Japonia: albo reformy, albo chińska prowincja
Jeśli Japonia w ciągu dwóch lat nie rozwiąże problemu złych długów swych banków, za 15 lat może stać się jedną z prowincji Chin - powiedział we wtorek jeden z czołowych przedstawicieli japońskiej finansjery, szef Shinsei Bank, 74-letni Yashiro Masamoto.
04.03.2003 15:16
Masamoto nakreślił tę perspektywę podczas spotkania w tokijskim Klubie Prasy Zagranicznej. W jego przekonaniu kryzys zadłużeniowy banków japońskich narzuca potrzebę pilnych działań. Banki japońskie, przytłoczone rosnącą górą złych długów, znalazły się dziś pod ścianą.
Shinsei Bank należy dziś w Japonii do wyjątków. Przejęty trzy lata temu przez Masamoto od cieszącego się złą sławą Long-Term Credit Bank szybko przekroczył z powrotem próg zyskowności i obecnie wykazuje kwotę kapitału własnego 19 proc., o jakiej inne japońskie banki mogą tylko marzyć. Według Masamoto, problemu japońskich banków nie da się rozwiązać bez rozwiązania problemu przedsiębiorstw. Innymi słowy, banki powinny wywierać presję na swoich zadłużonych klientów - japońskie firmy - by dokonali niezbędnych zmian w sposobie gospodarowania, a także pomagać im w restrukturyzacji. Banki w Japonii - twierdzi szef Shinsei - tracą pieniądze także z powodu wysokich kosztów finansowania, premii z tytułu ryzyka oraz kosztów kapitałowych. Problemem jest ponadto ciążąca na całej japońskiej gospodarce zasada starszeństwa. Młodzi, doskonale wykształceni fachowcy za późno dochodzą do steru władzy w firmie.
Gospodarcze sukcesy lat 60., 70. i 80. tak silnie zapadły w pamięci japońskim menedżerom, że wierzą w nieuchronny powrót dobrych czasów. Ich właśnie Masamoto ostrzega: bez niezwłocznych zmian Japonia może ocknąć się pewnego dnia jako chińska prowincja lub "jeden z ostatnich krajów socjalistycznych świata - Korea Północna, Kuba i Japonia".(ck)