Jarosław Kaczyński nawołuje do łamania prawa?
Jako "nawoływanie do łamania prawa" I prezes Sądu Najwyższego Lech Gardocki określił czwartkowe słowa premiera Jarosława Kaczyńskiego, że w sprawach poniemieckiej własności sądy powinny kierować się polską racją stanu i interesem narodowym.
27.07.2007 | aktual.: 27.07.2007 16:29
"Wynik sporu sądowego nie może zależeć od narodowości lub obywatelstwa stron procesu" - napisał I prezes SN Lech Gardocki w swoim oświadczeniu.
"Sędziowie, w tym sędziowie Sądu Najwyższego, nie kwestionują prawa obywateli i organów państwowych do krytyki orzeczeń sądowych. Nie może ona jednak polegać na wzywaniu do kierowania się przy orzekaniu, zamiast obowiązujących prawem - racją stanu i interesem narodowym. Taki apel jest bowiem nawoływaniem do łamania prawa" - głosi oświadczenie Gardockiego.
Rzecznik rządu Jan Dziedziczak podkreślił, że premier Jarosław Kaczyński w żadnym wypadku nie wzywa i nie wzywał do łamania prawa. Premier wskazywał jedynie na przypadki, kiedy decyzję sądu korzystną z punktu widzenia obywateli i państwa uchylał Sąd Najwyższy - podkreślił.
Premier mówił w czwartek we wsi Narty (Warmińsko-mazurskie), że musimy przeciwstawić się destabilizacji polskiej własności na ziemiach północnych i zachodnich. Musi być zupełnie jasne, że obowiązkiem sądów jest działanie zgodnie z polską racją stanu, z polskim interesem narodowym. Wydaje mi się to oczywiste i chciałem wystosować apel do wszystkich sędziów, szczególnie do Sądu Najwyższego, by się tego rodzaju względami kierowali - podkreślił premier.
Już pewien czas temu Gardocki wyjaśniał na łamach "Rzeczpospolitej" najgłośniejszą sprawę odzyskania tzw. poniemieckiej nieruchomości w Nartach - co potwierdził SN. Przed II wojną światową była ona własnością ojca Agnes Trawny. Należał on do ludności Prus Wschodnich, uważającej się za Polaków i opierających się germanizacji, których po wojnie nazywano autochtonami, a potocznie - Mazurami.
Gardocki podkreślał, że po wojnie ci, którzy czuli się Polakami, uzyskiwali stwierdzenie narodowości polskiej, nabywali obywatelstwo polskie i w rezultacie zachowywali własność nieruchomości należących do nich przed 1945 r. Tak właśnie było z ojcem pani Trawny, który mieszkał w Polsce do śmierci w 1954 r., a nieruchomość odziedziczyła po nim żona i dzieci.
Gardocki przypominał, że gdy pojawiła się możliwość wyjazdu do RFN w ramach tzw. łączenia rodzin, wielu autochtonów wyjechało, rezygnując z polskiego obywatelstwa. Wyjeżdżając, tracili oni własność nieruchomości, uprzednio zachowaną wskutek uzyskania polskiego obywatelstwa - ale dotyczyło to jednak tylko tych, którzy spełniali łącznie trzy warunki: byli właścicielami nieruchomości 1 stycznia 1945 r.; uzyskali stwierdzenie narodowości polskiej i obywatelstwo polskie oraz utracili następnie to obywatelstwo w związku z wyjazdem z Polski.
"Gdyby więc z Polski wyjechał pan Trawny - utraciłby sporną nieruchomość na rzecz Skarbu Państwa. Wspomniany przepis nie dotyczył jednak następców prawnych, tj. osób, które nie były właścicielami nieruchomości w styczniu 1945, lecz nabyły ją później (w przypadku pani Trawny przez dziedziczenie)" - pisał Gardocki. Konkludował, że A. Trawny nie straciła zatem, w świetle ustawy, prawa własności i wobec tego niezależnie od aktualnego obywatelstwa, zgodnie z prawem nieruchomość odzyskała.
I prezes SN podkreślał, że jeśli ktoś poniósł szkodę z winy polskich władz, pochopnie uznających taką nieruchomość za stanowiącą własność państwową - to państwo polskie powinno ją naprawić. "Natomiast współczucie dla ludzi, wprowadzonych przez władze w błąd, nie upoważnia jednak nikogo do nakłaniania sądów, by łamały prawo" - dodawał Gardocki.