Jarosław Gugała: ludzie muszą nam ufać
- Musimy przestrzegać zasad, żeby z prawdą nie było jak z d…, że każdy ma swoją. Ludzie muszą nam ufać - apeluje w wywiadzie dla portalu dziennik.pl Jarosław Gugała. Były szef "Wydarzeń" mówi o ludziach, którzy "plugawią zawód dziennikarza", tabloidyzacji mediów i powodach rezygnacji ze stanowiska szefa serwisu informacyjnego Polsatu. Potępia też Tomasza Lisa za jego reklamową działalność.
27.10.2013 | aktual.: 27.10.2013 20:49
Gugała komentuje ostatnie doniesienia o atakach na dziennikarzy - incydent w restauracji Piotra Najsztuba i napaść na Kubę Wojewódzkiego. Wyjawia, że sam też został zaatakowany przez anonimowego napastnika:
- Grzegorza Miecugowa uderzył publicznie Oskar W., a ja miałem podobne zdarzenie, choć nie doszło do rękoczynów. W centrum handlowym zaatakował mnie obcy facet, zionący nienawiścią. Zrugał mnie wulgarnymi słowami, nazywając “czerwoną szmatą”. Dla mnie człowieka wywodzącego się z tzw. opozycji demokratycznej, to były najgorsze obelgi. Jestem bardziej zadziorny niż Miecugow i opowiedziałem mu w tym samym tonie. Gdyby podniósł na mnie rękę, to skończyłoby się bijatyką na środku sklepu - mówi Gugała.
Prezenter "Wydarzeń" krytykuje kolegów dziennikarzy:
"Jeśli jednak nasza praca ma być jeszcze komukolwiek potrzebna, to musimy coś zrobić, żeby być wiarygodnymi dla ludzi. Musimy przestrzegać zasad, żeby z prawdą nie było jak z d…, że każdy ma swoją. Ludzie muszą nam ufać. Ale skoro dziennikarze podzielili się na wielkie, zwalczające się obozy, z nielicznymi wolnymi elektronami, które przemykają się między nimi i co chwilę dostają w łeb, to do kogo ma iść biedny odbiorca po obiektywną informację?"
Gugała jednoznacznie potępia też Tomasza Lisa za jego reklamową działalność: "To było coś gorszego niż reklama, bo reklama zgodnie z przepisami jest oddzielona od dziennikarskiego przekazu. A to była po prostu kryptoreklama, która polega na zmieszaniu przekazu dziennikarskiego i reklamy. Wszystkie kodeksy etyczne mówią na ten temat to samo".
Odpiera też zarzuty, że w Polsacie został zdegradowany ze stanowiska szefa "Wydarzeń" po niesławnych wywiadach z Adamem Hofmanem i Joachimem Brudzińskim:
"W firmie obowiązuje zasada, że na kierowniczym stanowisku nie można się wypowiadać, bez upoważnienia. A ja nie chciałem być malowanym dziennikarzem i nie chciałem z każdą bzdurą lecieć do rzecznika stacji z pytaniem o pozwolenie. Powiedziałem, że chcę być dziennikarzem, kierownictwo na to przystało i od tej pory nie ma problemu. Po programach, w których kłóciłem się z Hofmanem czy Joachimem Brudzińskim i prezentowałem taką a nie inną rolę, od razu zaatakowano Zygmunta Solorza, że uprawia propagandę pro-platformerską. (...)Solorz chciał, żebym został, bo mnie ceni. To ja nie chciałem powodować afer. Musiałbym się zamknąć, a w najlepszym przypadku ograniczyć do czytania z promptera.(...) Ja nie zrezygnowałem z wypowiadania swoich przekonań, nikt mi gęby nie zakneblował. Moja sytuacja jest czysta i pokazuje, że w Polsacie można być obiektywnym dziennikarzem i mieć ochronę firmy. Ale nie można ściągać swoją osobą problemów na firmę i pracodawcę."
Źródło: dziennik.pl