PolskaJest śledztwo ws. przecieku z akt katastrofy do "Wprost"

Jest śledztwo ws. przecieku z akt katastrofy do "Wprost"

Warszawska prokuratura okręgowa wszczęła śledztwo ws. przecieku do tygodnika "Wprost" informacji z akt śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Wystąpiła już do prokuratury wojskowej o informacje, kto miał dostęp do tych materiałów lub do ich kopii.

- Śledztwo zostało wszczęto z artykułu 241 Kodeksu karnego, który mówi o rozpowszechnianiu bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego - powiedziała rzeczniczka prokuratury Monika Lewandowska. Czyn ten zagrożony jest karą do dwóch lat więzienia.

Chodzi o ok. 30 protokołów z zeznań świadków. Na początku listopada we "Wprost" pojawiła się publikacja, z której wynikało, że dziennikarze tygodnika dotarli do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego. Według nich, wynika z tych materiałów m.in., że prokuratorzy poświęcają bardzo dużo energii badaniu hipotezy, czy gen. Andrzej Błasik siedział za sterami samolotu. O jego relacje z załogami rządowych samolotów śledczy - jak napisano - wypytywali pilotów, ich rodziny, znajomych, łącznie kilkanaście osób. Dziennikarze powoływali się też m.in. na zeznania Magdaleny Protasiuk, wdowy po kpt. Arkadiuszu Protasiuku.

Tygodnik podał również, powołując się na konkretne zeznania, że pojawia się w nich często wątek niewystarczającego wyszkolenia pilotów Tu-154M. Według "Wprost", z akt śledztwa wynika także, że w dniu katastrofy obsługa lotniska Siewiernyj nie pracowała w pełnym składzie; choć zgodnie z rosyjskimi przepisami stację meteorologiczną powinno obsługiwać trzech pracowników, 10 kwietnia był tylko jeden.

Po ujawnieniu tych informacji Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy, zdecydowała o wyłączeniu z niego materiałów związanych z opublikowanym artykułem. Wprowadziła też pewne ograniczenia w korzystaniu z akt śledztwa. Nie można ich kserować ani wykonywać fotokopii.

- Opublikowanie niezweryfikowanych jednoznacznie, wybranych ustaleń śledztwa, nie tylko w sposób negatywny rzutuje na jego bieg, czy też dezinformuje opinię publiczną, ale może być także rozpatrywane przez pryzmat naruszenia praw pokrzywdzonych - dóbr osobistych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej - zaznaczyli w wydanym po publikacji komunikacie prokuratorzy. Jak dodali, "zawarte w artykule niektóre stwierdzenia stanowią de facto wskazanie osób rzekomo winnych katastrofy, jeszcze przed zakończeniem pracy organów państwa, ustawowo powołanych do zbadania sprawy".

Michał Krzymowski, jeden ze współautorów publikacji, mówił wówczas, że publikując ten tekst miał świadomość, jakie są przepisy Kodeksu karnego. - Prawda jest też taka, że obowiązkiem dziennikarza jest informować społeczeństwo. I jeśli uznajemy zgodnie, że jest to najważniejsze śledztwo w historii wolnej Polski, to myślę, że warto, by społeczeństwo jak najwięcej wiedziało o tej katastrofie i stąd nasza decyzja o publikacji - wyjaśnił.

To nie jedyna sprawa tego rodzaju, która w związku ze śledztwem dot. katastrofy smoleńskiej badana jest przez warszawską prokuraturę okręgową. W poniedziałek Lewandowska powiedziała, że prokuratura bada ok. 10 przecieków.

Art. 241 Kodeksu karnego mówi o tym, że "kto bez zezwolenia rozpowszechnia publicznie wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch". Chodzi o to, że materiały z postępowania prokuratorskiego mogą być ujawniane jedynie za zgodą organu prowadzącego postępowanie, według określonej procedury.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)