Jan Rokita: w imię prezydentury PiS odda władzę
Głównym punktem odniesienia dla PiS
jest prezydentura Lecha. Wszystko inne ma znaczenie drugorzędne.
Tymczasem klęska rządów Jarosława oznacza, że jego brat nie ma
szans na reelekcję w 2010 r. Dlatego jestem pewien, że w imię
prezydentury, PiS może chętnie oddać władzę nawet w bardzo dla
siebie niekorzystnych okolicznościach - powiedział Jan Rokita w wywiadzie dla "Życia Warszawy".
27.03.2006 | aktual.: 27.03.2006 06:48
Rozumiemy, że dla Pana wybory będą miały sens, gdy PiS będzie miał dwa razy mniejsze poparcie niż PO.
Jan Rokita: - Na przykład.
Tyle że wtedy nie zgodzi się na nie Jarosław Kaczyński!
- Niekoniecznie. To bystry człowiek. W ostatnim wywiadzie dla "Newsweeka" sam przyznaje, że za kilka miesięcy poparcie dla jego partii może spaść do 15 proc. Moim zdaniem, może być jeszcze gorzej. Jeśli będzie trwać w uścisku z Lepperem, za cztery lata może zapomnieć nawet o tych 15 procentach. Przy obecnym stylu rządzenia finał będzie identyczny, jak z AWS. Zero.
AWS i SLD pokazały jednak, że partie, które tracą w sondażach, nie oddają władzy.
- Bardzo możliwe, że tym razem będzie inaczej. Proszę pamiętać, że Kaczyńscy są braćmi, w dodatku bliźniakami.
Co z tego?
- Doświadczenie pokazuje, że dla nich głównym punktem odniesienia jest prezydentura Lecha. Wszystko inne ma znaczenie drugorzędne. Tymczasem klęska rządów Jarosława oznacza, że jego brat nie ma szans na reelekcję w 2010 r. Dlatego jestem pewien, że w imię prezydentury, PiS może chętnie oddać władzę nawet w bardzo dla siebie niekorzystnych okolicznościach.
Chce Pan rozbijać Jarosławowi Kaczyńskiemu partię?!
- Nic z tych rzeczy. Doświadczenie uczy, że takie działania nie są efektywne. PiS próbował rozbić Platformę i poniósł kompletną klęskę. Tak więc żadnej dywersji prowadzić nie zamierzam. Nie wykluczam jednak, że w przyszłości Prawo i Sprawiedliwość się podzieli.
Jak?
- Jeśli uważnie się przyjrzeć stosunkowi braci do grupy wywodzącej się z dawnego ZChN i SKL, to potencjalna linia podziału rysuje się sama. Co więcej, w ostatnich miesiącach grupa ta zyskała swojego naturalnego lidera w postaci popularnego Marcinkiewicza.
To ciekawie brzmi, tyle że nie widać symptomów tego podziału.
- Widać, i to coraz wyraźniej. Kompletnie zmarginalizowany Kazimierz Ujazdowski, formalnie przecież wiceszef partii. Ewidentnie nieżyczliwy stosunek lidera PiS do Marcinkiewicza. Plus historia odejścia z partii Wiesława Walendziaka oraz konflikt o ministra skarbu Andrzeja Mikosza. Wszystkie te fakty układają się w całość.
Rozumiemy, że z którąś z tych połówek moglibyście się dogadać.
- Dla Platformy dogadanie się z obozem Marcinkiewicza, a potem współrządzenie nie byłoby żadnym kłopotem.
Jeśli jednak PiS się nie rozpadnie?
- Najlepszym rozwiązaniem wydają się samodzielne rządy Platformy po wyborach.
A jeśli okażą się niemożliwe?
- W przyszłości nie wykluczałbym nawet koalicji z PiS. Są przecież w Polsce miejsca, gdzie nasze obie partie rządzą i całkiem nieźle sobie radzą. Pomorze, Małopolska, Wrocław... Te wszystkie miejsca mają jednak jedną wspólną cechę: PO wyprzedziła tam w wyborach PiS i jest siłą dominującą. W roli słabszego partnera PiS-owcy się na ogół sprawdzają. Kto wie, czy gdyby wybory parlamentarne wygrała Platforma, nie mielibyśmy dziś zupełnie przyzwoitego rządu koalicyjnego.
Czyli koalicja PO-PiS po następnych wyborach?
- Nawet Jarosław Kaczyński w jednym z ostatnich wywiadów nie wyklucza takiej możliwości. Wszystko jest możliwe. Na przykład za rok, gdyby w wyniku kryzysu budżetowego odbyły się przyspieszone wybory. (PAP)