PolitykaJoanna Lichocka: to on najbardziej irytuje Polaków

Joanna Lichocka: to on najbardziej irytuje Polaków

Gdyby wybory odbywały się w ostatni weekend najwięcej głosów zebrałoby stronnictwo opowiadające się za pozostaniem w domu. Na 1100 osób pytanych przez respondentów, aż 383 zadeklarowało, że na pewno nie pójdzie do wyborów, a kolejne 120 stwierdziło, że jeszcze nie zdecydowało, czy pójdzie głosować. Stanowi to blisko połowę - 46 proc. - potencjalnych wyborców. Ich poglądy są bliżej nieznane - ponieważ deklarują, że nie pójdą na wybory, nikt ich nie pyta, do której partii im najbliżej.

Joanna Lichocka: to on najbardziej irytuje Polaków
Źródło zdjęć: © PAP

06.02.2013 | aktual.: 08.02.2013 06:31

Można jedynie coś sądzić po tym, jak oceniają władzę - bo o to są pytani w sondażu. Miażdżąco w większości oceniają rząd i premiera, zaś podoba im się w znacznej mierze - i na oko - działanie prezydenta. Piszę "na oko" - bo przecież nic szczegółowego o działaniach głowy państwa dowiedzieć się z mediów nie mogą, ani o problemach z lustracją współpracujących z nim ministrów czy doradców, ani o pomysłach na reformę służb specjalnych, ani o relacjach z ludźmi dawnej WSI - o tym w telewizjach cicho sza. Nieco lepiej widać Donalda Tuska, z jego zagadywaniem konferencjami prasowymi skandali i afer, zagadywaniem dość skutecznym nawet na sprawy tej miary co korupcyjny proceder przy budowie autostrad w Polsce. Nawet zablokowanie środków z funduszy europejskich przez Brukselę na skutek skali wykrytych w Polsce nadużyć nie elektryzuje opinii publicznej, bo premier ogłosi, że to nic takiego, a rządowi dziennikarze i publicyści zajmują się skwapliwie wyborem transseksualisty do prezydium sejmu. Od rana do wieczora
przemysł przykrywkowy działa na pełnej mocy.

Mimo to, zarówno Polaków aktywnych w sprawach publicznych i zainteresowanych sprawami kraju, jak i tym, którym jest to całkowicie obojętne, obecny premier potężnie zdaje się irytować. Teraz dobrze ocenia go zaledwie 32 proc. Polaków (zarówno tych, co głosują, jak i tych, którzy mają to w nosie), czyli o 4 proc. mniej niż dwa tygodnie temu. Źle Donalda Tuska ocenia już 61 proc. wyborców (więcej o 2 proc. niż dwa tygodnie temu). Negatywne oceny premiera zrównały się już niemal z fatalnymi notowaniami rządu, którym kieruje - pozytywnie gabinet Tuska ocenia raptem 26 proc., źle 68 proc. Mimo tak jednoznacznie negatywnej oceny rządzących blisko połowa respondentów - powtórzmy to - deklaruje, że nie ma zamiaru iść do wyborów (lub jak te 120 osób jeszcze nie zdecydowało czy iść), zatem nie ma zamiaru nic zrobić by zmienić władzę.

Oczywiście to w Polsce nic nowego, jest spora grupa wyborców, która uważa, że głosowanie nic nie da, albo że ich głos jest bez znaczenia, bo tak czy owak, ciągle ta sama ekipa będzie u władzy. I sądząc po deklaracjach wyborczych tych, którzy mają zamiar głosować (w tym sondażu to 597 spytanych osób) faktycznie raptownej zmiany nie należy się spodziewać (gdy reszta niezadowolonych z władzy zostaje w domu). Obie główne partie cieszą się poparciem na podobnym poziomie - 2 proc. przewagi ma PO nad PiS-em (30 proc. wobec 28 proc. dla PiS). Ale dwa tygodnie temu było odwrotnie, a miesiąc temu znów odwrotnie - widać, że i PO, i PiS mogą liczyć na podobną wielkość elektoratu i że... nie mogą liczyć na samodzielne rządy.

Nie jest to informacja pozytywna - zwłaszcza dla tej większości, która tak negatywnie ocenia władzę. Zwłaszcza, że ostatnie gry marketingowe Ruchu Palikota (wspieranego przez takie tuzy establishmentowego "dziennikarstwa" jak małżeństwo Lisów) przyniosły efekt - z 4 proc. poparcie dla jego partii wzrosło do 7 proc. Podobnie zwiększył się (o 2 punkty) procent wyborców deklarujących oddanie głosy na SLD - jest ich dziś 13%. Tak - można powiedzieć, że pozostanie w domu w dzień wyborów zapewni zdolność koalicyjną Platformie Obywatelskiej i bezpieczne rządy postkomunistycznego establishmentu.

Ale tak złe notowania gabinetu i samego premiera pokazują też trwałą erozję tej władzy. Żadne przykrywki i próby kumulowania emocji społecznych, jak dyskusja o aborcji, in vitro, związkach partnerskich czy o postulacie wprowadzenia transseksualisty do prezydium sejmu, nie poprawiają ani na jotę notowań rządu. Polacy owszem, mogą podyskutować o gejach i adopcji dzieci, ale nie zmienia to faktu, że mocno odczuwają skutki rządów Tuska - likwidację programu wspierającego kupienie pierwszego mieszkania, wzrost podatków i cen, masowe już niemal w młodym pokoleniu bezrobocie i potężny mechanizm żerowania na państwie partyjnych działaczy wraz z rodzinami i znajomymi. Korupcja znów jest zjawiskiem codziennym jak chleb - wystarczy poczytać stenogramy z kolejnych afer (tylko trzeba poszukać w sieci, bo w telewizji będzie o Annie Grodzkiej)
, a ludzie wypychani na przymusową ekonomiczną emigrację.

System trzeszczy w posadach, choć rządy tej władzy, mimo kompromitacji i złych ocen mogą trwać jeszcze jakiś czas. Dlatego - jak w grudniu ogłosił Kazimierz Kutz w TVN24 - trzeba się dobrze zmówić, by nie oddać władzy. A wtedy, faktycznie, można zmienić ten słaby rząd, ale władzę trzeba utrzymać. To zmawianie widać w różnych środowiskach establishmentu - najsilniej chyba wokół prezydenta Bronisława Komorowskiego. Być może już w tym roku będziemy mogli zobaczyć "co po Tusku" ma do zaproponowania postkomuna.

Ale na razie - napisałam to już w "Gazecie Polskiej Codziennie" - wielka szkoda, że transseksualista z PZPR i komunistycznego "zsypu" (Socjalistyczny Związek Studentów Polskich utworzony po wprowadzeniu stanu wojennego) nie będzie wicemarszałkiem sejmu i nie będzie władał parlamentem razem z Ewą Kopacz. Byłby to niezły, symboliczny obrazek schyłku. Słyszycie, koledzy z NZS-u, ów chichot historii? To jest właśnie ta zdobycz - wolność a la III RP.

Joanna Lichocka, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Polskiej Codziennie" i publicystka "Gazety Polskiej"; autorka i współautorka filmów dokumentalnych; laureatka Nagrody Wolności Słowa SDP za rok 2012 specjalnie dla Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)