Julie krytyk się nie boi
O kłopotach z penisem, pieniędzmi i Sarkozym opowiada „Przekrojowi” Julie Delpy, reżyserka i główna gwiazda „Dwóch dni w Paryżu”.
29.05.2008 | aktual.: 29.05.2008 08:50
rozmowia Ola Salwa
W swoim filmie kpi pani z Amerykanów i Francuzów. Kto czuł się bardziej urażony?
– Przede wszystkim ludzie, którzy nie mają poczucia humoru. Tym, którzy go mają, film się podobał. Ale generalnie myślę, że to Francuzi obrazili się bardziej, głównie z powodu kwestii politycznych. Z kolei Amerykanów wkurzyły tematy dotyczące płci. Zawsze znajdą się mężczyźni, którzy chcieliby, aby kobiety żyły jak w latach 60.: zamknięte w domach łykały valium. W Ameryce dostałam na ogół dobre recenzje. Złe miały podtekst osobisty: ich autorzy mają problemy z kobietami, z penisem i z szowinizmem. Nie miało to nic wspólnego z filmem.
Umie pani przyjmować krytykę?
– Jestem na nią bardzo otwarta. Wolę słyszeć szczere i krytyczne opinie zamiast pochlebstw. Niestety, w Los Angeles i Hollywood, gdzie mieszkam, większość ludzi tylko mi kadzi. Staram się ich unikać. Lubię krytykę, ale umiem też sama ocenić, czy coś zrobiłam dobrze, czy źle.
To co pani myśli o „Dwóch dniach w Paryżu”?
– To zabawny film, ale żadne tam arcydzieło (śmiech).
Niektórzy krytycy pisali, że ten film powstał, aby zaspokoić pani próżność.
– Krytycy, którzy tak sądzili, zmieniali z czasem zdanie, bo zorientowali się, że wcale tak nie było. Po prostu mieliśmy malutki budżet, a i te pieniądze dostaliśmy tylko dlatego, że to ja zagrałam główną rolę. Gdy skończyły się w trakcie zdjęć, po prostu nie mogliśmy zatrudnić nikogo do montowania i skomponowania muzyki.
Pani film jest porównywany do filmów Woody’ego Allena. Wzorowała się pani na nim?
– Uwielbiam filmy Allena, szczególnie pierwsze, „Manhattan” czy „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale boicie się zapytać”. Kręcąc „Dwa dni w Paryżu”, chciałam zrobić coś własnego, ale myślę, że ponieważ tak uwielbiam twórczość Allena, nieświadomie się nią inspirowałam.
Żyjąc na dwóch kontynentach, więcej pani zyskuje czy traci?
– Spędzam sześć miesięcy we Francji lub w Europie, więc nie czuję, abym coś traciła. Codziennie czytam francuskie gazety.
A w nich informacje o spadającym poparciu dla prezydenta Nicolasa Sarkozyego.
– To idiota, polityk zainteresowany wyłącznie pieniędzmi. Nie chce dostrzec, że ludzie źle o nim myślą, zupełnie jak George Bush. Sarkozy jest złym prezydentem, a ludzie, którzy go wybrali, są głupi i dostali to, na co zasłużyli. Nic dobrego nie mogę o nim powiedzieć.
Niezależnie od tego, co dzieje się w polityce, Francja przez ostatnich kilka lat stała się bardziej otwarta.
– Francuzi zrozumieli też, że aby być częścią Europy, muszą się nauczyć mówić po angielsku. Młodsze pokolenie nie ma już z tym problemu. Do Londynu można dziś dojechać pociągiem w dwie godziny i teraz wszyscy jeżdżą tam na weekend. W Europie znikają kolejne bariery, to fajne.
rozmawiała Ola Salwa