Jesteś Ready?

Kupując telewizor stajemy dziś przed dylematem: wybrać przystosowany do odbioru telewizji wysokiej rozdzielczości (HDTV, high-definition tv) czy nie przepłacać i pozostać przy zwykłym standardzie?

24.05.2006 | aktual.: 31.05.2006 09:27

Nalepka „HD Ready” na telewizorze jest ważna, bo świadczy, że ten telewizor wyświetla obrazy cyfrowe. Cena jest wyższa, ale warto, bo daje kolosalną różnicę w odbiorze – zachęca sprzedawca. Zatem kupujemy, siadamy przed ekranem i stwierdzamy, że istotnie widać jakby lepiej (trudno tego nie przyznać, skoro się wydało tyle pieniędzy). Ale czy naprawdę lepiej? Z prawdziwym HD nie ma to nic wspólnego, bo programy telewizji wysokiej rozdzielczości nie są przez polskie stacje nadawane. Można próbować odbierać je z satelity, ale wymaga to zachodu i wydatków na dodatkowe urządzenia, a przy tym dostępnych audycji jest jeszcze niewiele.

Bez kompleksów – telewizyjny efekt placebo występuje nie tylko w Polsce. Produkująca sprzęt HD firma Scientific-Atlanta przeprowadziła niedawno badanie wśród Amerykanów, którzy kupili odbiorniki przystosowane do telewizji wysokiej rozdzielczości. Mimo że Stany Zjednoczone są najbardziej zaawansowane na świecie w tej technologii, aż 49 proc. nabywców nie zainteresowało się nawet, czy na ich terenie sygnał HD jest osiągalny, 18 proc. nie miało pojęcia, że oprócz telewizora potrzebny jest dodatkowy sprzęt. Spora grupa zadowolonych posiadaczy nowych telewizorów HD uległa złudzeniu, że obraz się zdecydowanie poprawił, i była przekonana, że ma w domu telewizję wysokiej rozdzielczości.

Sprzedawca mówi prawdę – telewizja HD jest istotnie cyfrowa (choć Japończycy, którzy są jej pionierami, zaczęli od wersji analogowej), panoramiczna (proporcje ekranu 16:9 dają szerszy kąt widzenia niż dotychczasowe 4:3) i towarzyszy jej wielokanałowy dźwięk. Jeśli się obejrzało prawdziwą telewizję HD, to nie sposób pomylić ją ze standardową namiastką. Krystalicznie czysty obraz, wierne kolory, wyraźne detale dają wrażenie pełnego zanurzenia w wykreowanej na ekranie rzeczywistości. Widać pojedyncze krople wody w bryzgach górskiego strumienia, paski na skrzydłach przelatującego motyla i da się rozpoznać markę zegarka na ręku sędziego piłkarskiego podnoszącego żółtą kartkę. Kto tego raz doświadczył, ma o prymitywnej ofercie normalnej telewizji opinię podobną jak miłośnicy fotografii cyfrowej o zdjęciach na starych przeźroczach ORWO.

Telewizja wysokiej rozdzielczości nie jest nowym wynalazkiem – pracowano bowiem nad nią już od kilkudziesięciu lat. To tylko kolejny etap rozwoju tego medium wspinającego się na coraz wyższy poziom realizmu.

Obraz telewizyjny składa się z linii, które w wielu odbiornikach wyraźnie widać, gdy zbliżymy się do ekranu. I oczywiście, im więcej linii, tym lepszy obraz. Na początku było ich tylko 30, ale ich liczbę szybko zwiększono do 405 w Wielkiej Brytanii i 441 we Francji. Długo w zupełności to wystarczało, bo choć telewizory były wielkości szafy, ich ekrany miały wymiary pocztówki. Dopiero w latach 60. pojawił się w Europie używany obecnie standard 625 linii (Amerykanie wolą 525). Ale konserwatywni (lub skąpi) widzowie nie mieli ochoty wymieniać odbiorników. Na następną generację nie trzeba było długo czekać. Japończycy i Amerykanie niezależnie zaangażowali się w tworzenie systemów o większej liczbie linii i próbowali zainteresować nimi rynek w latach 80. i 90. Szło to opornie, bo proponowali różne standardy i toczyli między sobą nieustanne wojny; odbiorniki były drogie, a nadawcy niechętnie przechodzili na droższy system, który nie przynosił dochodów. Musieliby wymieniać sprzęt, przeszkolić realizatorów, bo
wysoka rozdzielczość czego innego wymaga od kamer, oświetlenia i scenografii, a przy tym brutalnie obnaża łuszczącą się farbę na dekoracji i zmarszczki prezenterki.

W Europie, gdzie parę prób zakończyło się niepowodzeniem, zamorskie porażki posłużyły jako dodatkowy argument, że angażowanie się w HD jest przedwczesne. Mimo marketingowych kampanii widzowie nie dali sobie wmówić, że jest to upragniony i niezbędny element codziennego życia. Paradoks kury i jajka przyhamował rozwój. Nadawcy nie uruchamiali programów, bo ludzie nie mieli odbiorników, a widzowie ich nie kupowali, bo nie było czego oglądać w tym standardzie. Pojawiła się jednak wąska marketingowa nisza w postaci kin, pubów i restauracji, które pozyskiwały nowych klientów transmisjami wydarzeń sportowych na dużych ekranach.

Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy – nakręcane przez popyt na komputery – płaskie ciekłokrystaliczne i plazmowe monitory polepszyły swoją jakość i zaczęły gwałtownie tanieć. Ci, których było stać, kupowali płaski telewizor o najwyższej przekątnej (taki odlotowy technomebel znakomicie wygląda w salonie) i spraszali rodzinę i znajomych na inauguracyjny pokaz. Goście dyskretnie ukrywali rozczarowanie. Na dużym ekranie standardowy obraz wygląda kiepsko, wychodzą wszystkie uproszczenia niewidoczne w normalnym telewizorze.

