Jarek, Marek i... Zbyszek


Przygodę z wymiarem sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zaczął już na studiach, prowadząc śledztwo przeciwko swoim kolegom

11.09.2007 11:40

Na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego trudno znaleźć profesorów, którzy zapamiętali studenta Zbigniewa Ziobrę. Nie wyróżniał się ani wynikami w nauce, bo na koniec miał średnią 3,84, ani też działalnością w kołach naukowych czy organizacjach studenckich. Bardziej zapamiętali go księża z podyplomowych studiów homiletyki przy krakowskiej Papieskiej Akademii Teologicznej, gdzie uczył się sztuki kaznodziejstwa. Wraz z księżmi z całej Polski poznawał sztukę komunikowania się z ludźmi, przekonywania ich do wartości chrześcijańskich, pośredniczenia między człowiekiem a Bogiem. Uczył się tam tłumaczenia wiernym bożych wartości, a może bardziej przekonywania ich do własnych poglądów. Ks. dr hab. Wiesław Przyczyna, twórca tych studiów uczących księży wygłaszania kazań, zapamiętał Ziobrę jako zdolnego absolwenta.

Dlaczego obecnemu ministrowi sprawiedliwości nie wystarczały na studiach prawniczych zajęcia z retoryki? Być może już wtedy przygotowywał się do wystąpień na forum publicznym, chociaż kolegom ze studiów mówił tylko, że chce być prokuratorem.

Prokuratorem jednak Zbigniew Ziobro nie został, choć odbył aplikację w Prokuraturze Okręgowej w Katowicach i w 1997 r. zdał egzamin prokuratorski. Podobno miał z tym kłopoty i dlatego nie objął stanowiska asesora prokuratorskiego, ale jak było naprawdę, trudno stwierdzić. W swoim życiu przeprowadził osobiście tylko jedno śledztwo, które trwało

10 lat i skończyło się jego porażką. A śledztwo dotyczyło dwóch najbliższych kolegów ze studiów – Jarka i Marka. Trudno dzisiaj zrozumieć postępowanie ministra Ziobry bez poznania metod śledczych studenta Ziobry.

Donos prewencyjny

Do czasu studiów w Krakowie Zbigniew Ziobro przebywał w Krynicy, gdzie jego ojciec, dr Jerzy Ziobro, pełnił w latach 1961-1997 kolejno funkcje ordynatora i dyrektora Szpitala Uzdrowiskowego, zastępcy lekarza naczelnego, a potem dyrektora ds. lecznictwa Uzdrowiska Krynica-Żegiestów. W liceum w jednej ławce siedział z Jarosławem G. Ich rodzice również się przyjaźnili i dlatego gdy Zbigniew dostał się na prawo, a Jarosław na rolnictwo, padła propozycja, aby zamieszkali we wspólnie wynajętym mieszkaniu.

Na swoim roku studiów Jarosław G. poznał pochodzącego z Radoczy koło Wadowic Marka K. i przedstawił go Zbigniewowi Ziobrze. Odtąd dwaj „rolnicy” i prawnik stanowili trójkę przyjaciół. Aż tu pewnego dnia Zbigniew oznajmił Jarkowi, że ma on się wyprowadzić. Jako oficjalny powód podał, że przyjeżdża do niego ojciec i musi mieć wolne łóżko. Jarek nie mógł zrozumieć tej nagłej decyzji kolegi, z którym przyjaźnił się od dzieciństwa. Pytali też o to sędziowie w czasie rozpraw.

– Celowo go okłamałem, że nie będzie mógł u mnie mieszkać z powodu przyjazdu ojca, a taką decyzję powziąłem, gdyż nie odpowiadała mi jego postawa wobec życia, jego poglądy – powiedział w sądzie. Jak wyjaśnił Zbigniew Ziobro na następnych rozprawach, te niesłuszne poglądy Jarka to jego stosunek do życia, chęć zabawienia się kosztem innych. To samo zarzucił Markowi. Zupełnie jednak stracił zaufanie do Jarka, gdy ten wyprowadził się do akademika i oddał mu klucze. Zbyszek popatrzył na przekazane dwa klucze, do bramy na dole oraz do mieszkania, i zarzucił Jarkowi, że nie są to te same klucze, które razem dorabiali. Jarek zaprzeczał, ale Zbyszek był pewien, że Jarek wyprowadzając się, musiał dorobić sobie zapasowy komplet. Zaraz po wyprowadzeniu się kolegi Ziobro złożył na policji doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez swoich kolegów, Jarka i Marka, którzy najprawdopodobniej dorobili klucze do jego mieszkania. Gdyby więc doszło do kradzieży, to policja ma informacje, gdzie szukać sprawców. Takie
profilaktyczne wskazanie ewentualnych przestępców. Kto inny, zamiast angażować policję, zapewne wymieniłby po prostu wkładkę w zamku po wyprowadzce współlokatora. Tylko że w takim przypadku nie byłoby ścigania przestępców.

