Kaczyński chce zlikwidować KRRiTV
Prezes PiS całkowicie zgadza się z Faktem, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji jest instytucją zbędną, a pochłania ogromne pieniądze: - Jej istnienie jest bez sensu, bo nie spełnia swojej roli - mówi stanowczo Jarosław Kaczyński (54 l.) i zapowiada, że jego partia będzie dążyć do likwidacji Rady.
Kaczyński jest oburzony tym, że dziewięciu członkom KRRiT przysługują ogromne przywileje, które opisaliśmy wczoraj. - To marnotrawstwo! Nie ma powodu, żeby dziewięć osób miało przywileje ministrów - przyznaje nam Kaczyński.
Krajowa Rada zasługuje na likwidację z różnych względów. Prace komisji śledczej dowiodły, że to właśnie w tej instytucji mataczono przy słynnej ustawie o mediach, za którą Lew Rywin chciał łapówki. Członkom Rady nie spadł za to jednak nawet włos z głowy, do tego jeszcze dostaną za swoją tegoroczną "pracę" dodatkowe, trzynaste pensje.
Prezes PiS nie ma wątpliwości: Rada nie służy niczemu dobremu - poza, oczywiście, dobrem partyjnych interesów. - Okazało się, że jej działania to tylko droga do upartyjnienia publicznej telewizji. Efekt jest taki, jaki przewidywali niektórzy już 11 lat temu, kiedy Rada powstawała - zżyma się Jarosław Kaczyński. - Że partia rządząca kontroluje media publiczne!
Tyle że znieść Krajową Radę nie jest tak prosto. Posłowie, by zapewnić ciepłe posady dla partyjnych kolegów wpisali ją bowiem w 1997 roku do konstytucji. - Tego nie ma nigdzie na świecie! - złości się Kaczyński. Teraz, żeby pozbawić członków Rady pracy, trzeba najpierw zmienić konstytucję. A do tego potrzeba 2/3 głosów w Sejmie, co bez SLD się nie uda. Sprawa musi więc poczekać przynajmniej rok - do nowych wyborów. - Kiedy wygramy, znajdziemy wystarczające poparcie, by z Radą skończyć - zapowiada Kaczyński.
22,5 mln zł - tyle kosztowała nas w ubiegłym roku działalność Rady ds. mediów. Pracuje w niej 160 urzędników, w tym dziewięciu członków, z których każdy zarabia prawie 13 tys. zł miesięcznie. Do tego przysługują im podobne przywileje jak ministrom: służbowe samochody z kierowcami, sekretarki, telefony komórkowe czy złote karty na "drobne" wydatki.
Anna Wojciechowska