Kamieniem w "kochaną ciocię"
W wyciskającej łzy telenoweli o domach dziecka "Kochaj mnie" dzieci marzą o cieple rodzinnego domu. Ale to tylko część prawdy o domach dziecka. Rzeczywistość jest mniej sentymentalna od filmu.
31.05.2004 | aktual.: 12.06.2018 14:28
Z raportu wychowawczyni w Domu Dziecka nr 1 przy ul. Aleksandrowskiej w Łodzi: "Na placu zabaw Paweł, Marek i Sebastian rzucali w dziewczynki kamieniami, używali wulgarnych słów. Kilkakrotnie prosiłam, aby opuścili plac. Marek wymierzył kamieniem w moim kierunku ze słowami: 'Wyjebać ci? Spier... stara kur... Sebastian pytał, czy szukam guza, to mi zaraz go dostarczy. Powyganiali dziewczynki z huśtawek i zaczęli śpiewać wulgarne piosenki'. Dopiero po interwencji pedagoga, ordynarnie przeklinając, poszli do swoich pokoi.
Raporty wychowawców przypominają raporty z placówek resocjalizacyjnych. Jeden z nich pisze, że wychowanek rozebrał kolegę i zaciągnął nagiego, z genitaliami wysmarowanymi pastą do zębów, do pokoju nauki. Inny wychowawca relacjonuje, jak po północy dwaj chłopcy przyprowadzili do placówki nieprzytomną z upojenia alkoholowego Martę, a potem przy pomocy dwóch koleżanek chłopcy rozebrali ją do naga i doprowadzili do sypialni...
Sąd daje szansę
Trzech wychowanków Domu Dziecka nr 1 w Łodzi włamało się do kilkudziesięciu altanek na działkach i okradało supermarkety. Wśród nich byli bracia: 13-letni Paweł i 14-letni Marek, oraz 15-letni Jurek. Wydało się to dopiero, gdy dom dziecka zawiadomił policję, że chłopcy okradli wychowawczynię. Dzień wcześniej wyrwali jej z ręki leki psychotropowe, przeznaczone dla podopiecznego. Jeden z nich zażył te leki i następnego dnia pogotowie zabrało go ze szkoły. – Przyznali się, że okradali działki – mówi policjant. – Nie zauważyłem u nich skruchy. Opowiadali o swych wyczynach z uśmiechem.
Paweł i Marek Majewscy wychowali się w patologicznej rodzinie. Oboje rodzice pili. Do domu dziecka przy Aleksandrowskiej przyszli kilka lat temu. – Ich matka została zamordowana w niewyjaśnionych okolicznościach – mówi Hanna Mikulska, dyrektorka domu dziecka. – Starszy brat chłopców znęcał się nad nią. Był recydywistą.
Kiedy do domu dziecka przyszedł Jurek, uciekinier z pogotowia opiekuńczego, trafił tu na podatny grunt. Majewscy tylko czekali na kogoś takiego. Do szkoły nie chodzili, za to szwendali się z Jurkiem. Był kimś dla Majewskich – miał już sprawę karną, która została umorzona.
– Sąd kieruje się dobrem dziecka i kiedy uznaje, że demoralizacja nie jest głęboka, a szkoda niewielka, nie przekraczająca 250 złotych, umarza sprawę – mówi Marek Kuszewski, pedagog i socjoterapeuta w domu dziecka. – Sąd zakłada, że istnieje szansa, iż w placówce opiekuńczej, bez sięgania po środki resocjalizacyjne, dziecko może zmienić postępowanie. Poza tym sąd wie, że brakuje placówek resocjalizacyjnych i kieruje dzieci do domów dziecka. A potem z reguły demoralizują one innych wychowanków.
Na bakier z prawem
Jurek jest już w placówce resocjalizacyjnej. Stało się to rekordowo szybko, gdyż o jego i kolegów wyczynach dowiedziała się policja i media. Zwykle od decyzji sądu do umieszczenia dziecka w placówce resocjalizacyjnej droga jest daleka. Trzeba długo czekać na miejsce.
– Ośrodek, który zajmuje się w Łodzi kierowaniem dzieci do takich placówek, wychodzi z założenia, że skoro podopieczny ma w domu dziecka dach nad głową i opiekę, to może czekać – twierdzi Marek Kuszewski.
Bracia Majewscy czekali pół roku na umieszczenie w placówkach resocjalizacyjnych. – Dopiero po tym, jak wpadli na kradzieży, udało się znaleźć dla nich miejsce – mówi dyr. Mikulska.
Młodsi wychowankowie boją się agresji starszych. 13-letnia Kasia: – Bardzo bym chciała, żeby tu nie było dzieci, które mają po 15 czy 16 lat, bo one okropnie się zachowują. Biją nas, przeklinają, na stołówce rzucają jedzeniem.
Kinga Kurasińska, wychowawczyni w Domu Dziecka nr 1: – Agresja dzieci wynika z poczucia braku bezpieczeństwa, samotności i frustracji. Agresywne są też dzieci z normalnych domów. Paweł Majewski potrafił jednak nieraz przytulić się do mnie, nazywając mnie "kochaną ciocią".
Nieskuteczni wychowawcy
Z książki raportów wychowawców: "Paweł uderzył mnie ręką w głowę oraz popchnął. Była to reakcja na zwróconą uwagę, gdyż wychowanek wyrzucał przez okno na daszek rzeczy Jurka. Interweniowała policja. Godziny dodatkowe miała wtedy pani dyrektor".
