. To pieniądze z subwencji, która w przypadku ludowców wynosiła 8,3 miliona złotych rocznie, oraz część dochodu ze sprzedanej dwa lata temu za ponad 40 milionów działki w centrum Warszawy. Siedem milionów złotych dołożą sympatycy, członkowie i kandydaci startujący z list PSL do Sejmu i Senatu.

Najwięcej, bo około 10 milionów złotych, PSL wyda na reklamę, głównie w telewizji i na billboardach. – Wkrótce rozpoczniemy intensywną kampanię – zapowiada Henryk Cichecki, pełnomocnik finansowy PSL. Samoobrona dwa lata temu wydała na kampanię aż 27 milionów złotych. Wtedy partia Andrzeja Leppera zaciągnęła kredyt w banku, którego do dziś nie spłaciła. Gdy więc teraz wystąpiła o kolejną pożyczkę, bank odmówił. Dlatego Samoobrona wyda na kampanię zaledwie cztery miliony złotych, z czego trzy i pół miliona z subwencji.

Andrzej Lepper działa więc oszczędnie: odwiedza kolejne miasta i organizuje konferencje prasowe. Reklam telewizyjnych i billboardów będzie mało, pojawią się pod koniec kampanii. Halinie Sikorskiej, pełnomocnikowi finansowemu Samoobrony, żal czego innego: – Nie możemy organizować w terenie festynów z takim rozmachem, jak dwa lata temu. Nie będzie śpiewał Michał Wiśniewski ani nikt ze znanych artystów. Najbogatszych bolą głowy

Najbogatsze partie – PiS, PO oraz LiD – mają inne problemy. Muszą bowiem uważać, by nie przekroczyć limitu wydatków na kampanię wyborczą. Przodują w sondażach, mają więc pewność, że do Sejmu się dostaną. Zaciągnęły kredyty, których zabezpieczeniem są przyszłe dotacje i subwencje. Partia Donalda Tuska pożyczyła 18 milionów złotych, na podobną sumę zadłużyło się PiS. 14 milionów złotych pożyczył LiD. Wszyscy w PKO BP, jedynym banku, który oferuje kredyt dla partii na kampanię.

Prawie 80 procent tych pieniędzy partie wydadzą na reklamę, głównie w telewizji i na billboardach. Na przykład emisja słynnych spotów PiS „Układ” i „Salon” kosztowała ponad sześć milionów złotych, zaś na billboardy z napisem „Oszukali” PO jeszcze we wrześniu wydała półtora miliona. Platforma początkowo nie umieściła tych pieniędzy w kosztach kampanii. Zrobiła to dopiero na żądanie PKW.

W wyborczych budżetach PiS, PO oraz LiD znalazły się też wpłaty od kandydatów – odpowiednio 12 milionów złotych oraz po 10 milionów. Przelewów było tak dużo i były tak wysokie, że pełnomocnicy finansowi PiS i PO musieli wyznaczać partyjne limity wypłat na jednego kandydata, bo inaczej partie przekroczyłyby limit wyznaczony przez PKW. W PiS ustalono, że kandydat do senackiego lub poselskiego fotela może wydać najwyżej sześć tysięcy złotych, w PO trochę więcej, bo 10,5 tysiąca.

– Kołdra jest krótka, a potrzeb dużo – narzeka mimo to Andrzej Wyrobiec, pełnomocnik finansowy PO. Bo osobiście wolałby, żeby limity zniknęły. – Niby dlaczego ktoś, kto uczciwie zarobił 100 milionów złotych i chciałby je przekazać na kampanię wyborczą partii, nie może tego zrobić? – pyta pełnomocnik.

Podobne głosy można usłyszeć w innych dużych partiach. Tylko pełnomocniczka Partii Kobiet Anna Rudnicka cieszy się z tego, co ma: – Nie spodziewałam się, że na nasze konto wpłynie tak dużo pieniędzy. 200 tysięcy to przecież kupa kasy!

Grzegorz Rzeczkowski

Świat limitów

Podobne do polskich zasady finansowania kampanii wyborczych obowiązują we Francji. Partiom wolno prowadzić kampanię wyłącznie za państwowe pieniądze, wypłacane po wyborach, oraz z wpłat osób fizycznych, które nie mogą być wyższe niż 4,6 tysiąca euro rocznie od osoby. Nie wolno reklamować się w telewizji ani na billboardach. Aby otrzymać zwrot kosztów, trzeba przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy oraz złożyć raport o wydatkach kandydatów. Karą za złamanie przepisów jest utrata mandatu. – Ostatni raz zdarzyło się tak 15 lat temu.

W USA głównym źródłem finansowania są dotacje od osób prywatnych. Wyborca nie może przekazać rocznie więcej niż 25 tysięcy dolarów, więc Amerykanie wpłacają pieniądze nie na kampanię, ale na reklamę partii. Finansowanie z budżetu państwa ogranicza się do subsydiów dla kandydatów na prezydenta, którzy wpłacą po pięć tysięcy dolarów w 20 stanach. Otrzymują zwrot do 250 dolarów z kasy państwowej za każdą prywatną dotację – pod warunkiem że ograniczą wydatki na kampanię do określonej sumy. Przed wyborami prezydenckimi jesienią 2008 roku większość liczących się kandydatów rezygnuje z subsydiów, by ominąć limity. Postąpili tak między innymi główni obecnie pretendenci do Białego Domu Hillary Clinton i Barack Obama. Efekt jest imponujący – Clinton uzbierała 63 miliony dolarów, Obama – 58 milionów.

joa

Pieniądze spod stołu

Nieuczciwy kandydat byłby w stanie ominąć ograniczenia nakładane przez ordynację wyborczą. Pierwszy sposób to wpłacanie pieniędzy na partię lub kandydata przez podstawione osoby. Wystarczyłoby założyć konto, na które zaprzyjaźniona osoba wpłaciłaby otrzymaną wcześniej gotówkę, a następnie przelała ją na konto kandydata. PKW sprawdza tylko, czy pieniądze przelane zostały z konta, a nie wpłacone gotówką, i czy uczynił to obywatel Polski zameldowany w kraju. Drugi sposób to zaniżanie kosztów kampanii. Firma, na przykład drukująca ulotki, mogłaby wpisać do faktury mniejszą liczbę druków niż wydrukowała, a kandydat dopłaciłby różnicę pod stołem.

greg

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)