PolskaJoanna Racewicz: pozwalamy sobą pogrywać ws. Smoleńska. Jest mi wstyd

Joanna Racewicz: pozwalamy sobą pogrywać ws. Smoleńska. Jest mi wstyd

- Mój problem tkwi w tym, że piekielnie trudno jest zrobić "pstryk" i sobie powiedzieć: zamieniam się w zawodowca, myślę profesjonalnie o tym, co się zdarzyło w Smoleńsku - mówi w rozmowie z "Wprost" Joanna Racewicz, wdowa po tragicznie zmarłym w katastrofie smoleńskiej kapitanie BOR Pawle Janeczku, szefie ochrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Joanna Racewicz: pozwalamy sobą pogrywać ws. Smoleńska. Jest mi wstyd
Źródło zdjęć: © AKPA | Niemiec

16.09.2013 | aktual.: 16.09.2013 09:39

Racewicz zaznacza, że 10 kwietnia 2010 r. stało się coś, co nie ma odniesienia w historii Polski. Wyjaśnienie tego, co się stało, powinno być sprawą narodową. Sprowadzenie wraku do kraju - też. - Nie wyobrażam sobie, że Niemcy, Francuzi albo Amerykanie pozwolili w podobnej sytuacji zwodzić się obietnicami: "Oddamy, kiedy skończymy śledztwo". A prokurator generalny Andrzej Seremet jedzie do Moskwy i znów słyszy od Bastrykina: "Przedłużamy śledztwo do 10 grudnia". Jakie śledztwo, pytam? Przekładanie papierów z biurka na biurko? Jest mi wstyd, po prostu wstyd, że pozwalamy - jako duży kraj w samym środku Europy - tak sobą pogrywać - mówi.

Dopytywana, czy wierzy, że jest coś takiego jak dziennikarstwo posmoleńskie, mówi, że po tym, co się stało 10 kwietnia, nic nie będzie tak jak dawniej. Dziennikarstwo również. Dziennikarze również musieli się opowiedzieć po którejś ze stron barykady. Zapisać się do tych, którzy wierzą we mgłę, albo do tych, którzy wierzą w zamach. - Jakby wyjaśnienie przyczyn upadku tupolewa było kwestią wiary, a nie naukowego wyliczenia - przyznaje.

Racewicz jest zdania, że strony polityczne kłamią, kiedy mówią: "Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe". - Bo nie zrobili wszystkiego. Ani jedni, ani drudzy. Jest jakimś kuriozum, że resztki prezydenckiej maszyny wciąż leżą zrzucone jak śmieci w prowizorycznym baraku, właściwie w szczerym polu. Porażająca jest świadomość, że ludzie, którzy w chwili katastrofy byli na miejscu, w Smoleńsku lub Katyniu, a których obowiązkiem było zostać i pilnować - myśleli o tym, żeby czym prędzej uciec i wyjechać. Tam nie było bohaterów - puentuje.

Źródło: "Wprost"

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (782)