Metody śledztwa

Po wytknięciu kolegom niesłusznych poglądów i przedstawieniu zarzutów, że Jarek dorobił dodatkowy komplet kluczy, logiczne byłoby zerwanie wzajemnych kontaktów. Tak się jednak nie stało. Zbigniew Ziobro zataił przed nimi informację, że był na policji, incydent uznał za niebyły i jakby nigdy nic spotykał się z Jarkiem i Markiem. Obydwaj nie wiedzieli, że są w kręgu podejrzenia ich kolegi, który prowadzi przeciwko nim swoje śledztwo.

Cała trójka spotkała się na imprezie w akademiku u Jarka, gdzie Zbyszek obydwu kolegom pożyczył sporą kwotę. Oddali mu w terminie, po dwóch miesiącach, i jeszcze trochę dołożyli. Następna impreza odbyła się w mieszkaniu Zbyszka, gdzie koledzy przynieśli butelkę, aby odwdzięczyć mu się za pożyczkę. Wypili alkohol, pogadali i wtedy Zbigniew Ziobro po raz kolejny doszedł do wniosku, że mają niesłuszne poglądy i nie jest to dla niego towarzystwo. Nic im jednak nie powiedział i kontaktów nie zerwał.

Niedługo po tej ostatniej imprezie Zbigniew Ziobro zaczął odbierać najpierw głuche telefony, potem z wyzwiskami pod jego adresem. Przypuszczał, że to telefonował Marek, ale nie był pewien, więc nie zgłaszał niczego na policję. Potem nadchodziły anonimy z wyzwiskami. Gdy ktoś 12 razy zatelefonował do rodziców Ziobry w Krynicy i mówił o Zbigniewie jako „synu czerwonej krynickiej świni”, miarka się przebrała. Dr Jerzy Ziobro przyjechał do Krakowa i nakłonił syna do zgłoszenia sprawy na policję. Zbigniew Ziobro stwierdził, że najpierw musi złapać sprawców.

W kręgu podejrzenia znaleźli się jego dwaj niedawni przyjaciele, Jarek i Marek, z którymi postanowił nadal się spotykać, tym razem w celach śledczych. Na wszystkie spotkania przychodził z ukrytym magnetofonem i rejestrował ich przebieg. Wracał do domu i porównywał głosy biesiadników z głosami z telefonu. Nadal podejrzewał, że anonimowym dzwoniącym jest Marek, ale nie był pewien i dlatego postanowił zrobić prowokację. W jednym z pubów pokazał Markowi wyciąg ze swojego konta w biurze maklerskim, z którego wynikało, że zarobił 100 mln, oczywiście w starych złotych. Tak rzeczywiście było, gdyż szczęście mu wtedy na giełdzie dopisywało.

Prowokację uznał za udaną, bo wkrótce w anonimach znalazło się żądanie okupu, najpierw 5 mln, potem 30 mln starych złotych. Nadawca znał dokładnie jego adres wraz z kodem pocztowym, wiedział, że nie należy do biednych, ale co do charakteru pisma Zbigniew Ziobro ciągle nie był pewien. Następną prowokacją była próba kupienia od obydwu kolegów narkotyków. Też zjawił się na spotkaniu z włączonym magnetofonem, ale Jarek i Marek stwierdzili, że nie mają nic z tych rzeczy do sprzedania. Potem Ziobro zauważył, że anonimy przychodzą zawsze tydzień przed wizytą Jarka u niego w domu, a następnie tydzień później. Pokazywał je Jarkowi, ale on nie reagował. W czasie jednej z wizyt Zbyszek wyraził zdziwienie, że ktoś pisze ręcznie, bo przecież łatwo poznać charakter pisma. Trudniej byłoby rozszyfrować nadawcę, gdyby je pisał literami drukowanymi. Kolejny anonim był już tak napisany. Zbigniew Ziobro po zgromadzeniu materiału dowodowego, w którym za autora telefonów i anonimów uznał Marka K., złożył formalne doniesienie o
przestępstwie. Wcześnie rano po Marka K. przyjechali policjanci, skuli go i przewieźli na komisariat. Do niczego się nie przyznał i wypowiedział kilka uwag na temat stanu głowy swojego kolegi. Również Jarek był przesłuchiwany i też nie przyznał się do pomagania w pisaniu anonimów.