– Nie przypominam sobie takiego zdarzenia – mówi dyrektor Mikulska. – Jeżeli dziecko zachowuje się agresywnie wobec wychowawcy lub w jego obecności wobec dzieci, to znaczy, że wychowawca jest nieskuteczny.
Była wychowawczyni: – Pani dyrektor zawsze większą wagę przywiązywała do tego, czy łóżko jest dobrze pościelone, niż do wyjaśnienia kulisów zajścia.
Dyrektor Mikulska: – Zawsze przeglądam raporty i rozmawiam z wychowawcami o zajściu. Nie mamy jednak narzędzi do pracy z trudnymi dziećmi. Inaczej jest w placówce resocjalizacyjnej, która ma szkołę i internat w jednym miejscu. Tam kadra jest odpowiednio przygotowana. Są terapeuci, którzy pracują z dziećmi indywidualnie. Dom dziecka jest placówką otwartą, dziecko może wyjść o każdej porze. Wychowawcy są przeważnie po pedagogice opiekuńczej. Mam dwóch socjoterapeutów, jedna z wychowawczyń kończy studia z socjoterapii, a druga z profilaktyki uzależnień, ale ludziom trzeba zapłacić za zajęcia, a pieniędzy brak.
Jednak można coś zrobić. Wspólnie z Sądem Okręgowym w Łodzi dom dziecka realizuje program "Bądź świadomy i odpowiedzialny", chcąc uzmysłowić podopiecznym, jakie są konsekwencje łamania prawa. Program zakończy się udziałem wychowanków w sesji sądowej.
Elżbieta Czyż z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka: – Nie zawsze musi to być profesjonalna terapia. Wystarczy interesować się problemami dziecka, znaleźć czas na rozmowę. Tak jak to się dzieje w normalnych rodzinach.
Wypaczona idea
Jak twierdzi Hanna Mikulska, ostatnio coraz więcej trafia tu dzieci, łamiących prawo: – To rezultat pauperyzacji społeczeństwa. Bieda powoduje, że dużo dzieci kradnie. – Niestety, nie da się połączyć funkcji opiekuńczej z resocjalizacyjną – mówi Marek Kuszewski. – Moim zadaniem jest, by dzieci znalazły dom i opuściły placówkę.
Podobnego zdania jest Arkadiusz Janicz, dyrektor Domu Dziecka w Porszewicach pod Łodzią: – Idea domów dziecka została wypaczona. Niedawno 13-letni Damian z Pabianic został uduszony przez trzech nastolatków. Jeden był wychowankiem Domu Dziecka w Porszewicach, czekającym na ośrodek resocjalizacyjny.
– Do domu dziecka przychodzi coraz więcej zdemoralizowanej młodzieży, którą trzeba umieszczać w placówkach resocjalizacyjnych – przyznaje Andrzej Baranowski, dyrektor Domu Dziecka przy ul. Marysińskiej w Łodzi.
Nie wszyscy jednak narzekają. Jacek Maślankowski, dyrektor Domu Dziecka "Słoneczna polana" w Łodzi, twierdzi, że z problemem trudnych dzieci w niedużej, 25-osobowej placówce łatwiej sobie poradzić.
Elżbieta Czyż często spotyka się z pytaniem wychowawców i dyrektorów: "Czy pani wie, jaki materiał do nas trafia?" – Ale przecież trudno oczekiwać, żeby dziecko z takim bagażem doświadczeń, poczuciem braku miłości i odrzucenia, było potulne – mówi. – To zawsze były dzieci trudne, zawsze wymagały zainteresowania ze strony wychowawców. Jak widać, jest duża przepaść między problemami dzieci a umiejętnościami pedagogicznymi wychowawców, których gorzej przygotowuje się do pracy.
Domy dziecka do likwidacji?
W domu dziecka przy Aleksandrowskiej mieszka 56 dzieci. Najmłodsze ma 4 lata, najstarsze 18. – Dzieci jest za dużo – uważa dyrektorka. – Maksymalnie powinno być 30. Domy dziecka w takiej formie jak dziś powinny być zlikwidowane. Ich miejsce powinny zająć rodzinne domy dziecka, rodziny adopcyjne i zastępcze. Matkę można zastąpić w sprawach bytowych, ale od strony emocjonalnej – nie. Z dzieckiem trzeba być 24 godziny na dobę, a nie kilka.
Zdaniem Elżbiety Czyż, to mrzonka, że zlikwidujemy domy dziecka, bo zawsze będą dzieci, których nikt nie będzie chciał, na przykład niepełnosprawne. Ale dom dziecka musi inaczej funkcjonować. W krajach UE istnieją placówki o zbliżonej formule do naszych domów dziecka, ale mieszka w nich nie więcej jak 30 dzieci. U nas też się do tego dąży; gorzej z realizacją.
– W domach dziecka liczy się osobowość człowieka, który lubi dzieci i tę pracę. Znam znakomitych dyrektorów i wychowawców, którzy pracują świetnie nawet w obecnych realiach i takich, którzy wyrządzają przez swoją niekompetencję krzywdę dzieciom – mówi Elżbieta Czyż.
Imiona i nazwiska dzieci są zmienione
Joanna Leszczyńska