Pod presją entuzjastów nowej technologii uginały się rady nadzorcze kolejnych telewizji. W Japonii publiczna NHK zaczęła w 1989 r. od nadawania godziny dziennie, a w 2000 r. było już 8 pełnych kanałów. W Stanach Zjednoczonych kanałów HD jest kilkadziesiąt i wszystkie główne stacje oferują w tej technologii znaczną część swoich programów. Nadawanie HD rozpoczęto także w Korei, Australii i Kanadzie. W końcu w Europie też się ruszyło. Na początku 2004 r. firma Alfacam, wykorzystując swoje doświadczenia z rynków amerykańskiego i japońskiego, rozpoczęła nadawanie z satelity ASTRA 1H kanału Euro 1080 (który we wrześniu 2004 r. zmienił nazwę na HD1, a później dodano do oferty HD2 i HD5). Na początek emitowano 4 godziny dziennie rozgrywek sportowych, programów dokumentalnych i muzycznych, oglądanych głównie w barach, hotelach, centrach konferencyjnych i na lotniskach. Obecnie sygnał HDTV nadają już między innymi TPS Star i HD Forum we Francji, BSkyB w Wielkiej Brytanii i Premiere w Niemczech, która to stacja bardzo
liczy na nowych widzów ze względu na tegoroczne mistrzostwa świata w piłce nożnej (tym bardziej że mecze mają być również dostępne w HD poprzez sieci kablowe). Przygotowują się inni, a wielu nadawców, nawet jeśli nie uruchamia emisji, to przeprowadza testy, rozpoczyna produkcje programów i zapowiada przejście na ten format, jak choćby BBC, która planuje całkowitą zmianę w 2010 r. Już jednak obwieściła, że będzie transmitować mecze z piłkarskich mistrzostw świata i tegorocznego turnieju tenisowego w Wimbledonie. Analitycy zgodnie oceniają liczbę europejskich odbiorców w 2006 r. na 1,5 mln. Im dalej, tym większe rozbieżności – prognozy na 2008 r. mówią o 4,5–20 mln gospodarstw domowych.

Europejska Unia Nadawców w grudniu 2004 r. ogłosiła, że ma już długo oczekiwaną rekomendację standardu, który powinien obowiązywać jej członków (Polska należy do tej organizacji). Komitet Techniczny EBU w oficjalnym komunikacie zalecił 720p, ale dopuścił też 1080i, więc praktycznie oba są nadal używane. 720 to liczba linii w formacie, który wyświetla w każdej linii 1280 punktów. 1080 – to tyle linii po 1920 pikseli każda. Literki określają sposób wyświetlania. Progresywne, czyli linia po linii, oznaczane jest jako „p”. Natomiast „i” pochodzi od angielskiego interlace, nazywanego po polsku – z przeplotem. Wtedy w każdej ramce wyświetlane są najpierw linie parzyste, a potem wszystkie nieparzyste.

Co wybrać? Indagowani eksperci EBU prowadzą do pokoju, gdzie na dwóch monitorach wyświetlane są obrazy 720- i 1080-liniowy: Proszę porównać i zadecydować samemu. Nie chcemy podejmować decyzji za poszczególne kraje. Przyparci do muru przyznają prywatnie, że najlepiej byłoby zaakceptować trzeci standard 1080p, czyli 1080 linii wyświetlanych progresywnie, ale jest on na razie zbyt wymagający technologicznie.

Niepokoi również brak standardu dla odtwarzaczy (patrz ramka). Zarówno HD DVD i Blu-ray korzystają z niebieskiego lasera, który ze względu na mniejszą długość fali pozwala na gęstszy zapis niż zwykłe DVD stosujące czerwony laser. Blu-ray, który wspierają Sony, Pioneer, Panasonic, Dell i Apple, ma większą pojemność. HD DVD, forsowany przez Toshibę, Microsoft, NEC i Intela, jest natomiast kompatybilny z tradycyjnym DVD.

Grupa zwolenników HD DVD uważa, że konsumenci są gotowi zaakceptować jedynie stopniowe zmiany, które nie naruszają ich przyzwyczajeń, a oferują szybsze i tańsze rozwiązania za właściwą cenę. Wyznawcy Blu-ray są natomiast zdania, że użytkownicy oczekują czegoś zupełnie nowego, co pozwoli w pełni wykorzystać przyszłe możliwości. Ale jeśli żaden z tych standardów nie odniesie zdecydowanego zwycięstwa, to zdezorientowani klienci stracą zainteresowanie oboma.

Wcale nie jest powiedziane, że wygra lepszy, bo już raz doświadczyliśmy skutków podobnego konfliktu. W połowie lat 70. to właśnie Sony zaproponowało wysoko oceniany przez fachowców format Betamax dla amatorskich magnetowidów. Kiepska strategia marketingowa i wysokie ceny spowodowały, że przez lata byliśmy skazani na marną jakość VHS.

Dla przeciętnego widza te wyścigi technologiczne są mało istotne. Nie ekscytują go doniesienia o japońskich zamiarach wprowadzenia telewizji o ultrawysokiej rozdzielczości. Po co komu taki telewizor o 4320 liniach, każda z 7680 pikselami, skoro to już przekracza możliwości naszej percepcji? Znane są, co prawda, przypadki nawróceń – ludzie, którym telewizja się znudziła lub się na nią obrazili, wracają oczarowani sportowymi czy przyrodniczymi propozycjami „kina domowego” HD.

Dla większości widzów jednak o tym, czy oglądają jakąś audycję, decyduje głównie jej treść, a nie tylko delektowanie się obrazem.

Marek Hołyński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)