Sądy różnych instancji pytały Ziobrę, dlaczego sam prowadził śledztwo, zamiast powiadomić policję. Za każdym razem odpowiedź była jednakowa: – Nie miałem zaufania do policji, obawiałem się, że podejdą do tego rutynowo. Chciałem przeciwstawić się sprawcom w sposób aktywny.

Praca dla grafologów

Wiosną 1994 r. Marek K. został oskarżony o telefonowanie i pisanie anonimów do swojego kolegi, Zbigniewa Ziobry, w których miał mu grozić pozbawieniem życia i żądać okupu. W trakcie procesu sąd odrzucił cały materiał dowodowy zebrany przez Ziobrę, występującego jako oskarżyciel posiłkowy, i swój werdykt oparł jedynie na ekspertyzie grafologa prof. Antoniego Felusia, który stwierdził, że to Marek K. był autorem anonimów. Sąd skazał go na rok pozbawienia wolności z zawieszeniem na trzy lata i 5 mln starych złotych grzywny. Ziobro triumfował, choć jego praca w postaci wielu taśm z nagraniami pijących wódkę kolegów nie została doceniona.

Marek K. odwołał się od tej decyzji, żądając drugiej ekspertyzy, i w następnym procesie został uniewinniony, gdyż biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych stwierdzili, że nie można jednoznacznie stwierdzić, iż anonimy są pisane jego ręką.

Na skutek apelacji wniesionej przez obydwie strony Sąd Wojewódzki podtrzymał wyrok uniewinniający Marka K. Na skutek wniosku o kasację wniesionego przez pełnomocnika Zbigniewa Ziobry przez pięć lat sprawą zajmował się Sąd Najwyższy, który wyszedł z założenia, że w przypadku sprzeczności pomiędzy dwiema ekspertyzami należy powołać trzeciego biegłego, i przekazał sprawę ponownie Sądowi Okręgowemu w Krakowie, który zlecił ekspertyzę Centralnemu Laboratorium Kryminalistycznemu Komendy Głównej Policji. Po bardzo dokładnych badaniach, które – jak wynika z kosztorysu – trwały 174 godziny, biegli Komendy Głównej Policji wykluczyli, by Marek K. był autorem anonimów. Ten wyrok znowu został przez prokuratora i pełnomocnika Ziobry zaskarżony i w kolejnym procesie, przed sądem odwoławczym, Marek K. został już ostatecznie uniewinniony.

Metody Ziobry

W czasie tych toczących się 10 lat procesów sąd wielokrotnie wyrażał zdziwienie dowodami przedstawionymi przez śledczego Ziobrę. Oto np. powołał on na świadka swojego młodszego brata Witolda, prawnika (obecnie doradcę PiS w Parlamencie Europejskim), który stwierdził, że głos w słuchawce jest głosem Marka K. Po takim oświadczeniu sąd spytał, jak świadek mógł zidentyfikować głos w słuchawce, skoro nigdy wcześniej oskarżonego nie spotkał, a na sali sądowej nie zdołał on jeszcze nic powiedzieć. Poszczególne sądy zupełnie zlekceważyły dorobek Ziobry w nagrywaniu kolegów, prowokowaniu, analizowaniu ich zachowań. Jeden z sędziów napisał nawet, że jest zdziwiony przedstawianiem takich dowodów przez prawnika.

Jarek i Marek dopiero po kilku latach dowiedzieli się, że byli zgłoszeni na policji jako potencjalni złodzieje i gdyby coś zginęło z mieszkania Ziobry, byliby potencjalnymi sprawcami.

Leszek Konarski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)