Jestem mamą - mam przechlapane
Byłem na wakacjach. Dlatego mnie nie było. Pewnie jak zwykle dużo straciłem. Na przykład akcję "Jestem mamą - to moja kariera". Mogłem za to sobie obejrzeć na przykładzie niedalekiej zagranicy, dlaczego w Polsce to hasło brzmi jak kpina.
18.04.2008 | aktual.: 18.04.2008 12:33
Akcja "Jestem mamą - to moja kariera" związana jest z obchodami Narodowego Dnia Życia, ustanowionego cztery lata temu przez Sejm RP. Joanna Krupska ze Związku Dużych Rodzin "Trzy Plus", informując o kampanii, powiedziała, że obecnie w Polsce "kreowany jest obraz kobiety realizującej się głównie przez pracę". Krupska dodała, że macierzyństwo w Polsce bywa postrzegane jako swoisty "wyrok", który - "dla dobra sprawy i rodziny - kobieta musi odsiedzieć w domu".
Z kolei Inga Kałużyńska z Komitetu Obchodów Narodowego Dnia Życia tak tłumaczy sens akcji: "Obecnie błędnie lansuje się pogląd, że są tylko dwie alternatywne drogi: albo najpierw kariera, a potem dzieci, albo jednocześnie kariera i dzieci. Równie dobrym pomysłem może być potraktowanie dzieci i rodziny jako swojej najważniejszej pracy zawodowej.
Gdyby to rzeczywiście chodziło tylko o "błędne lansowanie poglądów", żyli byśmy w cudownym kraju. Niestety matki były, są i pozostają w Polsce osobami dyskryminowanymi w życiu społecznym, politycznym, kulturalnym i ekonomicznym. Nie przez "błędnie lansowane poglądy". Jak najszybszy powrót do pracy dla większości Polek nie jest modnym "widzimisię" wynikającym z takich a nie innych medialnych przekazów, a zwyczajną ekonomiczną koniecznością. I to nie tylko koniecznością doraźną (sam tata często nie jest w stanie utrzymać rodziny). Matka, która zbyt długo pozostaje poza rynkiem pracy, w sposób drastyczny zmniejsza swoje szanse na godziwą emeryturę.
Ekonomiczny przymus niestety (choć z punktu widzenia niektórych być może "na szczęście") nie idzie w parze z możliwościami podjęcia pracy. Wbrew temu, czym próbują straszyć panie Krupska i Kałużyńska, matka w Polsce ma znacznie mniejsze szanse na podjęcie pracy niż na zostanie w domu. Poziom zatrudnienia kobiet w Polsce jest jednym z najniższych w Europie. Co nie przekłada się na świetny przyrost naturalny, ani olśniewającą dzietność. Zresztą tak samo, jak we Włoszech - kolejnym kraju, w którym kobiety raczej siedzą w domu. Z kolei stosunkowo wysoki przyrost naturalny i dzietność notują kraje takie jak Dania, Szwecja i Francja, gdzie od lat liczba pracujących kobiet jest bardzo wysoka.
Dzieci nie robią się od siedzenia w domu. Panie Krupska i Kałużyńska mogą zaklinać rzeczywistość utrzymując, że kobieta wychowująca dzieci świetnie będzie się realizowała i zdobywała w domu liczne umiejętności wysoko oceniane na rynku pracy. Jak jednak ma je zdobywać, jeśli wciąż, wychodząc z domu i realizując - przy okazji opieki nad dziećmi - jakieś swoje pasje, postrzegana jest jako ufo Oto na przykład moi znajomi kilka miesięcy temu postanowili obejrzeć głośną wystawę w jednym z najważniejszych polskich muzeów. Znajomi mają malutkie dziecko, którego nie chcieli zostawiać w domu. Zadzwonili więc do muzeum, by spytać, jak dostać się na wystawę z wózkiem. Usłyszeli, że muzeum nie jest przystosowane do odwiedzin rodziców z dziećmi. Kropka. W muzeum w Nantes widziałem dwa tygodnie temu rządek nosidełek, które szatniarze wydają rodzicom chcącym wejść na wystawę z pociechą. Mała rzecz, a jednak znam wiele kobiet, które obawiają się macierzyństwa, jako kolosalnej zmiany stylu życia. Można oczywiście piętnować
takie obawy jako "błędne". Jednak wystarczy kilka małych rzeczy, by zmiana nie musiała być kolosalna.
Choćby takie przewijaki. Ktoś, kto nie zmieniał dziecku pieluchy na kolanie w zatłoczonym przedziale WARS-u relacji Kraków-Warszawa być może nie doceni tego, że we francuskich pociągach dalekobieżnych komfortowe warunki przewinięcia dziecka zapewnia specjalne pomieszczenie w co drugim wagonie. Oprócz przewijaka, kranu z wodą i odpowiedniej liczby środków higienicznych w pomieszczeniu tym znajduje się... podgrzewacz do butelek. Być może francuscy rodzice po odchowaniu dziecka nie będą mogli wpisać sobie do cv "super organizator wszystkiego", "rozwiązywaczka niespodziewanych kłopotów", ani "menadżer chaosu", ale za to już teraz mogą w spokoju podróżować po swoim kraju wraz z dzieckiem, bez wyrzutów sumienia i wrażenia, że zamęczają swój skarb dla swojej egoistycznej przyjemności.
Bo żeby w Polsce (przyrost naturalny -0,2) rodziło się przynajmniej tyle dzieci, co we Francji (przyrost naturalny +4,4), nie wystarczy zamknąć kobiety w domu i wmówić im, że do tej pory były w błędzie myśląc, że muszą pracować zamiast płodzić kolejne pokolenia. Trzeba tym kobietom pokazać, że macierzyństwo RZECZYWIŚCIE nie jest wyrokiem. A to oznacza szereg prawnych, społecznych i infrastrukturalnych ułatwień. Od przewijaków w pociągach i nosidełek w muzeach po tanie i ogólnodostępne przedszkola, możliwość pracy w niepełnym wymiarze i dzielenie urlopu rodzicielskiego z partnerem. Tymczasem pani pełnomocnik do spraw zachowania status quo stwierdza, że pomysł dzielenia urlopu skonfliktuje tylko małżeństwa. Przecież to naturalne, że facet woli siedzieć w pracy, niż babrać się w pieluchach. I takie to mamy narodowe dni życia.
PS: wracając do kraju, wylądowaliśmy na nowym ślicznym terminalu lotniska Okęcie. Mama czatowała na bagaże, a tata z córką na brzuchu udał się w poszukiwaniu przewijaka (przepraszam, że ja tak ciągle o tych przewijakach, ale wcześniej czy później większość z Was zrozumie, że to naprawdę ważne). Wszystko pięknie oznaczone, za nowiutkimi strzałkami z przyjemnością podążam do "pokoju matki i dziecka". I... pokój okazuje się pokojem matki - stanowi część damskiej toalety. Tata nie może przewinąć swojego potomstwa. To pewnie wbrew naturze. Tylko kobieta może się realizować, czyszcząc czyjąś pupę. Nad wejściem do zakazanego dla mnie pomieszczenia plakat: "Terminal 2 - myśląc o przyszłości nie zapominamy o teraźniejszości". Dziękuję za taką teraźniejszość. Lula też dziękuje.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska