PolskaK. Herbert: mąż nigdy nie chodził chętnie na spotkania z ubecją

K. Herbert: mąż nigdy nie chodził chętnie na spotkania z ubecją

Spotkania odbywały się wyłącznie wtedy, kiedy musiał dostać paszport. Oni oczywiście to znakomicie potem potrafili wplątać we własne raporty (...). To jest absolutny nonsens i kłamstwo i bzdura. On nigdy nie chodził chętnie na spotkania z ubecją - mówiła w "Salonie Politycznym Trójki" Katarzyna Herbert, żona zmarłego przed ośmiu laty poety.

17.08.2006 | aktual.: 17.08.2006 10:35

Krystian Hanke: Co Pani pomyślała czytając tę publikację w tygodniu "Wprost", który to tygodnik napisał, że Zbigniew Herbert był cennym źródłem informacji dla SB?

Katarzyna Herbert: Zdumiało mnie to, że ktoś może w ten sposób reinterpretować coś, co już było publikowane w "Zeszytach Historycznych" rok temu. I opracowany materiał przez panią Ptasińską został opublikowany i podany do publicznej wiadomości, więc rewelacje tygodnika "Wprost" są dla mnie niezrozumiałe i nie mam wiele do powiedzenia na ten temat.

To jest kłamstwo czy nadinterpretacja? Jakby Pani to oceniła?

- Tygodnik "Wprost" posługuje się typową manipulacją ubecką. Tak manipulowano słowami w minionym okresie. To jest w dalszym ciągu ten sam język, czyli zmanipulowanie materiału i słów. Nie mam nic innego do powiedzenia.

W którym miejscu dostrzega Pani tę manipulację?

- Np. to, że oni oczywiście cytują coś z tych materiałów, które już były opublikowane, czyli z "Zeszytów Historycznych". Jeżeli mówią, że Herbert chętnie chodził na spotkania, to oczywiście jest to nadinterpretacja, bo nie chodził chętnie na spotkania. Jest tam cały szereg rzeczy, żeby jeszcze raz, właśnie to jest oczywiście wyrwane z kontekstu, bo nie ma podanych materiałów, tylko to jest oparte na materiałach już publikowanych.

Pani, pośrednio Pani mąż, otrzymali Państwo status pokrzywdzonego. Widziała Pani te teczki.

- Właśnie chciałam właściwie od tego zacząć. Zwróciłam się, zresztą w przedmowie do publikacji pani Ptasińskiej, tam tłumaczę, że ja broniłam się przed tym, żeby w ogóle zaglądać do jakichkolwiek teczek swoich czy męża - zawsze myślałam, że to jest rzecz skończona i że nigdy się do tych rzeczy nie będzie wracało. Ale sytuacja narastała, wszystko niemile narastało naokoło i zdecydowałam się na to, że wystąpiłam o status pokrzywdzonego. I otrzymałam to dla siebie i dla męża oczywiście. Dostałam wgląd we wszystkie akta i naturalnie otrzymałam te teczki do domu i na tej podstawie mogłam się zapoznać z materiałem, który się tam znajdował.

Wiele ich było?

- To są trzy teczki. Jedna jest bardzo gruba, są dwie mniej grube. Ale tak, jak to oni pisali. To jest pewnego rodzaju język, którym się oni posługiwali i sądzę, że tak urabiało się mnóstwo nieprawdziwych informacji.

Pani wiedziała o tym, że mąż rozmawia z takimi ludźmi. On rozmawiał także z Panią o tych rozmowach?

- Zawsze rozmawialiśmy o tych spotkaniach, ponieważ spotkania odbywały się wyłącznie wtedy, kiedy musiał dostać paszport. Oni oczywiście to znakomicie potem potrafili wplątać we własne raporty i chwalić się, że ktoś biegł, że on bardzo chętnie się spotykał. Przecież to jest absolutny nonsens i kłamstwo i bzdura. On nigdy nie chodził chętnie na spotkania z ubecją. Wtedy, kiedy składał podanie o paszport i musiał się spotykać, to wtedy rzeczywiście oni żądali rozmów.

A ile takich rozmów mogło być?

- Za każdym razem, jak musiał wyjechać. Np. został zaproszony do Stanów Zjednoczonych na semestr wykładów do college'u w Los Angeles. Oczywiście musiał przede wszystkim dostać rozszerzony paszport, tak samo jak i ja, bo bez tego nie mógł opuścić Europy. Byliśmy wtedy w Berlinie. W Berlinie nie było ambasady, tylko była tzw. misja wojskowa i oni nie przedłużali paszportów, ani nie załatwiali żadnych spraw paszportowych, w każdym razie dla normalnego obywatela. Wobec tego musiał przyjechać tutaj, przeszedł przez naprawdę potworną udrękę psychiczną i fizyczną tak samo, bo to jednak trwało. Naturalnie z tego mają materiał. Zresztą wówczas napisał list do Czesława Miłosza, mówiąc właśnie o tym metropolu, który był groźnym miejscem. To było szóste czy któreś tam piętro i wiadomo było jakie rzeczy się zdarzały.

Przeczytaj cały wywiad

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)